niedziela, 23 czerwca 2013

Tegoroczne wakacje

umówiły się ze mną w bazie postojowej polskich kolei. Było to bardzo nieoficjalne spotkanie, wydarzenie na najwyższym wręcz stopniu swej nieformalności. Takie są z resztą wakacje. Niczym spacer po torach, kiedy nie wiesz kiedy, co i jak wyjedzie zza krzaka. Możesz nie zdążyć umknąć, możesz. Wakacjom z resztą umknąć się nie da. Nie po to są, żeby ich unikać. Przeciwnie. Są po to, żeby je spotykać. W najbardziej nietypowych miejscach. Choćby tam, gdzie śpią lokomotywy i węgiel przewraca się z boku na bok.

czwartek, 20 czerwca 2013

Nie umiem, nic nie umiem

zrobić, żeby życie przestało mnie wreszcie zaskakiwać. Oto zgraja małych, zakompleksionych ludzików, o zerowej samoorganizacji i znikomym poczuciu wewnętrznej harmonii wkrada się do mojego systemu operacyjnego i kręci przy śrubkach. Są przeciwko mnie, choć sam darzę je wielką miłością codziennie od dziewiątej czterdzieści pięć do osiemnastej piętnaście. 
Tak oto zgraja niedorajd zwróciła się przeciwko mnie, a jej zwrot przeciwko mnie jest niespodziewany i dotąd niewydarzony. Milczę, bowiem najlepsi w momentach ataku nie robiąc nic. Milczę, więc przyjmuję ciosy na klatę. Przyjmuję ciosy na klatę, toteż krwawię. Płynę.
Płynę przez morze krwi, moje małe morze czerwone i próbuję lewą ręką złapać się drugiego brzegu. Więcej brzegów nie ma. Wiedząc o tym, małe złe ludziki ubabrały kałem całą plażę na drugim brzegu, tak więc nawet gdybym się uczepił brzegu, na powrót spłynąłbym do morza. Spływam.
Razem ze mną jakaś cząstka ich. Ich małość płynie ze mną. Wyprzedza. Wpływa przez nozdrza do mnie. Mam ją teraz wewnątrz. Stamtąd też mogę spodziewać się najgorszego. Spodziewam się i oni się spodziewają. Trzeciego brzegu już nie ma. Gdyby był trzeci brzeg, byliby tam i oni. Myślę więc zatopić pierwszy brzeg, a drugi przeczyścić, wyczyścić, coś. Tak. Potrzebuję kilku, może kilkunastu godzin. Już widzę jak zatapiam. Już widzę jak czyszczę. Już widzę, widzę.

sobota, 8 czerwca 2013

Rzeka przepływająca przez nasze miasto

śmierdzi gównem. Gówno połowy mieszkańców tego kraju zahacza o nasz brzeg. Młodzi chłopcy myją ręce w rzece, odchodzą od brzegów, chwytają za ręce dziewczęta i znikają za krzakami. Inni jedzą chipsy. Pozostali rąk nie myją wcale. Myją nogi. Zakładają sobie nogi na głowy. Teraz cali są w rzece. Pokrywa ich esencja narodu. Nucą piosenki patriotyczne, bo przecież raduje się serce. Raduje się dusza. Próbuję przejrzeć swoją duszę w rzece. Widzę ekspres Moskwa-Paryż, płynący tuż pod tonią wody. Nie! Wcale nie widać tego co pod tonią! Nie widać! Nie ma!
Młodzi chłopcy stoją w wodzie po kostki. Pociąg dawno już umknął z pola widzenia duszy. Nie mają stóp. Rzeka wpływa im do środka.

