wtorek, 26 marca 2013

Kawa

podrożała, ale nową cenę napisali ładniejszą, wyraźniejszą czcionką tak, że widać co po przecinku. Biorę to co zawsze, czyli gorzkie, ale gorzkie jest jakieś takie słodsze, choć rzeczywistość jakaś taka bardziej gorzka ostatnimi czasy, więc nie wiem, pogubiło mnie.

poniedziałek, 25 marca 2013

Dentystyczny kryzys

Jeśli o godzinie dwudziestej piętnaście staniesz w ulicy Świętojańskiej, ustawisz się tyłem do rynku starego miasta, zobaczysz księżyc unoszący się tuż nad wieżą Królewskiego Zamku. Widzisz prawie okrągły księżyc z lekko wgniecionym otworem na lewą nogę, bo nie od dziś wiadomo, że księżyc ma nogi. Oto właśnie ten przebrzydły gwóźdź miejskiej architektury, leżący dołem do góry, zasadził się na tarczę księżycową i dźga, i szoruje, trze i wyciera. A jest to księżyc wielkanocny, więc nie wyobrażaj sobie zmartwychwstania w tym mieście. 
Księżyc dźgany po bokach bieleje na polikach i ma teraz tak bladą cerę, że przypomina dentystyczny fartuch w żółtym gabinecie, na środku którego stoi brązowy fotel, a w nim poeta równie biały i olśniewający na swej duszy i umyśle. Przy fotelu zasiada dentysta, którego tak zręcznie zawiera fartuch. Facet od zębów ma długą igłę i dwoje oczu, z czego lewe służy mu do szukania dziur w całym, a prawe - do liczenia pieniędzy, więc poeta widząc zło w jego oczach, zaczyna wyobrażać siebie jako organistę w najbardziej prestiżowym kościele w całej dzielnicy. Za dziesięć minut pogrzeb, więc na chór wtłacza się najstarszy syn denata i wywiązuje się taki oto dialog:
- to ile pan bierze od pogrzebu?
- normalnie sto chyba, że zmarły był za życia dentystą.
- tak się składa, że to najbardziej znany dentysta w okolicy!
- to sto plus jeszcze dwa zera!
- pan oszalał...! pan rozumie, jest ciężko, rodzina w smutku pogrążona, a ja sam w bólu...
- w bólu, to się doskonale składa! Będzie to kosztować plus jeszcze jedno zero do całej sumy, ale znieczulę pana, dobrze?
W tym momencie dentysta zagląda poecie w oczy, w których ukazuje mu się cały opisany wyżej scenariusz, w którym jego autor ostrzy gwoździe na opiekuna swego uzębienia. Nagle odrzuca igłę daleko od siebie, pada na kolana (w oddali słychać trzask tłuczonej lampy) i błaga, żeby nie... w tle księżyc na błękitnym niebie szczerzy zęby w dziennym świetle.
Ale jest już za późno.

sobota, 23 marca 2013

Piętrowy pociąg

Na wielkim stole w nie mniejszym salonie leży biały obrus, sztućce leżą i talerze, bo jest niedziela, niedługo wejdą ludzie, żeby zjeść. Nad stołem, nad talerzem, sztućcami, obrusem jest sobie sufit, a z sufitu zwisa żyrandol. Kryształ. Przez otwarte na oścież okno, bo wiadomo, lato, wlatuje biały gołąb i siada na żyrandolu...

Od całkiem niedawna przez dworzec miejski przejeżdżają piętrowe pociągi i jeśli nawet nie zamarzyło mi się, by takim modelem móc się przejechać, to bardzo chciałem zobaczyć jak ta piętrowa maszyna, ciągnięta przez białą i trochę zielono-żółtą lokomotywę wyjeżdża z czarnego tunelu i staje w światłach dworcowych w pełnej swej krasie i dostojeństwie swojem.

Podają do stołu. Gołąb dotychczas niezauważony, spogląda swym nerwowym okiem na całe to zamieszanie. Mimo wszystko nie myśli podrywać się do lotu. Tłoczą się goście.

Tłoczy się lud na peronie. Obok mnie trzy starsze madonny z torbami. Właśnie wróciły z Rzymu, i przekonawszy się, że nowy papież ciągle jest biały, w spokoju mogą oddać się codziennym swym zajęciom w jednej z podmiejskich miejscowości. Spoglądam w górę. Na drutach, na których zawieszono jarzeniówki, ląduje gołąb. Siny taki, o tępym spojrzeniu, miejski gołąb pospolity.

Jedzą.

