piątek, 28 października 2011

czwartek, 27 października 2011

Książki

otóż niektóre książki z Biblioteki Uniwersyteckiej są bardzo stare. Tak stare jak ja i Ty, a nawet jak ja i Ty razem wzięci. Są to oczywiście książki zaczytane, a nawet przezaczytane. Książki, które niczym człowiek po śmierci, rozpadają się na pojedyncze kawałki i każdy z tych kawałków staje się niezależną jednością, która może zażywać wolności do woli, unosić się na wietrze, odlecieć do najcieplejszych krajów przy lepszych powiewach albo w kosmos. Jednak postanowiono, że dla przezaczytanych książek emerytur nie będzie i będą służyć do momentu, w którym znikną na amen (książki, nie emerytury). Aby zabezpieczyć książkę przed rychłym zniknięciem oprawia się ją w dwie szare tekturki i przewiązuje czarną wstążeczką, którą, gdy chcemy książkę przenieść z miejsca na miejsce, tak by się nam nie rozsypała, musimy zawiązać tak, jak zawiązujemy sznurowane teczki czy też buty. Jednak chcąc przeczytać taką książkę musimy wszystko rozsznurować, i broń Boże nie przechylać książki do pozycji pionowej, w przeciwnym razie wszystko poleci nam po nogach i będzie więcej zbierania niż czytania. Zatem możemy zapomnieć o leżeniu na pleckach i oddawaniu się lekturze długo nie wznawianych lektur. Tak też i ja, autor powyższego wywodu, muszę zacisnąć zęby i pogodzić się z myślą, że z niektórymi pozycjami do łóżka nie pójdę.

środa, 26 października 2011

Myślałem

włożę do torby
książkę filozoficzną
jakąś mądrość mnie
wówczas nie opuści
o mało nie wpadłem

pod pociąg

wtorek, 25 października 2011

niedziela, 23 października 2011

Spokój na morzu

po przedost. nocy
kiedy to silne wiatry
które wznieciła burza
co często zdarza się
w tej szer. geogr.
wywr. naszą łodź
do prawie góry
nogami nabijając
nam siniaki zadając
zadrap. rozl. krew
znów dryfujemy
na kawałkach
rozbit. łodzi
każdy wziął
swój kawałek
i odpłynął
w swoją str.
mam wiosło
tzn. płynę na
wiośle za burtę
próbuję się wych.
żeby oddać mocz
ch. nie mogę
mogą oni?

sobota, 22 października 2011

Uprowadzenie z wczoraju

"Pierwsze spotkanie
jak podróż w nieznane"
Ira

nawet nie pamięta
jak się pożegnali
czy

czwartek, 20 października 2011

Bezpłatne badanie

wzroku przy zamówieniu okularów.

Myślę, że dobrze widziałem, że mi się nie przewidziało ani nie przywidziało, ale zazwyczaj ufam temu co postrzegam, choć bezgraniczna wiara zmysłom, to wiara grzeszna, ale to, że bezgraniczna wiara zmysłom jest grzeszna - to też poznałem za pomocą zmysłów, więc może nie taka grzeszna, wolę nie wnikać, bo im więcej przeczytam, tym więcej poznam za pomocą zmysłów, a tym samym więcej nagrzeszę, to też wolę pozostać głupi i iść prosto na zielone pastwiska, nad wody, gdzie mogę odpocząć.

No to z tym badaniem bezpłatnym przy zamówieniu okularów to jak jest? Że najpierw trzeba sobie zrobić okulary, podać grubość szkieł, wykminić czy plusy czy minusy, a dopiero potem się przebadać?

A może zatrudniają jasnowidzów?
Jasnowidztwo, optyka i okulistyka muszą być pokrewnymi dziedzinami. Podobnie jak pokrewny okulistyce okulizm, czyli nauka zajmująca się chodzeniem o kulach, gdzie biała laska jest szczególną odmianą kuli, a do tego od kuli do gałki, gałki w sumie ocznej też niedługa droga, więc mamy z kuli koło.
Ale może można zamówić okulary, znając rozmiary swojej wady, a badanie sprezentować bliskiej osobie? 

Albo jeszcze można kupić sobie okulary przeciwsłoneczne, a przy okazji sprawdzić czy nic nam nie dolega i jeśli już się okaże, że coś nam dolega, pójść do konkurencyjnego zakładu gdzie robią więcej niż jedne okulary w cenie jednych?