czwartek, 6 czerwca 2013

Dziś spełniło się

moje marzenie z wczoraj! Kiedy tylko dowiedziałem się, że na pasażerów warszawskiej komunikacji miejskiej czaić się będą ankieterzy, z miejsca zapragnąłem paść ofiarą jednego z nich. I stało się! Minutę po tym jak zatrzymałem się na staromiejskim przystanku, przyjąłem szwedzką postawę - sztywną i powagi pełną, z tępawym obłędem w oczach, postawę co pozwala wiatrowi smagać członki moje - zaczepił mnie pan, który początkowo wydawał się zbierać podpisy za odwołaniem pani prezydent, jednak szybko okazał się ucieleśnieniem moich najskrytszych marzeń z wczoraj. Gdy tylko wyraziłem zgodę, przeszedł do rzeczy i z miejsca wyjechał z grubej rury, pytając o mój początkowy przystanek, a to nie było wczoraj, prędzej zaś gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych, przystanek dziś nazywa się Szpital MSWiA, ale wtedy to nie wiem jak się nazywał, wiem jednak jedno - to był mój początkowy przystanek. Drugie pytanie było o bilet na jakim jeżdżę, a odpowiedź była nie mniej błyskotliwa co pytanie, bowiem pod ręką miałem bilet z wystawy w Pałacu na wodzie, więc wyciągam i mówię, że na tym, on nie wierzy, więc mówię, że normalnie kładę bilet na siedzeniu, a na bilecie siadam ja, bo zazwyczaj brudno i pan sam dobrze wie jakie brudasy wylegują się na niebieskich tapicerkach. Mam też serię innych biletów z podróży pkp, pks, pkl i wkd, najróżniejszymi gondolami, dorożkami, rikszami, pontonami czy także i z wystaw bądź spektakli w różnego typu kinach, teatrach, domach kultury a ostatnio to nawet mam taki bilet bardzo nietypowy i to jest bilet-bilet, bo bez bilet-biletu nie wyobrażam sobie życia kurde. Na pytanie ile przesiadek jeszcze planuję, odpowiadam, że nie wiem, to zależy. W związku z ową odpowiedzią pomijamy pytanie o to ile czasu przewiduję na dojazd do przystanku docelowego i przechodzimy do przedziału wiekowego, ale i tu zagwozdka szanowny panie, bo ja, jakby to powiedzieć, ja, proszę pana, ja istnieję, ja trwam ponad czasem!

środa, 5 czerwca 2013

Jakieś 15 minut

potrafi zająć topienie owada w wannie. Pytasz - co robi owad w wannie? Odpadł ze ściany za sprawą lekkiego podmuchu i dostrzegła go słuchawka prysznica. Nie mogłem przestać. Od razu poszło największe ciśnienie, więc owad nie miał prawa się wyrwać. Grunt to dać mu po skrzydłach (a skrzydła miał niemałe), coby ulecieć nie mógł ani milimetra dalej. Tak. Najpierw na lewe skrzydło. Potem na prawe. Tak wkoło. Przy tym słuchawką wykonuje się jeszcze ruchy w górę i w dół w celu ogłuszenia owada. Warto też zmieniać wodę z ciepłej na zimną co jakieś piętnaście sekund. 
Tak dobrze opracowana metoda nękania powinna uśmiercić owada w stosunkowo krótkim czasie. A jednak owad wciąż żyje. Potrafi żyć nawet w dziesiątej minucie i gdzieś jeszcze pod sitkiem poruszać skrzydłami i wyciągać swoje patyczakowate nogi. Nic z tego. Owad wyciąga nogi jedynie w sensie dosłownym. Jednakże póki woda płynie, owad nie ma szans. Jedyną szansą dlań, byłaby ucieczka do odpływu, jednak to właśnie od tego czarnego punktu wanny owad próbuje oddalić się za wszelką cenę. No to miota się niezbyt to znów energicznie i im bardziej się miota, tym woda jak gdyby coraz  bardziej go zalewa. Ale oto nie widać na owadzim obliczu żadnych oznak cierpienia, co oczywiście jeszcze bardziej rozwściecza słuchawkę i teraz oboje wierzgają, aż w końcu owad traci przytomność i spływa do odpływu, i płynie w ciemną dal aż w końcu końców nie wypłynie gdzieś w sąsiedniej dzielnicy, nie otrząśnie się, nie otrzepie zmoczonych skrzydełek, i nie ruszy w drogę na ponowne spotkanie swojego oprawcy.

wtorek, 4 czerwca 2013

Czerwone wino z łowickiego spożywczaka

ostatnio widziane w Wilnie. Zawsze myślałem, że jest kobietą. Jednak budowa jego butelki (wąsko u dołu i szeroko w ramionach) oraz nokaut jaki zadaje, sprawiają, że myślisz o nim jako o mężczyźnie. 
Kiedy więc przeglądasz półki z pieczywem i słodyczami, lustruję wzrokiem półki z piwem, wódką i winem. W sumie nic takiego, a jednak to wino, ta marka, przywodzi na myśl czasy, w których wino z owocem sprowadzało na świat pokój. 
Dziś, kiedy moje drugie imię jest Trzeźwość, ludzie zamieszczają filmy, w których moje drugie ja uwydatnia się wręcz wybitnie, zbiega się z tym pierwszym i jestem sobą w sobie samym i jak bardzo bym się nie starał, nic nowego o sobie w sobie samym raczej mi się nie zjawi. O drugorzędnych postaciach owych filmów również nic więcej się nie dowiem niźli już jest mi wiedzieć dane. Kiedyś kręcili lepsze filmy, z bardziej profesjonalną obsadą. Ich już jednak nie ma, a świat jak gdyby znormalniał.
Jest za to czarna etykietka z czerwoną wisienką, przywodząca na myśl dawny blask. Może to tylko stan przejściowy, a może bezpowrotnie utracona zdolność do...