niedziela, 27 marca 2011

Tańcz, głupia tańcz

Od kiedy sąsiedzi zakupili psa, dochodzące zza ściany wczesnymi niedzielnymi porankami odgłosy dzikiej rozkoszy ustały i zostały zastąpione piskami i pojedynczymi szczeknięciami nowego lokatora. Być może nie całkiem już młoda para postawiła na rozwój życia towarzyskiego, a posiadanie młodego zwierzaka w domu jest doskonałym pretekstem, by się z domu nigdzie nie ruszać, i tym sposobem goście nawiedzają teraz być może zamieszkujących obok miłych państwa, a przy gościach, rzecz wiadoma, różnych świństw czynić nie wypada.
Czasem myślę jednak, że zrzuciłem autorstwo wszystkich dziwnych odgłosów na zwierzaka zza ściany, stąd też mógłbym wnioskować, że pożycie małżeńskie ustało. Ale może powstanie wraz z nastaniem wysokich temperatur, kiedy otwarte okna po raz kolejny ukażą uszom osiedla niezwykłe frazy dobywające się z ust dwojga solistów, którzy akompaniują sobie na łóżkowych sprężynach.
Niemniej jednak, prócz szczeniaka, w niedzielny poranek słychać jeszcze odgłosy intensywnego prania ręcznego. Gniecionych ciuchów. Wyciskanych. Leje się woda do miski, potem z miski do wanny. Słychać spłukiwanie. Liczę dziury w toni kawowej, widzę wyspy, a może wyspę umieszczoną na jeziorze. Dookoła jeziora nieustępliwy ląd. Chciałoby się skoczyć w czarną otchłań, popluskać się w jednej z maleńkich sadzawek i zaraz wydobyć się znowu na ląd i wieść żywot szczęśliwy.
Między wyłażeniem z jednej kawo-sadzawki, a pluskaniem się w drugiej myślę o tańcu. Otóż całkiem niedawno, zza jednego zza zakrętów wyjechał niespodziewanie autobus nocny, którego obecność uznałem za sprzyjanie dobrych mocy, którym nie wypada odmawiać. Odkrycie więcej niż jednej linii w tej okolicy stało się z resztą prawdziwym komfortem, albowiem nic teraz nie stoi na przeszkodzie, bym przedłużał w nieskończoność swoje przesiadywania w cudzych ogródkach, licząc pąki na drzewach, kwiaty w ogrodzie, głaszcząc psa, czy siedząc, a właściwie pół-leżąc na plastikowym krześle ogrodowym i oglądając gwiazdy, komety, nietoperze i inne zjawiska zamocowane za pomocą żyłki na nocnym suficie.
Jadę w każdym razie tym autobusem. Dwa przystanki po mnie wchodzi młoda dziewczyna z dwoma równie młodymi panami. Jest wściekła. Był bowiem mandat. Mandat za tańczenie. Konserwatysta we mnie cieszy się na powrót obyczajności osiemnastowiecznie protestanckiej, w której taniec jest grzechem nie gorszym niż alkohol, hazard i inne takie. Ale mandat, w przedziale 150-500 zł przysługuje za taniec jedynie na ławce przystankowej. Dalej więc można spokojnie tańczyć przy aprobacie najwyższych hierarchów...
Dziewczę mimo to wściekłe. Wyraża swą złość dwóm panom, a przy okazji reszcie, także jednostkom wybitnym, poecie i tak dalej. W okolicach pętli młoda dama dostaje olśnienia. Obiecuje wszędzie wozić ze sobą własną ławkę, na której będzie tańczyć do woli, a mandat za niszczenie mienia nie stanie się już jej udziałem. 
Obstawiam, że następny mandat dostanie za transportowanie ławki środkami komunikacji miejskiej bez skasowanego biletu na bagaż niewymiarowy i blokowanie miejsca dla niepełnosprawnych, matek z wózkami i innych takich. Ale może nie. Mężni, z muskułami panowie, unosić będą ławkę ponad głowami pasażerów, a na ławce zasiadać będzie pani niczym królowa. Może i ja się kiedyś dosiądę. Choć pewnie nie. Zbyt polubiłem przytulanie się z połową miasta tam na dole. Pierwszy scenariusz z resztą wydaje się bardziej realny. A może będzie to ławka z serii dmuchanych?
Wówczas swoim życiem się baw.

