środa, 23 stycznia 2013

Birdy

namnożyło się tych dziewcząt z pianinem, tudzież fortepianem i już tak nie podnieca jak kiedyś podniecało, co zrobić, może niech teraz grają na kobzach, na kobzach grają przy wtórze cytry i niech śpiewają najpoetyczniej jak potrafią, nie! Bo z kobzą nie można latać po lesie niczym nasza bohaterka w Shelterze, ani w ogóle korzystnie wyglądać jak korzystnie wygląda się za fortepianem, w którym odbijają się popiersia, rozwiewają włosy, za włosami żaluzje lekko rozchylone, a przez nie do pokoju z fortepianem wpada światło słoneczne i pada na plecy popiersi. 
A takie People help the people wlatuje do gabinetu, zaraz po tym jak sam wlatujesz i przymocowany do fotela zażywasz paraliżującego pół twarzy znieczulenia na chwilę przed odwiertami na poziomie minus drugim. Oto dolatują z głośnika dźwięki basu, które jakoś są ponad ten fortepian, ponad ten niepozorny wokal, w sumie nic takiego, a koi tortury trójek, czwórek i zmęczonych przesłuchaniami białej lampy w żółtej sali piątek, szóstek, siódemek. 
Skinny love. No to znasz trzy piosenki tak naprawdę, a najlepsza z nich to jednak ta, w której bohaterka biega po lesie, bo ten las w sumie taki sam jak ten niedaleko stąd, taki swój. Tak, pewnie Shelter jest o lesie, bo piosenki nie o lesie już dawno wyszły z mody!

niedziela, 20 stycznia 2013

piątek, 18 stycznia 2013

Dziś, wyszedłszy z domu, szedłem coraz wolniej, choć po lewej stronie ruchomych schodów śmiało można było iść, nikt nie stał. Tak samo nikt nie stał na przegubie autobusu sto siedemdziesiąt pięć, więc na chwilę znalazłem tam swoje stojące miejsce z oparciem, by po kilku minutach wyjść i znów iść coraz wolniej. Autobusu sto siedemdziesiąt pięć nie cierpię, podobnie jak nie cierpię sali F, w budynku, którego aula grała w filmie, który oglądaliśmy wczoraj wieczorem, i na który gnałem z prędkością świadczącą o słuszności prędkości gnania, a do sali F już tak biec nie mogłem, bo nogi i wiadomo plecy...
Dziś gnałem jeszcze na kurczaka na chrupiąco i do domu gnałem. Pozostałe cele się rozmyły i nie było już ku czemu zdążać, więc jedzenie i leżenie. 

piątek, 11 stycznia 2013

Kto by pomyślał

alkohol dzień po sobie czyni nieznośnym, a człowiek przez całe swoje życie próbuje neutralizować efekty pobytu we Wczoraju, z nędznym skutkiem. Niemniej intensywność i natarczywość wczorajszości skłaniają do twórczych poszukiwań.
Tak oto znalazłem cztery akordy, które w zupełności wystarczają, żeby zagrać jedną piosenkę Lany del Rey i kto wie, może pasują także do innych piosenek, więc oglądam wywiady z bohaterką, która być może łaskawie uchyli rąbka tajemnicy. Niestety, w jednym z wywiadów Lana odwraca się tyłem do kamery i prezentuje pośladki. 
Nie będzie więc o akordach! O Heideggerze też nie.

wtorek, 8 stycznia 2013

Pośród suchych drzew

między którymi ułożono tory, potem już nieużywane, gdzie spomiędzy podkładów wyrastała trawa, która spośród wszystkich tamtejszych roślin schła najszybciej, uciekaliśmy od rzeczywistości, szybkim przemykając krokiem, wzdłuż sypiącego się, białego muru, po czym wychodziliśmy z patycznego gąszczu na błotnistą ścieżkę, wówczas mijał niepokój, napięcie towarzyszące przechodzeniu między światami, a na twarzach pojawiała się radość, że oto i tym razem żeśmy nie pobłądzili.
Dziś nie ma ani torów, ani podkładów, także gąszcz wykarczowano, drzewa, trawy, cały ten chrust, wyjechał, by zapewne gdzieś zapłonąć na stosie świata. Nie ma też wydeptanych, ledwie widocznych, ścieżek między torami, które w trakcie przeprawy lubiły się rozmazywać, gubić, znikać z pola widzenia, by oto po chwili na nowo dać się odnaleźć i wyprowadzić nas na upragnioną błotnistą dróżkę.
Pewnego dnia przyjechały ciężkie maszyny, by zaorać pole. Wówczas zniknęły ścieżki, wyrwano z ziemi szyny i to co pod nimi. Pozostał wielki teren i biały mur od strony pętli autobusowej. Od pozostałych stron, teren wydzielono blaszanym ogrodzeniem, w które później nie raz drapaliśmy, biliśmy, by wreszcie runął owy mur, dopuszczając nas do błotnistej ścieżki, która nadal czekała po drugiej stronie. 
Gdy jednak przefrunęliśmy ponad blaszanym murem siłami naszych umysłów, ujrzeliśmy ogromny plac, otoczony budynkami, w których światła były zapalone jedynie na schodowych klatkach. Szybko zdaliśmy sobie sprawę, że i właśnie na tym miejscu powstaną domy, które nigdy nie będą nasze, a po błotnistej ścieżce przechadzać się będą szczęśliwe młode małżeństwa, matki z wózkami, dzieci i ich ojcowie po studiach prawniczych, zarządzaniu czy to ostatni hydraulicy w tym kraju.
Niedawna wycieczka w tamte strony odsłoniła przed nami wyrwy w blaszanym ogrodzeniu, które musieli zrobić spragnieni błotnistej ścieżynki ludzie. Wchodzimy przez odgięte blachy i oczom naszym ukazuje się mały biały stolik z dwoma czarnymi plastikowymi siedzeniami. Zmierzamy zatem k'niemu, oglądamy i grzecznie się rozsiadamy. Mamy ze sobą różne gry i zabawy. Rozkładamy je na stole i bawimy się w najlepsze, wiedząc, że to już ostatnie chwile tutaj. Gramy do późna, a nad placem, w próżni nocy miast obrzeży, unosi się niewinne pionków o plansze stukanie. 

