czwartek, 28 kwietnia 2011

3 kotlety

Tak obszczanej dechy od klopa jak w Zachęcie dawno już nie widziałem. Wiem, sztuka współczesna szokuje i budzi niesmak. Żółty mocz na białej desce w toalecie na parterze jakoś mnie jednak nie rusza. Ale ten różowy fiut na pierwszym piętrze to już co innego!

wtorek, 26 kwietnia 2011

Zakochany Kantor (Kantor in love/Kanteur amoureux)

Choć chodzą ze sobą od liceum, znają się już od przedszkola. Dziś ona - ledwo wiąże koniec z końcem pracując w małej budce na zajezdni tramwajowej, on - wiecznie niedomyty, nie rzadko tłustowłosy, oddany posadzie kantora w jednym z kościołów parafialnych małego miasteczka. Mimo to trwają w utwierdzonym latami miłosnym związku i nic, wydawałoby się, nie mogło zmącić ich spokoju.
Ponieważ mało czasu mogli poświęcić sobie samym, zwykli do siebie telefonować w godzinach pracy. Uwielbiała jego głos w słuchawce, który wydawał jej się swoistą oazą pośród hałasu, który wydobywał się bezustannie spod kół zawracających tramwajów. On, specjalnie dla niej, nauczył się grać jedną ręką i jedną nogą na organach, tak by mieć w czasie grania pieśni na komunię jedną rękę wolną, tak, by pozwoliwszy ludowi wieść prym w śpiewie pieśni, zniknął dyskretnie ze swym głosem by oddać się krótkiej rozmowie z ukochaną. Pewnego dnia, gdy przychodzi do pracy, zastaje organy bez pedału, który jak się później okazuje, zabrał stroiciel, wydając przy tym uczucie dwojga na ciężką próbę. Czy miłość przetrwa? Czy intryga stroiciela przeszkodzi niezwykłemu uczuciu tych dwojga? Czy pedał może stanąć na drodze prawdziwej miłości? Kup film na DVD już dziś! Nie czekaj!

sobota, 16 kwietnia 2011

Pomarańczowe światło

Jako dziecko zawsze zasypia przy zapalonym świetle. W sumie wystarczało tego światła niewiele, choć z drugiej strony nigdy nie cieszyło jedynie światło latarni, bezlitośnie stojącej tuż za oknem i wciskające snop zielonkawoniebieskiego światła pomiędzy ramy okienne. Zazwyczaj w pokoju świeciła się lampka ze starym podartym pomarańczowym abażurem, dzięki któremu sufit pokoju nabierał barw od intensywnej pomarańczy po brąz starych mebli. Pomarańczowy abażur stał sie ulubionym miejscem posiedzeń wszelkiego robactwa, zarówno za dnia jak i po nocy. Muchy, póki jeszcze świeci światło słoneczne latają wokół, by w kocu przysiąść na krótki odpoczynek, lub też niekiedy zamknąwszy na chwilę wystające sponad głowy oczy, przespać tu całą noc, nie zważając na nocny gwarny ruch komarów, muszek czy ciem, tak lekko roztańczonych wokół światła i tak zwinnie przeciskających się przez dziury w materiale abażuru, których to dziur powiększanie jest dla nich jedynym wyznacznikiem upływającego czasu.
Do pomarańczowego pokoju bezskutecznie próbuje przeniknąć światło bijące z oka latarni. Ten niebieskooki cyklop przytwierdzony do ziemi dwoma nogami za niedługą chwilą rozciągnie dłonie, by oparłszy je na biodrach, pokiwać głową w geście niedowierzania, że nędzne światło ulicy, nijak nie może zaistnieć w pełnym ciepłych barw pokoju dziecka. Ten dwunożny, wysoki strażnik innych wartości musi pozostać za oknem jeszcze sporo lat.
I właśnie w ciągu tychże lat wielu, pomarańczowe światło gdzieś się rozpływa i jakże próżno go było szukać w przyrodzie. Do czasu. Do czasu w którym ten sam człowiek, z tym samym dzieckiem w sobie, wbiega na zalany porankiem peron, z którego właśnie odjeżdża pociąg i z którego to peronu czym prędzej usuwają się pospieszni ludzie.
A więc kroczy po krawędzi gdzieś na końcu dworca. Z tunelu wydobywa się światło i odbija się na lekko przyrdzewiałych szynach, które rozciągają światło gdzieś do połowy stacji. To było to - wiedział o tym. Po wielu latach udało się odnaleźć to samo pomarańczowe światło. Ale ile przyszło czekać.