wtorek, 22 marca 2011

Miłość na wiosnę

"(...)na zakręcie wtedy każdy był
żeby złapać sił."
Lady Pank, Zakrętka

Pierwszy dzień oktawy po pierwszym dniu wiosny. Park. Na ścieżki parkowe wyległy matki z dziećmi. To znaczy młode matki z wózkami. Być może bez dzieci. Dzieci jeszcze nie widać. Czasem jakieś wystaje, ale za bardzo się nie wychyla, bo wie, że w życiu lepiej się nie wychylać. Młode matki chadzają parami. Niekiedy w parze tylko jedna ma wózek, druga natomiast dźwiga wypodwójniały, a niekiedy i wypotrójniały brzuch. Piękne to i wspaniałe móc nosić owoce miłości, tudzież pchać pośród drzew w ciepłe wiosenne popołudnie. Tak właśnie myśli pewien pan w średnim wieku; pan o siwych włosach i czerwonej nabrzmiałej twarzy, który dzierży w prawej dłoni puszkę z niezbyt drogim browarem, który stanąwszy na najbardziej zakręcającym odcinku parkowej alejki, uniósłszy głowę ku górze, wzrok zatrzymał na odcinku nieba, które wysuwało łapki, by oprzeć się na dachach wyglądających zza drzew czteropiętrowych bloków. Także i on nosi w sobie miłość. Oto miłość do niepoznanego!
I właśnie staje się wiosna, w której wszystko dzieje się według odwiecznego porządku: młode dziewczęta zazdrośnie spoglądają na świeże matki, a młodzi, dobrze rozwijający się chłopcy zazdroszczą panu ze ścieżki wolnego czasu oraz chłodnego piwa pod chmurką.

niedziela, 20 marca 2011

Poetyckie porównania

Jakiemuś poecie, czy jakiemuś innemu panu z wielką głową (nie pamiętam dokładnie, czytałem o tym na dworcu, a za moimi plecami jechał pociąg i to on był piękny), zdarzyło się przyrównać wiersz wyzwolony do gry w tenisa bez siatki.
Wydaje się, że i owszem, wiersz ten to gra w tenisa bez siatki, ale czy nie jednocześnie kunszt odbijania piłki samą ramą rakiety, bez założonych naciągów?

czwartek, 17 marca 2011

O śmierci, która jeździła koleją

Jestem rowerem - myślę sobie stojąc w pierwszej komorze pociągu tuż za kabiną maszynisty, tak, to właśnie miejsce kompletnie zapchane człowiekiem, służy do przewozu ciężkich ładunków, tudzież rowerów, a może nawet rowerów przede wszystkim. Pociąg odjedzie z trzydziestominutowym opóźnieniem, bowiem gdzieś tam niedaleko pękła szyna i kolej bierze objazdy ku uciesze gawiedzi, zbierającej się od prawie godziny na starym peronie dworca głównego. Jak to się zwykło ostatniemi czasy mawiać - pociąg jest zajebany po brzegi.
Doszedłszy do ściany oddzielającej rowero-komorę od kabiny maszynistów, spostrzegam, że drzwiczki, którymi konduktor zwykł się wychylać, by móc wiedzieć, czy pasażerowie są już upchnięci na tyle, by dać sygnał do odjazdu pociągu, są niedomknięte i wystarczy lekkie pchnięcie, aby drzwiczki otwarły się i stworzyły realne niebezpieczeństwo wyssania pasażera z pociągu i rozgniecenia go na pierwszym lepszym słupie trakcyjnym, co może być tym bardziej efektowne, że pociąg w obrębie miasta pędzi z zawrotną prędkością trzystu kilometrów na godzinę i o łatwy zgon nie trudno. Ponieważ stoję przy samych drzwiczkach, na wszelki wypadek chowam się za kaloryferem i wbijam paznokcie w brązową tapetę.
Jedziemy. Licznik ledwo zipie. Drzewa zlały się z niebem. Z resztą... nawet nieba nie widać. W pewnym momencie spośród tłumu wyciska się kobieta w średnim wieku, w szarym płaszczu, o krótkich, ciemnych włosach blond, której usta wąskie mają kolor zakrzepłej krwi, w ręku czarna, skórzana torebka, z torebki wystaje składana kosa. Staje koło drzwiczek. Opiera dłoń na szybie. Bada. Patrzy przez okno na niebo, drzewa...
- a więc to Ty - mówię do niej, ale tylko patrzy lewym okiem w moją stronę, a potem znowu na niebo, drzewa.
Widzę jak jej dłoń przesuwa się po drzwiach. Sprawdza, która część to ta uchylna. Chciałoby się rzec: 
- a jeśli powiem Ci, które się otworzą, to czy mnie oszczędzisz? - ale to głupie, nie jeden już się przejechał. Koleją, rzecz jasna.
Pociąg zwalnia. Widząc to, pragnie czym prędzej dokończyć dzieła. Podchodzi, łapie za klamkę, popycha, cofa jednak rękę. Teraz otrzepuje ją. Wyciera trochę to o drzwi, trochę o płaszcz. 
- Boże, to jest brudne! - woła ze zdziwieniem.
I oto dostaje kruczych skrzydeł i wylatuje przez otwarte okno. Leci. W oddali słychać tylko kra kra i jeszcze raz kra.