Na sąsiedni tor, to jest tor przy peronie, na którym mnie nie ma, wjeżdża piętrowy pociąg. Zachwycam się. Lokomotywa. Trzy krótkie wagony, ale za to piętrowe. Niska podłoga, więc teraz wchodzący mają z górki, a wychodzący pod górkę. Ale oto gołąb zaczyna niebezpiecznie manewrować.

Ten w salonie też.

Widać po gołębim spojrzeniu, po gołębich ruchach, iż usilnie nad czymś rozprawia. Zaczyna się miotać. Chodzi w tę i z powrotem tak, że przez chwilę stoi na drucie ponad paniami, a za chwilę jest dokładnie nade mną, jest...

rosół. Wielka biała porcelanowa waza z dokładką rosołu stoi tuż pod gołębiem. On już wie, a ty?

Gołąb to bardzo niebezpieczne stworzenie, które skutecznie psuje mój zachwyt nad osiągnięciami myśli ludzkiej, tak więc do końca życia piętrowy pociąg, naszą interakcjo-inicjację kojarzyć będę zapewne z trwogę budzącymi manewrami latającego szczura.

Plask.

wtorek, 19 marca 2013

Nie będzie święta wiosny!

- dlaczego, dlaczego?! - pytasz.
Wyjrzyj tylko przez okno, podejdź do termometra i obejrzyj mu słupek rtęci, jak nisko opadł i jak nie zbiera się do wzniesienia się na wyższy poziom! Nie będzie święta wiosny, ale przecież wielkie rzeczy dzieją się w ciszy, we wioskach, na sianie, gdzieś pośród biedoty i trzody chlewnej, dlatego najlepiej zamknąć się w sobie, wystawić głowę za okno, sprawdzić czy ogon komety nie wystaje gdzie zza horyzontu, a wiosna sama wleci przez otwarte okno, uważaj tylko na przeciągi, bo w szaleństwie przeciągu wiosna wleci i przeleci obok twojego serduszka, do którego przecież od tak dawna ją zapraszasz.

Mijając pobliską szkołę, mijam pobliskie dzieci zmierzające do im także pobliskiej szkoły, na lekcje, które już nie są tak bliskie ich sercom, a szkoda, gdyż po latach okazuje się, że chemia i fizyka mogłyby dać wyzwolenie z bolączek nie tylko ciała, lecz również ducha. Póki co, w zgaszeniu swoim do szkoły kroczą dzieci. Wszystko to wyprzedzam. Dzieci, lekcję, szkołę, dzwonek i całe to zgaszenie na białym tle i w koronie. Wyprzedzam, bo wstępuje we mnie niewypowiedziana energia. Może wiosna wstąpiła już do mojego serca, a może jestem sobie sam prorokiem i przeczuwam jej nadejście, choć w swej skromności nie śmiem tego oznajmiać światu, bo może przecież przez wzgląd na skromność swoją, zostałem powołany do przedwiosennej z wiosny radości, gdyż wiosna wie, że kto jak kto, ale ja sam jej nadejścia hucznie świętować nie będę, ale za to przyjmę ją najgodniej z całego tego smutnego towarzystwa.

Wyprzedzam też warczącą budowę metra, która gryzie sobie spokojnie twardą jeszcze o tej porze ziemię, ale oto niosę wszelkim glebogryzarkom i lodołamaczom dobrą nowinę! Oto od już niedługa będzie wam bardziej miękko, bo ziemia nie jest jak żywność tego świata - najpierw miękka, potem twarda. Ziemia jest odwrotna i dlatego jest w centrum całego układu!

Wyprzedzam kobiety w kaloszach pod szyję i w puchowych kapturach. Kobiety, które wystają na czerwonych światłach przejść dla pieszych, na samych krawężnikach, z dumą oblepiając się błotem wylatującym spod kół samochodów, których właściciele chcąc popisać się swoimi brykami, jak gdyby naumyślnie rozpędzają się przed przejściami dla pieszych i co chwila słychać plask za plaskiem i pisk za piskiem, oto wszak owe damy uwielbiają cały ten spektakl, błotne kąpiele, maseczki i inne świństwa, i ogólnie rzecz biorąc, nie w głowach im wiosna. Stoję za nimi, nieobłocony, jasny, lśniący i czysty, by za chwilę móc się rozpędzić, by je wyprzedzić. Wyprzedzić damy, samochody i ich (dam oraz samochodów) właściwieli.

Wyprzedzam i oto przede mną nie widać już ludzi, jest tylko jasna, pusta, czysta biała ścieżka z niewydeptanymi śladami, na końcu której stoi wiosna, czekająca, by lada moment paść w moje ramiona, bah!

piątek, 15 marca 2013

Akwarium potrzebne od zaraz!

