niedziela, 29 sierpnia 2010

Po chleb droga w głowy ciężkim bólu.

Schody jak u Gaudiego poręcze. Klucze wejściowe do drzwi wyjściowych. Po lewej chmura z deszczem. Po prawej bloki bez. Młoda para. Ona ma rude włosy i okropne buty. Chyba jego.
Mijany albo pijany sąsiad osiwiał chyba od dumania nt. dymania. Sąsiadki (są siatki - mogłoby być) w niedzielne poranki. Zawsze kiedy leci msza w Polskim Radiu. Pierwszy upadek. Ostatni. Dzwony. To znak. Że południe.
Wsiadasz do koszyka. Fruniesz. W luku bagażowym chleb ledwo się mieści. Za to kolejka rozstępuje się. Choć od kogo nie zajeżdża dziś paliwem do koszyków, niech pierwszy rzuci w kamień. Boże, co za tragedia!

czwartek, 26 sierpnia 2010

pakowanie się nie jest najmocniejszą stroną poetów
Adaś nie lubi pakowania walizek woli wódkę a kto nie
do powstania zabiera zapasowe majtki i kilof
a taki ślimak bierze dom na plecy gdy tylko zapada
płynie on jego dom mosty zapory i zawory niekiedy z nim razem
głowa jednak zawsze na karku a na głowie czułki wszechmogące

środa, 25 sierpnia 2010

sztuka pt. Arbuz

Młody poeta pochylony nad kartką usiłuje napisać wiersz o dziewczynie, której imię znaczy Jutrzenka. Na kartce widać tylko napis "pomarańczowe włosy" oraz "bezzębna". W drugiej godzinie bezczynnego siedzenia słyszy głos:
- poeto, bądź tak dobry i wyrzuć arbuza!
- zaraz, kurwa! - odpowiada głosowi poeta.
Po upływie zaraz, kurwa, wstaje, chwyta arbuza i idzie. Idzie na cały świat.

wtorek, 24 sierpnia 2010

To teraz mam mówić jak on się we mnie zakochał? Zgoda. To było tamtego szarego okropnie zimowego popołudnia i nie było od pierwszego wejrzenia, w końcu po raz pierwszy widział mnie w słońcu, ale my mamy różny stosunek do słońca i każdemu z nas kiedyś ze stosunku do światłości przyjdzie zdać relację. Chopin też zakochał się w Sand dopiero za którymś wejrzeniem i po dziś dzień biografowie wyrywają sobie włosy (każdy sam sobie) z głów, żeby tylko podać jak najbardziej precyzyjną informację. Być może nigdy się nie dowiedzą, a książki snujące domysły liczne, coraz bardziej uginać będą z roku na rok półki paru bibliotek. Z tej miłości zapluwał się krwią i skończyło się jak się skończyło i pytam czy było warto.
Nie było tego wiele. Jakiś kurs językowy, drugi chyba rok, zmieniłam grupę, na pierwszych zajęciach  pracowaliśmy w parach, on pisał, a ja podpowiadałam mu najpotrzebniejsze czasowniki zwrotne i ich odmianę. Potem pisaliśmy to na tablicy. Najpierw on, potem ja. On miał krzywy szyk- to jakaś dziwna moda by używać ciągle tego samego jedynego słusznego szyku. Tymczasem moje szyki były w porządku. Potem jeszcze pisaliśmy na kartkach. Skończył pierwszy. W końcu budował zdania z dwóch albo trzech słów. Kot je. Pies szczeka. Telefon dzwoni. Wszyscy pomrzemy.
To się stało właściwie następnego dnia. Miałam na sobie czerwony, lekko sprany sweter. Podszedł, spytał czy może usiąść obok. Zgodziłam się. Jak wiele miesięcy potem wyznał, specjalnie usiadł obok, żeby mnie i ten sweter mieć tak z boku, żeby ich nie widzieć i myślał co zrobić, żeby nie słyszeć głosu, ale to było wówczas niewykonalne.
W pewnym momencie jego wzrok spotkał się z żyrandolem, w końcu, jak zwykł mawiać, żyrandol jest środkiem dla spotkania z istotami wyższymi. Jednak lektorka odczytała spojrzenie wbite w żyrandol jako prośbę o zapalenie światła. Spytała tylko jak będzie światło w tym jej języku, a on zamruczał coś pod nosem. Pamiętam odpowiedź lektorki: światłość wiekuista? Pan jest za młody!
Po czym podeszła do ściany i zrobiła wszystkim nam widno. Także mój sweter zrobił się widny i wtedy to się stało. Nigdy mi tego nie zapomniał.

