poniedziałek, 31 grudnia 2012

Stary Rok

niczym specjalnym nie urzekł i upłynął raczej pod znakiem knucia gdzie by się tu wymknąć i jak to zrobić, żeby nie za swoje, a za cudze pieniądze. Najlepiej to zrobić za pomocą pociągu i tak oto w mijającym roku miałem przyjemność spędzić najwięcej czasu w środku Państwowych Kolei, za co kolejom dziękuję, bo gdyby nie one straciłbym około połowy sensu życia. 
Bardzo chciałbym również podziękować Niemnowi, że nad nim byłem i błagać o przebaczenie, że nad nim nie zostałem. To samo z Dunajem. Dziękuję także Wiśle, iż w tym roku wylała mniej i mogłem dzięki temu siedzieć na schodkach naprzybrzeżnych i zajadać kebab na grubym cieście ze średnim sosem. Bardzo nie dziękuję stosownym zarządom, dzięki którym miejsce, w którym wyrabiano owy kebab, zniknęło z powierzchni ziemi - dzięki Wam Wisła może teraz spokojnie wylewać i kto wie, czy sam nie przyczynię się do coraz to silniejszych zalewów, roztapiając wzrokiem każdy napotkany lodowiec.
Dziękuję wreszcie dworcom kolejowym Warszawa Okęcie oraz Warszawa Jeziorki za mile spędzone chwile, a także cysternom na torach w okolicy miasta Radzymin. Także dziękuję kierowcom, którzy ewakuowali mnie z radzymińskiej ziemi - domu niewoli, a także panu, który wywiódł mnie z lasu i wysadził w Nieporęcie. Dziękuję Bratysławie, że nie jest ani Radzyminem, ani Nieporętem. Nie jest nawet Warszawą. Dlatego rozbudza moją miłość ku światu na nowo i odtąd każdego dnia pragnę zanosić hymny pochwalne.
Bardzo dziękuję drzewom i krzewom, pośród których w minionym roku niejednokrotnie odnajdywałem duchową równowagę, a moje płuca gruźlicze ratowały się pośród nich nową czystością i siłą. Szczególnie dziękuję lasom, za którymi leżą tory, dzięki czemu znów mogłem ponarażać życie, żeby tylko na nowo poznać jego cenę i jego smak.
W tym roku poznałem wreszcie betonowe kubki, z których wbrew pozorom pić nie jest łatwo. Kiedy jednak usta, gardło posuchę cierpią, syci się wyobraźnia, która rozpanasza się bezczelnie. Dziękując betonowym kubkom, sobie i reszcie życzę takiej właśnie rozpanoszonej wyobraźni, której jeszcze niebo nie widziało i ziemia nie słyszała!

piątek, 28 grudnia 2012

Nad dzieciątka snem

wszyscy czuwają. Prawie wszyscy. Niektórzy czuwają nad garami, naczyniami, kolędami, prezentami tak, by inni mogli czuwać nad czym chcą. Próbuję więc czuwać nad swym snem, bo jeśli nad swym snem nie zaczuwam sam, nie zaczuwa nad nim nikt. 

Dzieciątko ma się doskonale. Bliżej, ciszej, ach, byle tylko nie obudzić. Krzyk dzieciątka może przynieść zgubę światu, ale nie o to chodzi. Dzieciątko śpi spokojnie. Nie przeszkadzają mu zzuwane w przedpokoju buty, brzęk szkła, rozmowy domowników, mikstury i pryncypały organów, bractwa śpiewacze, dzwonki i wycie psów. 

Podczas gdy dzieciątko grzecznie śpi, pompuję wodny materac, którym tej niezwykłej nocy wyprawię się w głęboką noc. Cichaczem wymykam się na balkon właśnie wtedy, kiedy wszyscy domownicy rozbijają się po kuchnio-łazienkach. Materac nieco trzeszczy, ale raz dwa, podrywamy się do lotu w bezsenną noc.

Mijamy księżyc, który przed chwilą stracił z oczu betlejemską kometę. Przez chwilę wszyscy razem, tj. ja, materac i księżyc, wypatrujemy dymu z kadzidła, który wskazałby nam gwiazdę. Dym się jednak nie unosi, więc księżyc czeka kolejna nudna noc.

Nie przeszkadza mu to jednak wysysać ze mnie snu. Tak, oto każda bezsenna minuta, dodaje księżycowi pełni. Robi się coraz to okrąglejszy, aż na twarz wyskakują mu rumieńce. Księżyc lubi mieć jednak białe rumieńce, więc właśnie takie sobie przypiął i niepokoi zwierzęta zgromadzone przy szopkach, jak również te, którym przy szopkach nie udało się zgromadzić, gdyż wiernie na łańcuchach uwiązane stoją.