Cześć, nazywam się Michał i od paru dni mieszkam z małymi słodkimi rybkami, którymi można powiedzieć, że zarządzam. Rybki są małe i słodziaszne, mają wyłupiaste oczy, pomarańczowe skórki i wyjątkowo gładkie cery. W wolnym czasie, którego mają stanowczo więcej ode mnie, grają w palanta bądź w chowanego. 
Niestety rybki, które przybyły mieszkać w moim domu wciąż nie mają domu, w związku z czym mieszkają tymczasowo w okrągłej żółtej misce, w której jak się zapewne domyślacie, zabawa w chowanego jest szczególnie trudna, dlatego szukam nowego, wygodnego domu dla nowych towarzyszy mojego życia, domku, którego podłoże można wyściełać kamyczkami, a brzegi oblepić wodorostami, dach zakryć szybą, żeby muchy nie leciały, a do środka wpuścić tlenorób, żeby ładnie bulgotało i wyglądało profesjonalnie. 
Rybek nie jest dużo, w sumie tyle co krasnoludków (7), toteż akwarium nie musi być duże. Ważne jednak, żeby było niedrogie [7(zł)].
Pamiętaj! Rybki, podobnie jak wodorosty, bardzo źle rozwijają się w misce, zatem im szybciej odpowiesz na moje ogłoszenie, tym rybki będą żwawsze i szczęśliwsze. Nie czekaj! Sprzedaj swoje akwarium jeszcze dziś, a wdzięczne rybki pomerdają Ci swoimi ogonkami!

wtorek, 5 marca 2013

Rzeka

Nie lej do rzeki, 
nie lej do rzeki,
lej! Bo i mi się chce ale nie ma gdzie. Nim jednak dochodzimy do rzeki, odprowadzamy twoją przyszłą dziewczynę. Słychać miękkie trzaśnięcie drewnianych drzwi, kroków stąpających po schodkach natomiast nie słychać. Słychać za to nasze buty zmagające się z brukiem.
Dziwi nas to gdzie mieszka twoja przyszła żona, a skoro mieszka tam gdzie mieszka, musi mieć sporo kasy i jeśli jest tak jak myślimy, do końca życia mógłbyś czytać te swoje słowniki, a jedynym stresem, który by cię dopadł, byłyby pospiesznie zmierzające ku publikacji kolejne, coraz to nowsze wydania. 
Wychodzimy z uliczki, którą jeszcze nie szedłem, na uliczkę którą już szedłem nie raz. Niepokojące jest właściwie to, iż w miarę ubywania uliczek, którymi jeszcze nie szedłem, przybywa tych którymi już szedłem i w związku z tym poznawanie swojego miasta powoli traci sens i zostanie już tylko siedzenie, zamieszkanie w starym fotelu z odpadającym kółkiem, co szybko może okazać się nużące i poniekąd irytujące.
Z końca uliczki, którą już nie raz szedłem dobiega woń sklepu. Tak, sklep przyzywa nas więc ładujemy się do marketu, w którym pani na kasie zwykła mawiać do swoich klientów - a może być bez grosika? - dzięki czemu sklep doskonale prosperuje i może znajdować się w miejscu, w którym się znajduje, i założę się, że gdyby pani kasjerka została twoją żoną, również do końca życia mógłbyś spokojnie czytać te swoje słowniki od prawa do lewa, od lewa do prawa, z góry do dołu, z dołu do góry i po przekątnej także!
Po pół godzinie jesteśmy nad rzeką. Twoja przyszła dziewczyna już pewnie śpi, a my pilnujemy miasta i tutejszego kolejowego mostu. Rozpoznajemy marki lokomotyw po rozstawie świateł. Pociągi towarowe od osobowych rozróżniamy po hałasie, który zwykł wyrywać się i być na końcu mostu zanim potężna lokomotywa właduje się na jego początek. Gramy na punkty. Właściwie na grosiki, które zaczynają być na wagę złota, od kiedy pani ze spożywczaka okrada nas z drobnych-najdrobniejszych. Są emocje! Emocje wybitnie gorące jak na taką wczesnowiosenną noc. Od takich emocji chce się lać, więc idziesz lać do rzeki. I ja idę lać do rzeki, ino z przeciwnego brzegu, bo przecież się wstydzę przy innych. Wspinam się na most i idę. W połowie doznaję olśnienia i wnet przybiegam. Przybiegam i odciągam cię od brzegu dosłownie w ostatniej chwili. Szarpiesz się, ale krzyczę:
- stary, to nie Wisła, to Dunaj!
- Dunaj?! - pytasz - ten przepiękny, stary i modry?!
- tak, to właśnie ten! - odpowiadam.
- a więc trzeba nam wstrzymać się z sikaniem, aż wrócimy do siebie!
- tak, ale nie myślmy teraz o Wiśle.
- nie myślmy...