czwartek, 29 sierpnia 2013

Usystematyzowana postać przeznaczenia

"Przez te wszystkie lata, które Paul spędził tu, w Yverdon, nie miałam pojęcia, że kolej była dla niego, by tak rzec, usystematyzowaną postacią przeznaczenia. Tylko jeden, jedyny raz, bardzo mgliście napomknął o swojej manii kolejowej, ale raczej jako o ciekawostce z pradawnych czasów. Opowiedział mi wtedy, mówiła Mme Landau, że jako dziecko był raz na wakacjach w Linadu i codziennie znad jeziora przypatrywał się, jak pociągi przejeżdżają ze stałego lądu na wyspę i z wyspy na stały ląd. Białe obłoki pary w błękitnym powietrzu, machający z otwartych okien podróżni, obraz odbity w wodzie - to powtarzające się w określonych odstępach czasu widowisko fascynowało go do tego stopnia, że przez całe wakacje ani razu nie przyszedł w porę na obiad, co ciotka kwitowała zrezygnowanym kiwnięciem głowy, a wuj uwagą, że Paul jeszcze kiedyś skończy na kolei."
Sebald W.G. Wyjechali

A zatem usystematyzowana postać przeznaczenia. Tak, oto właśnie chodziło. Dziesiątki lat zastanawiania się dlaczego kolej fascynuje, dało zmieścić się w trzech słowach. A bałem się, że to objaw pewnego zespołu upośledzenia umysłowego. Ale nie! Gdybyś pytał więc - dlaczego koleje? - pomyśl tylko - usystematyzowana postać przeznaczenia!

piątek, 16 sierpnia 2013

Więcej

Więcej tak nie stój przy drzwiach! - mówi mi kierowca autobusu po tym jak ostro hamował przy przystanku, który krył się przed jego wzrokiem do ostatniej chwili. A przecież wdrapałem się na poręcz na przedzie autobusu i stanąwszy na niej jedną nogą udawałem bociana. Żebym chociaż dziobem machnął i o mało oka kierowcy nie wyjął, ale stałem sztywno i nie o mało nie wyjąłem oka kierowcy. Wręcz przeciwnie! Kiedy hamował, byłem jedyną osoba na pokładzie, która nie drgnęła nawet, a przyznasz, że poziom trudności w moim przypadku był znacznie większy. Z resztą z pracownikami zete emu nie jestem na ty i próbuję wyzwać cię na pojedynek, który będzie polegał na zrobieniu co efektowniejszego bociana. To znaczy raz będziesz kierował ty, ja będę bocianem, a potem ja będę kierował, gwałtownie hamował, a ty nie będziesz przestawał robić bociana. Mówisz, że nie? Jesteś odważny tylko w kabinie! Ale i w niej dosięgną cię cięcia zete emu! Ciebie i całą twoją rodzinę. Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta!

środa, 14 sierpnia 2013

Gate 56

Zasady są po to, żeby je naginać - mówi matka do córki w kolejce do samolotu na jednym z londyńskich lotnisk. - Coś ty taka zasadnicza?!
A jeszcze kilka lat temu stawiała krzyżyk przy członku partii, której członkowie przekonani, że zasady są po to, żeby je naginać, postanowili spróbować ponaginać, bądź nawet łamać drzewa w jednym z rosyjskich lasów. Dobrze wiemy jaki miała finał ta nieciekawa historia, niemniej i tym razem leciałem do kraju spokojnie, choć nie tak do końca spokojnie, bo leciałem kraj ratować, ratować swoją obecnością, a potrzeba ratunku zakłada niepokój, więc leciałem w kamizelce pełnej niepokoju ratować swój kraj zagnieżdżając się w nim i kojąc jego tęsknotę za sobą samym, będąc jednocześnie spokojnym, że wyląduję na ojczystej ziemi, i gdy tylko minęliśmy pola z licznemi wiatrakami, zaczęliśmy schodzić ku ziemi.
Po drodze mijaliśmy las. Ale o loty nad lasem jestem spokojny, choć na pokładzie siedzi ta kobieta i z pewnością snuje jakiś podły plan wysadzenia samolotu, a do wykonania swojego niecnego zadania, przystosowuje siedzącą tuż obok niewinną latorośl swoją. Tak posmarowany brązowym masłem chytrości i okrucieństwa umysł młodej latorośli knuje razem ze starą latoroślą, jakby tu nagiąć zasady i połamać kilka gałęzi w lesie, bez którego nie wyobrażam sobie życia w rodzinnym mieście. To oczywiście stanowi dokładkę niepokoju do obecnego już wraz ze mną na pokładzie niepokoju uprzedniego. Lecimy.
Mijamy las, bowiem dobroć drzemiąca we mnie powala na ziemię niecnotę dam od łamania czego się tam da, i mijamy jeziorko między torami a lasem. Ogarniają mnie wspomnienia, kiedy w latach młodości piliśmy nad tym samym jeziorkiem z kompanami, z którymi dzielnie kroczyliśmy przez czasy burzy i naporu. Dziś wszyscy już pomarli, alkohol wsiąkł w ziemię i nawet ja sam patrzę na owo jeziorko z góry, więc też tak naprawdę już mnie tu nie ma, a jeziorko jest. Siadamy. 
Niecne moce rozpętują się i rozpierzchają się, raniąc swe kolana o druty kolczaste lotniskowego ogrodzenia. W hali przylotów nie witają mnie oklaski. Spodziewałem się. Ratuję ojczyznę swoim przybyciem, a nie rozsławiam jej rzucając młotem. Nie, nie rzucam młotem. Przed wyjściem z hali stoi trzech reporterów, jeden z nich wyrywa się, by zadać mi pytanie i rzuca trochę od niechcenia: taxi? 
Dobro zgromadzone w moim sercu ma wstręt do taxi, dlatego jedzie dzielnie autobusem linii sto siedemdziesiąt pięć, mija po drodze domy rozpusty, akademiki, salony samochodowe, kostnicę, wreszcie siada, przechyla szklankę, wlewa w siebie, wstaje, płaci za siebie i wychodzi, by oddać się służbie swej największej pani - ojczyźnie!