Lecę nad dzieciątka snem. Przelatuję wśród nocnej ciszy i rzężenia gumowego materaca, który jest materacem wodnym i wolałby się popluskać niźli udawać Ikara. Niestety, woda zamarzła, a na powietrznych drogach luz, więc rozwijamy kosmiczne prędkości.

Aż w końcu jesteśmy zmęczeni. Lądujemy na tarasie. Spuszczam powietrze z materaca. Wchodzimy przez drzwi balkonowe, siadamy do opuszczonego stołu i cichaczem zajadamy rybę.

Wniosek z całej tej historii jest taki, że ryba przez swą konstrukcję fizyczną, nie dała rady dobiec do stajenki i przywitać się z Nowonarodzonym, toteż stała się pierwszorzędną potrawą wigilijną, której jest zawsze w bród i która lubi się ciągnąć, niczym guma z materaca, do czwartego dnia świąt. Chlup.  

środa, 12 grudnia 2012

Czasami

chciałbym być jak Koleje Śląskie i nie wyjeżdżać na trasę gdy spadnie śnieg. Siedzieć sobie w ciepłym hangarze i czekać, aż zastąpią mnie nowym taborem, ale że nie prędko zastąpią mnie nowym taborem, to jeszcze długo miałbym władzę nad rzeczą przy małym nakładzie sił. Brzmi pociągająco.
Dziś właśnie jestem takim starzejącym się taborem, który siedzi za żelazną bramą i nie śmie wychynąć, zobaczyć jak się mają szyny na zewnątrz. Siedzę, ale żeby nie zapomnieć jak pracują silniki i inne pociągowe mięśnie, grzeję ostro. To podnoszę pantograf, to opuszczam. To otwieram drzwi, to zamykam. To zapalam światła, to gaszę. To staję na przednich kołach, to na tylnych. To trąbię, to się zamykam. I tak cały dzień. Ćwiczę najpotrzebniejsze ruchy, żeby nie zapomnieć jak działam. No i mam. Jest późna noc, a ja nie mogę przestać być pociągiem. Ale zaraz, zaraz. Zaraz zrobię zwarcie, uwaga, dzzzzzzzzzzz. No. Spokój i dobranoc.

piątek, 7 grudnia 2012

O wstrzymaj, wstrzymaj

moje zagniewanie! Oto dzień za dniem, godzina za godziną, minuta za minutą, znak za znakiem, umowa za umową, olej za olejem, flaki za flakami, zgon za zgonem, ślub za ślubem, chrzciny za chrzcinami, lepiej byłoby, owemu wypływającemu z owych dokumentów człowiekowi, nigdy się nie narodzić. Czemuż by nie sporządzić serii dokumentów, w których jasno byłoby określone jacy ludzie nie powinni się naradzać, wobec czego, owi ludzie, bojąc się swojego odbicia w papierach, istotnie, nigdy by się nie naradzali. A zatem sprzeciwić się genialnemu świata planowi. Sprzeciwić się, ściągnąć na siebie gniew, a jednocześnie zamanifestować swoją wolność, stawiając drugi minus w dziejach świata, a zarazem otrzymując upragniony plus i nareszcie powrócić bezpiecznie do raju.

No to wracam. Siedzę przy stole, zajadam zupę i słucham telewizora. A w telewizorze jest o naszym mózgu, który reguluje nasz apetyt. Jeśli pomyśli się o minionym posiłku, że był syty, to chce nam się jeść mniej, więc i mniej jemy. Próbuję sobie wyobrazić ostatni syty posiłek i nie wyobrażać sobie niczego innego. W tym momencie staje mi przed oczami kurczak na chrupiąco, z ryżykiem i takimi tam. Stoi. Cały i zdrowy. Kiedy w telewizorni mówią o technikach chudnięcia, jestem w kuchni i dolewam sobie zupy. Kurczak stoi i czeka, więc wyłączam telewizor, kurczak znika, wróci pewnie razem z ojcem Mateuszem i zgrają policjantów. Znamy nawet dzień i godzinę.

W raju ucichło. W tle pobrzmiewa Patti Smith naprzemiennie z Davem Gahanem, na klatce słychać trzaśnięcie drzwiami, to sąsiad wyprowadza białego jak śnieg psa Sandeja na wieczorny spacer. Tak. W raju wszystko jest śnieżnobiałe i w raju jest Sandej. Nieustannie. 