czwartek, 14 kwietnia 2011

Samolot

Jeśli miałeś kiedykolwiek odpowiedzialną posadę, a nad Twoim miejscem pracy samoloty podchodzą do lądowania, to wiesz o czym mowa.
Popołudnie. Słyszysz ogromny huk. Jak gdyby ktoś przesuwał płaty kuli ziemskiej nad Twoją głową. Ale słyszałeś już nie jedno i wiesz, że to samolot. Ale nie taki byle samolot, co to go byle brzozy na ziemię ściągają, o nie! I wiesz też, że takie samoloty wpadają do tego kraju, żeby TVN  zWyborczą napstrykały sobie zdjęć. Potem szybkie dotankowanie i powrót do siebie, gdzieś tam na zachodzie.
No więc ląduje. Słyszysz. Bardzo chcesz zobaczyć. Słyszysz. Chcesz. Zobaczyć chcesz. Ale oto właśnie jesteś organistą i już myślisz wspiąć się na kontuar i zobaczyć choć przez chwilę przez umieszczone pod sufitem szyby kościoła co to za bydle lata pod chmurkami. A oto i właśnie ksiądz zaczął śpiewać Pouczeni przez Zbawiciela i posłuszni jego słowom...
I to jest ten okropny dylemat. Grać Ojcze nasz, czy stanąć jak ostatnia pała, wyciągnąć palec ku górze i rzec: o, Airbus - jaki on duży, zobaczcie!

środa, 13 kwietnia 2011

Jeden kieliszek wina

Wystarczyło chwycić raz i już nie było odwrotu. O dziwo, na brzegu pełnego naczynia ostały się ślady po jakichś ustach, które spotkały się z naczyniem co najmniej ze trzy razy. Dla bezpieczeństwa odwracam kieliszek. Cudze usta mam po przeciwnej stronie. Wyglądają teraz znad pozłoconej toni. Dobrze wiem, że jeszcze się spotkamy, bowiem naczynia lubią się niekontrolowanie obracać w dłoniach.
I oto odchylam naczynie lekko od siebie. Może dosięgnę ślady ust winem i wmyję jak gdyby do środka. W kieliszku zaczynają się tłoczyć mali ludzie. Przybywa ich z każdym przechyłem i są coraz zabawniejsi. To mają krótkie nogi i wielkie brzuchy, to znowu udaje im się wydłużyć nogi do samego sufitu, które kiedy zaczną się kończyć, natychmiast przejdą w szyję i staną się małymi głowami. Mózgi urządzają wyścigi w kieliszku, biorę pierwszy łyk.
Teraz przechylam kieliszek do siebie. Do środka wlewa się podłoga. Taka brązowa. Mam teraz ślady ust na podłodze posypanej resztkami mózgu z poprzedniego odchylenia. Całkiem przyjemna kompozycja. Cały ten świat podtrzymuję od dołu dwoma palcami i teraz wino z białego robi się coraz to bardziej brązowe i brązowe. 
- trzymasz to jak jakąś miskę! - słyszę nagle.
- bo to miska z kałem - mówię.
Łap!!