niedziela, 22 sierpnia 2010

Fuga (z łac. ucieczka)

"Czasami ryby mają dosyć wody
i uciekają z niej na czubki drzew"

"Latać może każdy kiedy mocno wierzy w to"
Lady Pank

Przygotowania do ucieczki wydają się być własnoustnym wdmuchiwaniem powietrza w balon, który przecież pewnego dnia musi oderwać się od ziemi.
Przygotowania do ucieczki to trochę jakby strojenie fortepianu zardzewiałym widelcem, który drga z coraz większymi częstotliwościami na widok stroiciela.
Może uda się osiodłać rybę-nad-rybę, co to rok w rok znosi nadrybek, która będzie gnać po morzu niczym te super niebezpieczne motorówki w Stanach i będzie można do niej podczepić też osobę towarzyszącą śmigającą na narcie wodnej. Mogą być ofiary w ludziach i zwierzętach. Szczególnie kiedy uciekinier, napompowawszy swój balon, zamachnie się nań przy użyciu stroicielskiego widelca. Wystarczy jeden rzut widelcem, tak genialnie celny jak rzut pewnym słoikiem, by wielkie bum pozamiatało Ciebie i mnie.

czwartek, 19 sierpnia 2010

po(ma)ranki

Słońce wyszło na środek ulicy i wygląda jak wielka pomarańcza. Podobno do przyrządzenia pomarańczowej nalewki potrzeba trzech pomarańczy i jeden litr spirytusu. Być może wystarczy wypić spirytus, a trzy pomarańcze śmigające po asfalcie pojawią się same. Być może z przyczepami lub też objawią się w formie wielkich balonów napędzanych podwójnym gazem, unoszących się ponad jezdniami. Byłoby można zabrać stary fortepian na pokład balonu oraz starą lornetkę, aby wypatrywać przez nią nut w oknach mieszkańców miasta, wykradać je i grać sobie z nich do wieczora, kiedy to spuszczając powoli powietrze, zbliżałoby się do podłóżka, gdzie balon zasypiałby spokojnie, a jego pasażerowie pod osłoną nocy łoiliby spirytus, by nabrać sił na stawienie czół kolejnym dniom już o wschodach wielkoludowej pomarańczy.
Tymczasem nim zielona glizda wtoczy się na peron starego dworca, widać zaspane gołębie, wydobywające się w tunelu i jakby w swym nienawistnym zaspaniu, mające zaraz spaść na ludzki ród i wydziobać mu wszystkie oczy. Póki co jednak trwa gołębiczy rozruch. Poranna gimnastyka. Pompki, przysiady, brzuszki i skłony naprzemiantylnie. 
Kobieta w kiosku z chrupkami zamiast gazet drze się wniebogłosy, wyrywa włosy z głowy, drze ubranie na sobie i zgrzyta sztucznymi zębami. Wszystko przez to, że za pudełko zapałek, przy pomocy którego myślałeś puścić z dymem to zarzewie wszelkiego zła w całym mieście, postanowiłeś zapłacić banknotem dwustuzłotowym. Zwyczajnie nie ma wydać, więc wydajesz się na pastwę losu, wierząc, że jeszcze kiedyś wszystkie chrupki piorun strzeli.
Oto i na zielonej gliździe wypływasz w tunelu, słońce siedzi w zenicie, ale zaraz wstanie i pójdzie na zachód i będzie znów wielką pomarańczą. Tak jak wtedy kiedy był jeszcze poranek.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

pocztówka z wakacji

a na wakacjach byłeś gdzie na wakacjach byłeś na jej brzuchu pisałeś wiersze między wierszami jesteś tam gdzie dwieście lat temu był on kiedy jeszcze nie pluł krwią z resztą poważnie zaczął pluć kiedy to ona zaczęła pisać wiersze na jego brzuchu a teraz spod co drugiego krzaka krzyczy fortepian choć krety już podgryzają kable ale może nie ma kabli niedawno bowiem upadła pobliska kablo-fabryka dziś kupisz tam dywan albo widły
na pytanie który dżem stoi wyżej w hierarchii czy truskawkowy czy malinowy odpowiadasz że znów truskawkowy na pytanie dlaczego tak wiesz że nie wiesz

środa, 11 sierpnia 2010

śpiewający w as siedzą na urlopach
na wcz-as-ach i śpiewający w ha
w ha-mak-ach śpią

do Królestwa Niebieskiego wejdzie góra jeden krzyżyk jeden bemol
pierwszy manuał bez pedału
i spanie do południa z odkrytą prawą stopą
zorientowaną na wschód

sobota, 7 sierpnia 2010

Deszcz stuka w dwóch aktach

Dwóch mężczyzn stoi na dworcu kolejowym. Deszcz stuka o dach rozpięty nad garbatą płytą peronu. Obok mężczyzn dwie torby ze sztywnego materiału. Październikowy wieczór albo coś takiego, byle mogło być ciemno i byle padało.
Na początku pierwszego aktu wyłączają prąd. Gaśnie światło. Mężczyzna z prawej wyciąga z torby z lewej rozkładany stół. Rozkłada. Mężczyzna z lewej wyciąga z torby stojącej na prawo od torby po lewej dwa rozkładane krzesła. Brązowe i czarne. Rozkłada. Mężczyzna z prawej wyciąga z torby laptop. Rozkłada. Od teraz zielono niebieskie światło przenośnego komputera oświetla twarze mężczyzn, którzy siedzą przy stole i czekają na pociąg. Prowadzą dialog. Właściwie dwa dialogi. Oba wewnętrzne. Najlepiej z Laimami i Perkunami.
Po upływie godziny mężczyzna na brązowym krześle drapie się po głowie.
Koniec pierwszego aktu.

Na początku drugiego aktu na laptopie uruchamia się wygaszacz ekranu i wędrująca po całej jego szerokości godzina oświetla twarze mężczyzn na zielono i różowo. Deszcz stuka już drugą godzinę.
W czterdziestej siódmej minucie pierwszej godziny drugiego aktu mężczyzna na brązowym krześle zaczyna dłubać palcem wskazującym prawej ręki w prawym uchu. Po upływie ośmiu minut przenosi palec wskazujący prawej ręki z prawego ucha do prawego ucha mężczyzny siedzącego na czarnym krześle. Cztery minuty później wydłubuje z prawego ucha mężczyzny siedzącego na czarnym krześle coś w kolorze własnego krzesła. Bateria w laptopie siada, światło gaśnie, dialogi ustają, deszcz ustaje, na stację wjeżdża pociąg ale to nie ten; z którego wysiada, a może właśnie zostaje wydłubany z ucha, tego nie wiadomo,  pies, który jeździł koleją.
Koniec drugiego aktu.

wtorek, 3 sierpnia 2010

pamiętnik z powstania koziobobskiego dolnego

podobno są poeci najwyższi rangą
giną młodo w powstaniach w stanach
permanentnego narzeczeństwa
i u szczytu mocy twórczej
nie wiedząc za co są najwyżsi
rangą

podobno jest poeta najwyższy rangą
ginie młodo w powstaniu w stanie
odurzenia narzeczenia i w szczycie
pani w radiu już dobrze wie za co po co o co o

poeta niższy rangą strzela z procy do samochodowego radia
milknie