Można wreszcie zamówić sobie same oprawki, jeśli często bierzemy udział w przebieranych imprezach, a przy okazji sprawdzić jak bardzo pogarsza nam się wzrok z każdym wypitym litrem wódki. Biorąc pod uwagę, że badanie to odbywa się w centrum Warszawy, a wódkę pijają wszyscy, którzy to czytają, to chyba o to tu właśnie chodzi.

poniedziałek, 17 października 2011

Rozmowa Mistrza Monokarpia z Jesienną Deprechą


Osoby:
MM – Mistrz Monokarp
JD – Jesienna Deprecha

Wieczór, właściwie noc, bo już trochę po północy, coś gdzieś między pierwszą a drugą. Mężczyzna dosyć młody wsiada do autobusu, oczywiście nocnego, słychać trzaśnięcie starych drzwi. Wspina się po schodku, skręca na lewo od środkowego wejścia, zajmuje miejsce w drugim rzędzie po lewej, zaraz przy oknie. Po dwóch minutach gapienia się przez okno, odwraca głowę i spogląda w prawo, lekko wybałusza gały, w drugiej sekundzie wbałusza skąd wybałuszył, wraca do siebie:

MM: ...znowu się spotykamy
JD: jak widać
MM: jak gdyby to było wczoraj, myślałem, że może już nigdy...
JD: niestety, jestem jak okres, pojawiam się w miarę regularnie, z lekkimi przesunięciami i z różną intensywnością
MM: a jednak człowiek jak gdyby się za tobą stęsknił
JD: miło to słyszeć, jednak w przeciwieństwie do człowieka nie zawodzę zbyt często
MM: zawsze uważałaś się za kogoś odeń lepszego. Znowu spotykamy się w nocnym...
JD: nie zwykłam jeździć dziennymi, co nie znaczy, że nie dopadam ludzi w tłumie. Wolę jednak dobierać się do samotnie podróżujących nocą mężczyzn. Są jacyś tacy...
MM: łatwiejsi!
JD: to nawet nie to, nie wiem jak to wyrazić. Nocą działam skuteczniej, taki uwiedziony przeze mnie mężczyzna wpada ze mną do domu i zagląda do butelki, a taki złapany facet za dnia, szwenda się i szwenda, i musi zapaść zmrok, żeby sięgnął po szkło, a czasem i tak się zdarza, że nim doczeka zmroku, odzyska dobry nastrój. Sam wiesz jak to jest, bo i tobie się to niekiedy zdarza!
MM: ano...
JD: niewdzięczny
MM: to co w takim razie robisz za dnia
JD: ukrywam się
MM: śpisz?
JD: nie, nie śpię, na sen mam czas od kwietnia do września.
MM: czyli od października do marca ciężko pracujesz
JD: dokładnie
MM: może powinnaś otworzyć własne biuro, tak by z niego nękać ludzkie dusze, umysły...
JD: tak byłoby najlepiej, ale zaraz przyszliby z widłami i roznieśli
MM: wówczas na świecie zapanowałaby radość!
JD: marna to nadzieja, człowiek się nie obejrzy jak zatęskni za melancholią i za jej cięższymi odmianami
MM: może masz rację...
JD: może?
MM: to co robisz za dnia?
JD: siedzę na drzewie
MM: i stamtąd atakujesz?
JD: nie nazywam tego atakowaniem. Raczej upatruję sobie ludzi, młode pary przechadzające się po parkach, czasem snujących się samotnie mężczyzn – lubię tych z artystycznym tchnieniem – czują moje walnięcie po głowie jakoś tak silniej, oni naprawdę potrafią cierpieć!
MM: nie wątpię
JD: ale dość już tego. Gdzie dziś wysiadasz?
MM: a czemu pytasz?
JD: wysiadam z tobą, przecież idziemy do ciebie!
MM: nie ma mowy. Z resztą po drodze mam jeszcze przesiadkę, a ty pewnie masz bilet dwudziestominutowy, nie zdążysz...
JD: nie zauważyłeś nawet jak się postarzałam
MM: choćby dlatego nie powinnaś iść do mnie...
JD: mam bilet seniora!
MM: nie...
JD: tak
MM: to znaczy, że zasuwasz po mieście ile chcesz
JD: tak
MM: i wysiadasz gdzie chcesz
JD: otóż to
MM: to poczekaj tu chwilę, pójdę podpytać o coś kierowcę

wybiega z autobusu

JD: stój! I tak mi nie umkniesz!

biegną, po osiedlu echo niesie coraz ciszej słowa: nie umkniesz, nie umkniesz. Monokarp biegnie coraz wolniej, podczas gdy Jesienna Deprecha zbliża się ku niemu, wyciąga rękę, próbując pochwycić jego płaszcz. Łapie, ale nie udaje jej się chwycić. Nagle Monokarp skręca za rogiem. Ona za nim. Zniknęli.