czwartek, 10 marca 2011

odwódnienie czyli post o taki wielki!

"Bez kawy jestem nikim"
autor bloga

kawy nie piłem od trzech dni
alkoholu od sześciu
nie piję nie piszę

poniedziałek, 7 marca 2011

Zrządzenie losu

Kawy porannej picie w towarzystwie wybitniejszych filozofów przerywasz, bo musisz. Musisz na zajęcia. Musisz, więc przerywasz. Przerywasz. W drodze czytasz. Przerywasz. Dochodzisz. A na miejscu same kobiety, za wyjątkiem tej, która zwykła prowadzić zajęcia. Czekasz. Przerywasz. Wracasz. Czytasz. Mdłości. Od razu lepiej. Przerywasz. Wysiadasz. Kończysz. Idziesz. Dochodzisz. Kończysz. Siadasz. Kontynuujesz. Pijesz dobrą, bo wreszcie zimną kawę, która zaczęła już zajeżdżać butem. Zajeżdża. Nie przerywa. Butem. Filozof też. Trochę jakby.

piątek, 4 marca 2011

Wystawki za mgłą, dymem i nocą.

Wielka kąpiel w rzadkim kakale to jest ta mała mgła i to niebo poranne zaprawione dymem z komina pobliskiego kościoła, który i tak nagrzeje się dopiero na końcu czasu.

Tymczasem stare boisko, dookoła drzewa jakieś takie, że się wczesnoromantyczne malarstwo angielskie z nich zrobiło.

Bezdomni czekają na mnie w każdym autobusie. Jedni już siedzą, czekają, inni znowu czekają aż usiądę, dopiero wtedy się dosiadają. Zaczynamy wdychać. Wiosnę.

Ostrzegałam – mówisz gdy tak siedzimy po wieczornych parapetach. Ostrzegałam przed papierosami. Że niby zabijają? Nie, że damskie.

Czy też czujesz strach, gdy czytasz książkę i nagle wypada z niej kartka?

Po schodkach zbiega chłopiec z torbą na ramieniu. Drzwi autobusu nocnego zamykają mu się przed nosem, autobus odjeżdża. Chłopiec uderza w szybę, za którą wiszą rozkłady. To za karę!

Niektórym udaje się rozbić szybę. Wówczas kradną wszystkie rozkłady. To młodzi filolodzy. Rano zapisują na niezadrukowanych stronach kartek niezbędne słówka jak zmartwychwstanie czy wniebowstąpienie w obcych językach, które tak trudno pomieścić (w) jednej głowie.

wtorek, 1 marca 2011

reikia išvažiuoti į Lietuvą
trzeba wyjechać na Litwę
pierwsza myśl po przebudzeniu
innych brak