środa, 20 lutego 2013

Po powrocie

próbuję rozpakować przynajmniej torbę, bo wrócić do siebie to raczej nie wrócę. Wyjmuję codziennie po jednej rzeczy i w tym tempie skończę się wypakowywać za około dwa tygodnie, kiedy to być może znowu będzie trzeba się spakować i wyjechać, ale nie uprzedzajmy faktów. Na razie się potykam. Rzadziej gdy jest ciemno, częściej gdy widno. Kompletnie bez sensu, ale za widoku łatwiej opatrywać rany i zszywać co zostało rozcięte. Mógłbym mieć pierwsze rany w wyniku trzeźwego, świadomego i zamierzonego działania, taka mała inicjacja, chyba że rany będą rozległe, to i inicjacja większa. Na razie omijam, bądź przeskakuję. Może wpadnę w poślizg z dywanem bądź bez. Może wpadnę w lustro bądź do lustra i przez siedem lat nie napiszę magisterki, bo będę w krainie czarów, a kraina czarów, podobnie jak życie wieczne nie wymaga tytułów ani nic z tych rzeczy. Lubi za to wejścia w wielkim stylu. A zatem, uwaga!

środa, 13 lutego 2013

Drogi Panie

Michale, 
w związku z nadejściem nowego semestru, który jest ostatnim w cyklu Pana studiów, zwracam się uprzejmie o przesłanie mi pierwszego rozdziału pracy wraz z listą publikacji, na których zamierza Pan swoją pracę oprzeć.
Pozdrawiam


Szanowna Pani, 
w związku z ostatnimi wydarzeniami nie tylko na ziemi, lecz także i w niebie, rozważam odłożenie wszelkich długoterminowych prac na czas nieco bardziej odległy. Ostatnia decyzja Głowy Kościoła, zderzenie się pioruna z kopułą i wreszcie przepowiednie astrologów budzą we mnie niepokój o dalsze losy świata, a także nakłaniają mnie do zajęcia się rzeczami naprawdę ważnymi, które w wypadku końca naszego bytowania tutaj na ziemi, mogłyby świadczyć na moją korzyść przed Sądem Najostateczniejszym. Natenczas pragnę poinformować o zawieszeniu moich starań o otrzymanie jakichkolwiek tytułów naukowych, które będąc opartemi na wątłej ludzkiej wiedzy, a niekiedy nawet i swoistej przebiegłości, są znikome, przemijające, wreszcie są marnością. Pragnę więc w tych ostatnich miesiącach dołączyć do grupy studentów minionych lat, którzy być może przeczuwając nadchodzący schyłek dziejów, wstrzymują się z pisaniem swych prac naukowych, które złożone w ciemnych i dusznych archiwach, pożarte zostaną przez pierwsze z wielu ostatnich trzęsień ziemi. Gdyby jednak astrologowie okazali się i tym razem mylić, przekonawszy się o tym, czem prędzej porzucę grupę studentów bez dyplomu i znów oddam się pracy na rzecz patologicznego systemu tu na ziemi.
Z poważaniem

czwartek, 7 lutego 2013

Skąd przypływamy? Co jemy? Dokąd lecimy?

Było tak pięknie, szaro i sucho, drzewa miały się na kwitnienie, ludzie na kochanie i oto spadło białe gówno i tylko biały jak białe gówno pies Sandej, który gdyby urodził się przed osiemdziesiątym dziewiątym, otrzymałby zapewne imię Woskriesienje, jest w swoim białym żywiole, tarza się w nim w najlepsze, zatapia się, tak naprawdę to go nie widać, to moja nienawiść do zwierząt przybrała na sile. 
Biały jest też jogurt naturalny. Rozkoszował się nim pewien celebryta na antenie pewnej stacji telewizyjnej i niedługo potem rozstał się z tym światem, jogurt nie poszedł za nim, a telewizja go nie unieśmiertelniła, co oczywiście jest bardzo smutne, bo cały ciężar pamięci po celebrycie spada na biedną rodzinę, której w polskich realiach nie jest łatwo, szczególnie po tym jak dobrano się do zasiłków pogrzebowych.
Dziś nie jestem normalny, stoję wieczorem pod białą lodówką, trzymam w reku biały jogurt naturalny i obserwuję białe gówno za oknem, rozważając podstawowe pytanie ludzkości o skąd przypływamy, co jemy i dokąd lecimy. Wtem pies Sandej wydaje się wychylać łeb sponad pokrywy śnieżnej, a w jego ślipiach mieni się odpowiedź, że donikąd. 
Lecz oto na krawężnik, przy którym bawi się nasz pies-bohater najeżdża samochód, który parkuje tu od zawsze czyli od jeszcze wcześniej nim mama Sandeja złożyła jajo, z którego wykluł się mały potwór. Tak psie oblicze znika pod kołami.

wtorek, 5 lutego 2013

Sen

w którym śpiewam na pogrzebie
w jednym z najwyżej położonych głosów
requiem zaraz pod sklepieniem bazyliki
chwilę potem na gałęzi cmentarnej sosny
ponieważ latam wzbijam się w powietrze
i jestem we francuskim miasteczku tuż za lasem
gdzie gdy nie latam jeżdżę tramwajem
gdzie kanarka lubi wybiegać z krzykiem
że wsiada na następnym sprawdzać bilety
w trakcie jej lotu ponad tramwajem mój plecak
nuty zostają skradzione odzyskuję zdecydowany
atak z powietrza mógłbym w sumie przegrać
i tak zarabiam w euro

poniedziałek, 4 lutego 2013

Niedoszłe kwiaty

W dłoni miała trzy żółte tulipany, niedoszła dziewczyna kumpla. Kiedy tulipany szły przez remontowany park bez drzew, park ze zdechłą sową w trawie, spadł śnieg i zmroził kwiaty, które więdną nim jeszcze dziewczę opuści park. No to rzuca je na ziemię, bo wstyd nieść obumarłe badyle przez żywe miasto i wychodzi z parku. Gaśnie słońce, gasną światła, pod cienką białą pokrywą śniegu ptasie truchło.
W pewnej chwili martwa sowa wstaje, strzepuje z siebie śnieg i rzuca się na porzucone kwiaty. Zjada, ba, pożera! Rozgląda się wokół, szukając jakiego ludzkiego mięsa. Na szczęście całe miasto śpi pod swoimi kołderkami. Śpi także niedoszła dziewczyna kumpla, która źle by skończyła, spotkawszy na swej drodze sowę ludojada.

piątek, 1 lutego 2013

wiersz o tym jak

kał chał chał
chał kał kał
jak kał chał
chał kał kał
kał chał chał
czy wiesz jak
kał chał chał
chał kał kał
kał w środku
kał chał chał
w dnia środku
kał chał chał
chał kał kał
a możeś ty spał
gdy kał chał
chał chał chał
kał chał chał
spał kał chał
chał chał chał
i nie wiesz jak
jak kał kał
chał chał chał
kał chał chał
chał kał kał
oj nie wiesz jak
kał chał chał
jak chał chał
kał chał chał
chał chał chał
chał chał chał
i nie wiesz nie
jak kał chał
kał chał chał
chał nie wiesz
jak kał chał
chał chał chał
chał chał chał
jak kał chał
kał chał chał
kał chał chał
kał chał chał
jak kał chał
jak kał chał
chał chał chał-
wa rozrzedza
gdy śpisz!