Koniec

sobota, 15 października 2011

na dworcu Śródmieście

są takie krzesła z drutu postawione-połączone we trzy, a na jednym z nich siedzi kobieta o jasnych blond włosach, a u jej stóp - paw. Ach, któż mógł zostawić pawia w środku nocy i teraz pani, która bełkocze coś przez telefon w jakimś nieznanym języku, musi przebywać w towarzystwie tego dziwnego bytu. Rzyg leży nieruchomo i wydaje się straszyć damę, ale nie, nie straszy, dama także się nie bardzo boi. Prezentuje się (wspomniany byt) z resztą zdecydowanie gorzej niż rzygi przebywające niekiedy na peronach warszawskiego metra. W pewnej chwili pani wstaje, by przejść się po peronie i po zatoczeniu szerokiego łuku, wsiąść do pociągu. Oto przestałem mieć wątpliwości, kto był wymiocin emitentem. Zrobiło mi się przykro, że ktoś przyjechał zza granicy porzygać sobie tutaj i nawet przy całej otwartości na "obcego", uważam, iż jest wielce niestosownym, by przybysz z innego kraju rzygał na mój polski, rodzimy peron!

czwartek, 13 października 2011

pociąg do poezji

aby pisać wiersze nie było
kończyć filologii ni o słowie
studiów żadnych między wykładami
a ostrymi zalewajkami w których
czasie nie porozumiewamy się
tracąc czas na szukanie języka
wspólnego tak by inni nie rozumieli

kolejowe technikum było
skończyć w lokomotywie w wieku
młodym siedzieć na czerwonym
świetle bo ruch po jednym torze
albo modernizacja linii pisać
nie czekać w ciszy raz na pół godziny
spojrzeć przed siebie jeszcze

za opóźnienia serdecznie przeproszą

niedziela, 9 października 2011

Czerwone wino na weselnym stole

Dokładnie pamiętam etykietę
już kiedyś piłem pamiętam
uciekliśmy z imprezy
z domu nudy ratując butelkę
wina była po ich stronie
w autobusie na Bemowo otwieraliśmy
gardła śpiewali ktoś wstał
nacisnął przycisk żądania
drzwi się otworzyły
dalej co nikt
nie wie

piątek, 7 października 2011

Rzyganie

"Hitler też bardzo lubił dzieci"
Jerzy Urban

Taki nieduży lokal dwie ulice dalej, w którym zawsze można było przysiąść, wypić lampkę wina podawanego przez powabne kelnerki i pomówić o czymś przyjemnym, bądź przyjemnym mniej. Wszystko oświetlało nieco niebieskawe światło. Przechodząc, pozazdrościć można było kawiarniano-kanapnego stylu życia, tym co to lubili spędzać tam wczesne wieczory. 
Czy to nawet mając nie dosyć powietrza, można było przenieść się na zasypany kamieniami fragment trawnika, rozsiąść się na niebieskim krześle i cieszyć się ciepłymi wieczorami, trwając tak między chodnikiem, a zaparkowanymi pod krawężnikiem samochodami należącymi do pobliskich mieszkańców. Wewnątrz lub na zewnątrz zapijać się winem i tak doczekać sądnego dnia.
Oto jednak lokal wywiesza ulotkę, że ostatni weekend na tej ulicy i wychodzi z siebie i idzie nie wiedzieć gdzie. Jego miejsce zajmuje piękny sklep w czarno-białe wertykalne paski, przeplecione gdzieniegdzie czerwonym serduszkiem. Na wystawie natomiast stoją różowe bądź niebieskie kartki z napisem Keep smiling and love life.
Niejedna mieszanka białego wina z czerwonym nie powoduje takiego wrzenia w żołądku jak wystawa sklepu z ubrankami dla dzieci. I nawet kotu, który w pobliskim sklepie z częściami samochodowymi od zarania dziejów pilnuje wystawy, zbiera się na wymioty. Tak, nawet kot będzie rzygał.

czwartek, 6 października 2011

Famous blue raincoat

list, wiersz, piosenka. Kiedyś się bałem tego głosu, który mówi przez większą część utworu. Tak się bałem tego mówienia i tego kobiecego zawodzenia tam w środku, że nauczyłem się tych słów na pamięć. Rzadko umiemy listy na pamięć, częściej wiersze, a jeszcze częściej piosenki nie wiedzieć w sumie po co. 
W nieskończoność słuchać by można powtarzających się na początku akordów, zanim jeszcze poeta zacznie do nas mówić, ale w końcu musi zacząć, bo nie byłoby się czego bać. W dodatku to korespondencja między dwoma panami. Jeden pan nie pisze do drugiego ot tak sobie. No to jeszcze większy strach. Ale wyuczony na pamięć, przewidywalny, czyli nie taki znowu strach. A potem jeszcze te wszystkie kobiety. Kobiety, które zabrały się do śpiewania tych słów według własnego stylu. I wydawałoby się, że to teraz mężczyźni powinni zawodzić gdzieś w tle, ale nie... 
i jeszcze jedna taka pani postanowiła śpiewać to w swoim ojczystym języku. I oto stoi na scenie, melorecytując sobie coś tam pod nosem, wpatrzona w jeden punkt, jak gdyby ktoś z publiczności odziany był w ten sławetny niebieski prochowiec. Coś mi się zdaje, że ona nie pamięta słów.

środa, 5 października 2011

Flirt

“Before I touch you I would like to think
of black hair and butterfly milk”

Czyli kolejna z piosenek wygrzebanych spod pianina. W sumie sporo tych słów tam się wala, ale te, zapisane na małej karteczce nie, musiały gdzieś się pogubić, może leżą za pianinem, nie wiem, właśnie sobie przypominam, że parę lat temu lubię tę piosenkę i piosenkarkę o wdzięcznym imieniu i tylko nie wiem, czemu powracają teksty angielskie, to znaczy wiem bardzo dobrze. Nie dało się tego powstrzymać, angielskie słowa wdarły się w moją młodość silniej niż inne i nijak nie można się było temu przeciwstawić, dopiero potem. Czarne włosy i motyle mleko nie brzmią tak powabnie przeszedłszy przez proces przekładu. Nic to. Emiliana śpiewa nisko i zawsze kiedy usiadłem do pianina, udowadniałem jej, że można niżej, ale nawet jeśli można było niżej, to Emiliana pokazywała w bezlitośnie odtwarzanym po setki razy nagraniu, że można wdzięczniej. Słowa jednak łatwo się zapominają, a melodia zostaje na dłużej, toteż wcale nie taki okropny teraz ten międzynarodowy język, choć wdzięczniejszy jest ten osobnik, który wyraża się w swoim ojczystym języku i nawet jeśli boi się, że go nie zrozumiem, niech wie, że nie od rozumienia jestem.

poniedziałek, 3 października 2011

Cool on your island

stara piosenka, choć z drugiej strony nie aż tak, osiemdziesiąty ósmy chyba, byłem już na świecie, pamiętam, ale nic nie mogłem zrobić, żeby ta piosenka nie powstała, musiała powstać gdy spałem, więc tym bardziej nie mogłem przeszkodzić w jej powstaniu, a więc jest i od kilku dobrych lat wraca by chodzić mi po głowie i nawet jeśli rude kręcone włosy artystki przestały mi się podobać, to dźwięki, choć proste, są i szlag ich nie trafia.
Piosenka jest chyba o miłości czyli o niczym i w dodatku w języku, którego żadna formuła nie jest mnie w stanie do niczego przekonać. W refrenie słyszę, że I want you more than the stars and the sun czyli, że ona go chce bardziej niż gwiazdy i słońce. No i nie wiem. Nie wiem czy ona go pragnie bardziej niż pragnie gwiazd i słońca i jakby już je dostała to co by z nimi zrobiła i kimże on jest, że stoi wyżej niż ciała niebieskie i inne takie. Ale jest jeszcze inny wariant - ona go pragnie bardziej niż pragną go gwiazdy i słońce! Wtedy to jest poezja! Ale skąd wyznaje się ona na pragnieniach słońca i gwiazd - nie wiem.
Chodzi mi to dziś po głowie i jak to mi chodzi po głowie, ja chodzę po ulicy. Jak gdzieś wpadnę pod samochód, to przez to.