wtorek, 12 kwietnia 2011

Idź do diabła

Być może i poszedł, kto wie, mężczyzna o czerwonej twarzy, z kącikami ust nieprzyjemnie opadłymi i jak gdyby nieco zwisającymi niczym krople podeszczowe z poręczy. Mówi: 
- najpierw się napierdolicie, a potem robicie dzieci i myślicie, że ludzie będą was utrzymywać!
Mężczyzna o ciemnej karnacji, z dzieckiem na ręku każe mu iść do diabła, jak gdyby nie wiedział, że diabeł jest w każdym z nas i wystarczy jeden krok., by pójść, dojść, powrócić Za panem z dzieckiem kroczy kobieta z akordeonem i dzielnie wygrywa znaną skądś melodię, z tym tylko, że w tle słychać wciąż jeden i ten sam akord i już po pierwszej repetycji człowiek ucieka. A nie! Nie ucieka, bo jedzie autobusem przyspieszonym, który zatrzymuje się na co drugim przystanku. Skacze więc przez okno. Uciekł!
W tym związku, kobieta utrzymuje rodzinę, a mężczyzna z dzieckiem na ręku rodzi, nosi i smaży placki. Stąd też złość pana przy drzwiach stojącego w smutnym uśmiechu i czerwonej twarzy. Złość, bo tradycyjny model rodziny poszedł się...

sobota, 9 kwietnia 2011

Zespół

ten może występować u jednej osoby na trzysta


większości nie postawiono nigdy formalnej diagnozy


ogólny stopień inteligencji pozwala normalnie funkcjonować


mimo niedostatków intuicji


zachowanie bywa nader dziwaczne


wyczuleni na trzymanie się ustalonych zasad


bez reszty mogą oddawać się rozmaitym hobby


typowe kolekcjonowanie


lub kategoryzacja rozmaitych przedmiotów


klasycznym przykładem jest obserwowanie pociągów

bywa tak, że na blogu nie pojawia się przez kilka dni z rzędu żadna notka, bowiem sam autor gdzieś znika. Siedzi on wtenczas na skarpie zaraz za dworcem Ochota, pod jedną z najwyższych topól i patrzy, i obserwuje.

pod względem relacji międzyludzkich są oni prawdziwym przekleństwem.

czwartek, 7 kwietnia 2011

Oremus

Wiersz do analizy "Oremus". Na jutro. Obowiązkowo wszyscy bez wyjątku. Bez względu na rasę, poglądy, wyznanie, dzień tygodnia, rodzaj spożywanych pokarmów. "Oremus" i tylko "Oremus" pewnego poety od wiersza "Oremus"!
Tylko jakoś tak poeta od "Oremus" poszedł w chwilową odstawkę. Odstawka była tak chwilowa, że przeciągnęła się na długie dni. Nic to. Poszedł poeta w odstawkę na rzecz pisarza, którego bohater zabija żonę i całą książkę tłumaczy/tłumaczą się z tego zajścia, chociaż na tylnej stronie okładki jest napisane, że to niełatwa sprawa się z tego wytłumaczyć, toteż książka ma sto osiemdziesiąt dziewięć stron i wciąga jak życie życie jest nowelą. 
Bohater pisarza, który podobno został poczęty w wyniku gwałtu na stole barowym, co jest pewnym argumentem przeciw aborcji, ponieważ gdyby usunięto zarodek, nie mielibyśmy tak wybitnego i zajmującego nieznośnie pisarza, ale i co jest pewnym argumentem za aborcją, ponieważ gdyby pisarz się nie narodził, z pewnością nie powstałaby książka o mężu, który zabija żonę, który pisze studium o słuchu i na końcu przestaje słyszeć, a nawet mówić, a żona już przed ślubem chora i niezdolna... nie powstałaby ta książka i można by się bezgranicznie oddać lekturze "Oremusu" z czystego już chyba musu, tudzież i z braku wyboru pomiędzy... No w każdym razie ten bohater to bardzo radosna postać, a pisarz jeszcze bardziej radosna, albowiem nie zna ci on akapitów, a zdania rozciągają się na pół strony, więc i ty rozciągasz się na pół stronie swego łoża i się oddajesz...
Oddajesz się, a "Oremus" jest i cierpliwie spogląda z kupki papieru.
Teraz. Właśnie teraz gdy zajadam kluchy, a w okno wali silny wiatr, wpełza czem prędzej pod futryny, wyrywa okno ze ściany i niesie je ku nieznanemu, nie w głowie mi studium, ani kula w głowie żony bohatera pisarza. Czas już tylko zacząć się modlić. Oremus. 

