środa, 29 września 2010

Chopina praeludium pierwsze o pierwszej nad ranem popołudniem czeli? w dormitoryjum pewenem.

Wir. Wyciągasz spod łóżka jajka, cebulę i zawleczki do uszu. Przetykasz aparat. Czujesz zapach wczorajszego alkoholu. Śmie(r)ci  dnia czwartego. Grzebiesz. A on leci. Ma w ręku pudełko po soku. Pięć. Pusty kubek. Pięć opakowań po chipsach. Milion chusteczek. Wirtuoz! Drugie piwo. Poszli na zajęcia. Rozumieć tekst. Podobno żyzń takaja. Śmiech. Grzebanie w koszu.  Trzecie piwo. Duńska fonetyka. Ma na imię Indrė. Gorzej radzi sobie od nas. Wciąż chodzi o śmieci. O nuty. Grzebiemy. Muzyka. W tle. Balony. Słodko. Cebula. Lustro. Na kacu wyglądasz groźniej. Wory. Czarne. Podobno kac nie we wszystkich językach bólem jest głowy. Jest to straszne. Wciąż lecisz. Też umiem gdy wypijam. Wisior pewnej dziewczyny w kształcie serca. Ach, gdzie skarb twój, tam i serce...
Lecisz. Ale nie przerażasz. Kolejne piwo. Wysuszasz ręcznik. Mówisz dziś językami. Ludzi i aniołów. Czy to nie cudowne?
Kaszle się. Kto pierwszy wypluje krew, pisze koncert fortepianowy. To nie jest śmieszne. Kto pisze koncert, ma za żonę grafomankę. Cieszysz się? Nie. Tylko lecisz. Plujesz. Nie grzebiesz.
Na trzecim łóżku w hierarchii łóżek siedzi Włoch i już nie może od tego Chopina. No k... nie może.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz