piątek, 30 kwietnia 2010

O piasku, Magdzie i wyjątkowym chłopcu.

Piach, na środku Wisły dużo piachu. Usypał się, wyłonił zaraz za filarem starego mostu i jest teraz oczkiem w wielkiej rajstopie, a jednocześnie okiem patrzącym z odbitego w toni nieba, którego to oka, próżno szukać oczom osadzonym w uniesionej ku niebu głowie. Czasem rzeka odsłania całkiem spore połacie tej bladej skóry i już wydaje się, że niedługo przyjdzie ujrzeć stopę wraz z samymi koniuszkami palców, ale palce oglądają jedynie wybrani, którzy nie są z tej bajki.
Na piachu widnieje pisany wielkimi literami napis: WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO MAGDA, a pod nim narysowana jajeczna twarz, która uśmiecha się wywalając język na praską stronę. Magda musi być kimś wyjątkowym! A raczej ma kogoś wyjątkowego, kto i ją uczynił wyjątkową. Najprawdopodobniej przeprawił się przez spływające tamtędy gówno jednej trzeciej warszawiaków, albo też podprowadził kilometr kabla sieci trakcyjnej z okolic Dworca Wschodniego, aby się na nim spuścić wzdłuż filaru mostu na piaszczystą wysepkę. Magda cieszy się względami mężczyzny nieprzeciętnego. Wiele dziewcząt, którym przez większość życia towarzyszyć będą przeciętniacy zdolni tak naprawdę do trzech rzeczy - zakupu kwiatka, puszczenia przodem w drzwiach czy wreszcie zrobienia dziecka – może Magdzie pozazdrościć. O nieprzeciętności chłopca Magdy może też świadczyć charakter pisma, który jednak ciężko przebadać, patrząc przez okno pędzącego z zawrotną prędkością dwudziestu kilometrów na godzinę, autobusu.
Ale może być i tak, że Magda chodzi z największym nudziarzem w świecie, który póki co przepuszcza ją pierwszą w czym tylko się da i kupuje jej kwiaty w każdej napotkanej za przystankiem budzie, jednak po ślubie drastycznie się rozpije i mocno złoi skórę swej lubej. Autorem napisu na piasku jest natomiast dobry przyjaciel naszego dżentelmena, który zrobi swoje i cała historia szczęśliwie się zakończy, a reporterzy skuleni w Błękitnym dwadzieścia osiem będą fruwać nad wysepką i pstrykać zachwycone zdjęcia, póki nie pójdą na czołowe ze świeżo przywiezionym w połowie miesiąca tramwajem z Bydgoszczy, z którego okien przylatujący na lotnisko Okęcie turyści, podziwiać mogli Stadion Narodowy i całkiem dobrze zachowane zoo. Taka jest niestety cena dobrze kończących się historii.

czwartek, 29 kwietnia 2010

czteropokojowy żardinaż

W zdaniu "Mieszkam w czteropokojowym mieszkaniu na 7 piętrze bez windy, ale mam 2 balkony" czytamy, że właściciel mimo iż nie posiada windy, która poruszałaby się poziomo pomiędzy czterema pokojami, cieszy się z dużej powierzchni, na której może sobie pozwolić na dwa prawdopodobnie przestronne balkony.
Dwa balkony w czasach, kiedy szare bloki dla szarych ludzi wyposażone są w parzyście ponumerowane mieszkania z balkonami jak również w te ponumerowane nieparzyście, bez balkonów, wydają się prawdziwym luksusem i stąd też sfrustrowani mieszkańcy nieparzystych mieszkań częściej skarżą się na dochodzące chwilę po zapadnięciu ciszy nocnej jęki leżącej sąsiadki, które dobywają się spod leżącego sąsiada. Im to bowiem przyszło mieszkać w mieszkaniu o numerze parzystym, a złowieszcze odgłosy kanapy trzeszczącej pod sąsiadką, na której spoczywa niemniej trzeszczący sąsiad, wydobywają się nie przez nic innego, jak tylko przez szeroko uchylone okno balkonowe.
Gdyby tak mieć własny balkon, można by urządzić wielki ogród. Gdyby mieć dwa balkony – wielki ogród i sad. Kiedy jednak posiada się dwa balkony wewnątrz czteropokojowego mieszkania, które nijak nie będą wystawać za drzwi balkonowe, trzeba się liczyć z tym, że nasz balkonowy ogród oraz nasz balkonowy sad, będą czerpać mniejszą radość jaką daje wystawienie na światło słoneczne, w porównaniu z ich rówieśnikami – balkonowymi sadami i ogrodami.
Ogród to jednak duże wyzwanie i podobnie jak z grą na skrzypcach czy fortepianie, trzeba przygodę z nim zacząć wcześnie. Najlepiej w kwietniu, bowiem w maju wychodzi trzeci numer „Roku w ogrodzie”, w którym na zdjęciu z trzeciej strony widać liście dojrzałych buraków, które to liście noszą nazwę szparagu lekarskiego i kiedy właśnie dojrzałe burole stają się wczesnymi szparagami, jest to sygnał, że już po ptokach. Maj to także czas by skończyć siew kwiatów. Właściwie można już położyć lachę na ogrodzie, choć do końca serii zostało jeszcze dwanaście numerów. Podejrzewa się, że od siódmego numeru zacznie się przygoda w sadzie. Z sadem jest jednak trochę inaczej niż z grą na skrzypcach czy na fortepianie. Sadu nie można zacząć wcześnie, dlatego najlepiej go odziedziczyć. Na sadzie tak prędko nie położymy lachy. Już tylko patrzeć, kiedy drzewa dojrzeją i zaczną zrzucać na podłogę tony owoców ku przerażeniu sąsiadów mieszkających pod nami. Zimą drzewa malujemy na biało, tak aby zlały się ze śnieżnym tłem przez co poszukujące żeru robaki-drewnojady nawet nie zauważą naszego drzewka, o ile to oczywiście, dobrze zlało się z tłem. Wiosną przycinamy czubki, coby gałęzie nie wplątały się nam w żyrandol, gdyż w razie braku światła z góry, trudno nam będzie przeczytać kolejne rady z kolejnego roku w ogrodzie.
Balkon w chałupie to prawdziwe wyzwanie. Winda łącząca sąsiadujące pokoje, gdzie jedynym realnym ryzykiem jest czołowe zderzenie urządzenia z odbiornikiem telewizyjnym marki Unimor, które to też chodzi jak chce, w porównaniu z czteropokojowądwuwewnątrzbalkonowością, wypada trupio-blado.

środa, 28 kwietnia 2010

W tobie jest moc i potęga.

W im szybszym tempie i im bardziej na raz wypijana jest kawa, tym większa skuteczność jej działania i gwarant dobrej zabawy pośród szarej społeczności. Oczywiście to także nowy cel w życiu, bowiem kawę codziennie można pić szybciej i szybiej i jeszcze bardziej na raz niż wczoraj. Pan ochroniarz jest Bobem Dylanem. Pani bibliotekarka to Edith Piaf. Trener od siatkówki jest Davem Gahanem, a pan od łaciny Davem Gahanem najzwyczajniej nie jest.
Na najsilniej zaludnionej stacji metra znajdujesz filar, za którym schronisz się, gdy apokaliptyczny wicher poderwie do lotu wszystko co żyje, by to następnie roztrzaskać o kałotwarde skały. Jest tam też taki wąż za wolną szybką, ale żeby wyczytać z tego jakieś proroctwo, potrzeba sporej fantazji. Wszystko to pięknie dopóki zdanie "Id non fer ferre fer!" nie zaczęło znaczyć. Nie zaczęło znaczyć: to nie fair żelazo nieść!

wtorek, 27 kwietnia 2010

Ujrzałem niejadalny kontynent

Niebieskie niebo, zielona górka, biały kościół murem czerwonym otoczony.
W kościele pan organista, który nawet w klawisze trafia i pedały,
jeśli w coś już trafić nie może to we właściwy moment,
ale nic to, bowiem kiedyś nie będzie czasu, nie będzie chwil, ani momentów.
Jeśli o niejadalność chodzi, to na całej górce nie sposób znaleźć ani jednej kretowiny,
o którą zahaczywszy swe zęby, możnaby korzenie zapuszczać latami, gryźć ziemię, popijać piachem.
Wszystko takie proste i takie idealne, niejadalne.

poniedziałek, 26 kwietnia 2010