Mój
współlokator żyje w świecie piana pianissima. Większą część życia spędza w
słuchawkach, a na rozmowy telefoniczne czy skajpowe wychodzi na korytarz i
tylko dziś jeden raz jedyny poprosił o cztery minuty na głośną rozmowę jak
gdyby mówienie w pokoju w ojczystym języku było czymś zakazanym. Fakt faktem
hiszpański nie jest moim ulubionym językiem, ale co myśli sobie taki
Argentyńczyk widząc takiego mruka, który bez przerwy emituje spod nosa
niekończące się szy i sici, i którego język przypomina język ruski i już od
samego tego szeptania w pokoju unosi się odór przetrawionej wódy, a z moich
oczu zieje niekończąca się ikra. W każdym razie jeśli wszyscy Argentyńczycy są
tak spokojni, mili, kulturalni i cisi, trudno się dziwić, iż pewnego dnia sam
Witold Gombrowicz zawitał do ziemi argentyńskiej. Pewnie i dziś owa wielka
postać polskiej literatury zwiałaby przed polską duchotą, przed braćmi K., przed
dyskusją o in vitro, przed przerażającym polski naród zamachowcem z Denveru i bezlitosną
matką Madzi z Sosnowca, wreszcie przed zbliżającą się godziną wu iks igrek zet.
Zwiać na
Litwę to też nie taki głupi pomysł. Pół godziny w banku spędziłem bez odczucia
większej nudy. Co prawda bank wypełniony jest ludźmi różnych narodowości i już
chwilę po wejściu do obiektu czuję na sobie oddech dwóch Uzbeków, z których
jeden pyta czy gawariu pa ruski, na co bardzo płynnie odpowiadam, że ja nie
znaju ruskovo jazyka – jesio nie znaju, jednakże szybko mój wzrok zwraca się ku
licznym kasjerkom i czas od numeru 467 do 489 upływa niewyobrażalnie szybko,
szczególnie gdy skupić wzrok na pani w kasie siódmej, która od pół godziny
wyjaśnia pewne sprawy starszej pani, by na końcu pokazać palcem miejsce na
podpis, mówiąc: paraszas, paraszas, paraszas.
Brzmi jak
zaklęcie. Bo to i pewnie jest zaklęcie, które pomaga wyczarować żółtą gumową
piłeczkę – taką, jakie noszą dziewczęta odziane w białe koszulki, przechadzając
się po tutejszym uniwersytecie. Ściskanie takiej piłeczki pomaga na życie.
Leczy schorzenia, koi troski, smutek, żal. Pomaga też odstraszyć niechcianą
miłość. Trochę jak lepienie z plasteliny, kiedy lepisz ludziki i zamykasz je w
pustych słoikach i ustawiasz tak, żeby patrzyły się na siebie, ale z powodu szkła,
nie mogły się spotkać i pomacać. Męskie ludziki zamykasz w słoikach po kawie,
gdzie mogą się odurzyć narkotycznym oparem. Dziewczęce ludziki zamykasz w
słoikach po dżemie, by miały namiastkę słodyczy. Od teraz będą to wdychać, bo
to całe ich życie, aż w końcu uświadomią sobie, że to tylko jego marna
namiastka.