 

piątek, 4 stycznia 2013

Gdy już opadła mgła

próbowałem namówić materac na wspólny przelot nad miastem:
- weź się w mig nadmuchaj i przelećmy się gdzieś, bo już nie mogę!
- możesz, ja muszę leżeć!
- kiedy to leżałeś wczoraj cały dzień! Z resztą ile można leżeć?!
- wydaje się, że aż do skończenia świata i nawet dłużej, bo przecież po skończeniu świata nasze ciała będą się jeszcze gdzieś rozkładać, leżąc!
- zatem będziesz leżał po wsze czasy, ty, taki gumowy! 
Wówczas materac zaniemówił i zwlekł się z łóżka dla dmuchanych gumowych materaców i zaczął zbierać się do wylotu, nie omieszkując jeszcze przy tym ponarzekać:
- kiedy to jest taka pogoda, chłód, wiatr, deszcz - zmokniemy obaj, przewieje nas i przez dwa tygodnie nigdzie nie polecimy!
- polecimy z wiatrem! - odparłem.
- a jak chcesz lecieć w drodze powrotnej?
- będziemy lecieć za jakąś ciężarówką, co swą masą wiatr rozmiata.
- no dobra - niechętnie przyjął propozycję dmuchany gumowy materac, któremu teraz najpoważniej zbrakło argumentów pogodowo-egzystencjalnych.
Po kilkunastu minutach spędzonych na oczekiwaniu, aż materac przygotuje się do opuszczenia mieszkania, otwieram okno, zasiadam wygodnie na materacu i oto fruniemy razem ponad szarym miastem. Skrapia nas deszcz po drodze, jednak nie jest nam on straszny od kiedy dmuchany gumowy materac dowiedział się, iż woda nie stanowi zagrożenia dla gumy i gdyby on sam nie został przeznaczony do latania, pływałby po mazurskich jeziorach ze zgrajami dzieci na swym umęczonym grzbiecie. Wydaje się, że uświadamiając materacowi tenże fakt, nauczyłem go żywić wdzięczność względem pewnych prawideł rządzących owym światem oraz pewnych zrządzeń losu, które czynią nas tym czym w danej chwili jesteśmy.
- materacu, materacu! - wołam nagle - polećmy nad torami! Weźże skręć za Dawidami i lećmy nad Jeziorkami i Jeziorek torami i przy torach topolami!
Materac bez dłuższego namysłu wykonuje polecenie i teraz lecimy nad szynami, których nie widziałem już dobre pół roku. Prosto, prosto i oto podwójny tor, czyli szyny w liczbie cztery zaczynają się materacowi troić w oczach czyli szyn jest teraz sześć i właśnie teraz szósta i piąta szyna zaczynają gdzieś skręcać. Zdezorientowany materac przystaje w powietrzu i nie wie co dalej, toteż muszę wydać rozkaz:
- leć materacu, leć do najbliższej stacji! Tam przystaniemy, schowamy się pod dachem, tam też się zastanowimy!
Tak oto dolecieliśmy do pobliskiego dworca, gdzie schroniwszy się przed deszczem, rozsiedliśmy się na żółtej ławeczce i zaczęliśmy intensywnie myśleć - ja i on - dmuchany gumowy materac.

środa, 2 stycznia 2013

Na swym latającym materacu

napędzanym niecodzienną mieszanką paliw, wlatuję wciąż jeszcze na starym bilecie, po starej, niższej cenie, w nowy, nieznany rok, w którym moim jedynym postanowieniem jest więcej latać na latającym dmuchanym materacu, osiągać coraz to większe wysokości i przemierzać coraz to większe odległości, aż w końcu nie będzie miejsca na ziemi, w którym nie byłoby mnie i mojego latającego dmuchanego materaca. 
Po przelataniu całej wczorajszej nocy, materac musiał odpocząć na parkingu dla jemu podobnych latających dmuchanych materaców, z którymi, obecnymi tam materacami, i chętnie by się zaprzyjaźnił, gdyby nie to, że każdy z nich leżał jak jeden flakiem i nawet nie chciał słyszeć o podróżach. A w dodatku była mgła, a żaden rozsądny materac w taką mgłę po mieście nie lata.
Dziś jednak, długo jeszcze przed świtem, mój latający materac dmuchany, był już w pełni gotowości, czekał napompowany, merdając przy tym swoim maleńkim, służącym ostatecznie do wdmuchiwania powietrza, gumowym ogonkiem. Długo się nie zastanawiając, wskoczyłem na (na)dmuchany, gumowy grzbiet materacowy i tak oto razem pognaliśmy przed siebie, w nowe życie i w nowy czas.