środa, 6 kwietnia 2011

O tym, iż artysta ni stać ni siedzieć byle gdzie nie powinien i o tym jak słońce przyświeca niedługo, bo ile w końcu można.

Właśnie nalewa się druga kawa do nieprzeciętnych rozmiarów filiżanki, kiedy to zza chmur wychodzi słońce i wszystko zmierza do bycia takim jakim było wczoraj, przedwczoraj, jak również przed minioną niedzielą, którą tak bardzo chciałoby się przespać, że aż się ciało o siódmej z kawałkiem poderwało, aby żyć. Właśnie wlewa się ta kawa, wlewa się do dwóch czubatych łyżeczek, ze szczytów spływają coraz większe strumienie wody, aż w końcu porywają szczyty, a następnie całe góry i płyną. Trzeszczy okno, choć przez chwilę wydaje się, że to pęka kubek. Pęka kubek, który każdego ranka prowadzi za rękę serdeczną śmierć, tylko patrzyć jak się to ona zatrzyma, weźmie zamach i...
Kiedyś, pamiętam, rozpadł się taki mocny czerwony kubek w rękach. Pękł na dwie części. Wcześniej tak przyjemnie chrupał, a w noc przed jego ostatnim wychyleniem, brała go do ust kobieta krwi litewskiej. Jaki to ma związek ze śmiercią? – spytasz – myślę, że żaden.

Nim jednak słońce zdecydowanym ruchem odwinęło pierzynę chmurną, stoję w tłumnym autobusie, dziś dla odmiany przytulony nie do mieszkańców dziesięciu dzielnic, lecz do nadętego, żółtego kasownika, który wsysa i wysysa papier, życząc to albo przyjemnej jazdy, albo informując, że zbyt krótki...
bilet lub rozum od wódki.

Miejsce w ostatniej ławce pewnej szarej sali na drugim piętrze pewnego szarego budynku, zajmują pewne dwie szare kobiety, z których ta, wyglądająca na co najmniej trzydzieści lat, zdaje się być bardziej szara, od towarzyszki, która to znowu zdaje się używać wybielacza. Miejsca w salach mają to do siebie, że po trzecich pod rząd w nich siedzeniach, zaczynamy je uznawać za swoje. Miejsce na końcu jest niczyje inne jak moje. Zaraz za plecami mam okno, czyli widok na świat doczesny, jak również zegar, przestrogę przed wiecznością.
Po upływie jednej setnej sekundy od otwarcia drzwi do wali, wolnymi okazują się już tylko dwa miejsca. Jedno w pierwszej ławce, drugie w ławce w okolicach kolegi o wyraźnej skłonności do płci męskiej.  Nieatrakcyjność siedzenia i wybór porównywalny do tego między siedzeniem w piątkę na poczwórnym siedzeniu autobusu, a staniem w kupie pod drzwiami. Dla bezpieczeństwa zasiadam w pierwszej ławce, choć nie tak rozumiałem słowa, że ostatni będą pierwszymi. W poleceniu jest dialog. Jesteś A. A B jest Twoim mężem/żoną Twoją. Siedzenie w pierwszej ławce ratuje mnie przed trudnym wyborem miedzy mężem a żoną w potencjalnie skomplikowanym związku. Wielka to jednak radość móc uczestniczyć w prostych zdarzeniach i odpowiadać na proste pytania do tekstu.
- Czy Anders śnił o Gitte?
- Nie! Anders śnił o swojej matce.