czwartek, 6 grudnia 2012

10 minut

tyle wystarczy, żeby napisać dobrą notkę. Jeśli proces pisania trwa dłużej, notka nie jest dobra, jest wszak wydumana, nienaturalna, nie spod natchnienia i jeszcze takim językiem jakim się nie mówi, więc już w ogóle.
10 minut właśnie pożarł mi mój bank, który miast czynić oszczędności za mnie, kradnie mi czas oraz pieniądze, a także niezależność oraz kawałek świętego spokoju. 
Toteż i dziś notka taka mała, niepoważna, bo oto w miejsce rozmyślania o sprawach tchnących życiem, rześkością czy to młodością, oddałem się dyskusji ze starszą panią na temat złotej karty, w której nie wiem, czy urzekło mnie złoto, czy kolejny kawałek tektury z radosną mordą delfina, kupionego za moje i twoje pieniądze.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Idą święta

"Idą święta, idą święta
w rzeźni kwiczą już zwierzęta."
Big Cyc

Idą święta, święta które jadą fioletowym zamkiem królewskim, który przybrał kolory opakowania po alpejskiej czekoladzie, a wszystko to w wyniku romansu z austriacką krową. Poza tym są płatki, płatki kręcą się wkoło, wznoszą się i opadają. Płatki nie do końca białe, ale trudno jest zrobić przepierkę doskonałą czekoladce, która powstała w wyniku nazbyt bliskich kontaktów krowy z zamkiem.
Poza tym prezenty rozrzucone po całej starej dzielnicy. Prezenty, w które można wejść, ale z których nic wynieść się nie da. Chciałbym wejść do wielkiej bombki, ale póki co w fioletowej bombce są wszyscy, więc poczekam do Wielkanocy, kiedy wszyscy będą w grobie. 
I jeszcze świecące cukierki. Świecące cukierki pchają się do pałacu. Biorąc pod uwagę, że pałacu nie strzegą już lwy z popękanymi łapami, ani fosa, ani obrońcy z namiotem na stopach ani nikt, cukierki już są we wnętrzu pałacowym i są rozwijane. Nadal świecą, a w głowach wciąż ciemno.
Wszystko świeci! Świeci kanapka z czosnkiem i nowy autobus zette emu. Świeci się palnik na kuchni i świeci się gwiazda, może być, że to gwiazda morza. I tylko nie świeci się światło na właśnie remontowanym pobliskim boisku i nie świeci się światło w Twym parku tak ode mnie odległym i ja już wiem czemu się nie świeci, a zza ciemnych krzaków wyskakuje na mnie gównianych rozmiarów pies biały z czarnymi kłami czy może odwrotnie, nie wiem, przecież jest ciemno. Wszystko wszak co się może świecić, świeci się w cudownym centrum grodu. A Ty masz park przy rzece, gdzieś na krańcu ziemi. Tam panuje ciemność, bo widność co się w ciemności zrodziła, przeprowadziła się do bardziej prestiżowych regionów.

wtorek, 27 listopada 2012

Pośpiech

najgorzej ma pani Barbara z listu do redakcji pewnego czasopisma o tematyce psychocośtam. Ona już wie, że w te święta nie zwolni. Z resztą wcześniej też miała z tym problemy. A zatem wrogiem pani Barbary z pewnością jest pośpiech jak również rodzina, która nie radzi sobie nawet z ubraniem choinki. Ale zostawmy rodzinę. Być może i owa rodzina pojawiła się w jej życiu w wyniku niepohamowanej dążności do wkroczenia w dorosłe życie i miast pozważać zazy i przeciwy, nasza bohaterka porwała się na pierwszą lepszą rodzinę, która nie radzi sobie z zielonym drzewkiem i pewnie nie tylko z nim. Zostawmy jednak panią Barbarę i cały ten pogański szajs igielny w spokoju.

Pośpiech to jest taki ktoś, kto podrywa cię z toalety, bo dobrze wie, że twój autobus, co to jest raz na trzydzieści minut, za dziesięć minut ruszy z pobliskiego przystanku. No to zrywasz się w połowie zabiegu, zarzucasz czapkę, płaszcz, zapominając zakręcić gaz czy tam kran i gnasz co sił, a wystające płyty chodnika cieszą się na twe uzębienie, słychać też pisk hamujących samochodów na twoje przebieganie na czerwonym.

To jest też spożywanie napojów w pośpiechu. Jeden z pierwszych kroków do przeróżnych -lizmów, czy schorzeń różnych układów zwrotniczych. To jest także jedzenie na czas, jedzenie, które staje w połowie drogi, odtąd jesteś pelikanem i karmisz małe, które nie wiedzą jeszcze co to choinka.

Pośpiech to naglące terminy biblioteczne, zaraz tuż po piątej ostatniej prolongacie. Nie ma nic gorszego. Czytasz, bo przeczytać wypada, ale wiedza w pale nie przechowuje się tak dobrze jak żywność w dziobie, toteż ze źródła mądrości młode się nie naczerpią.

Pośpiech można przekuć w cudowną energię. Chociażby zasuwanie szybkim krokiem do wspomnianego autobusu, wystarczy zmienić w szybki marsz, który spala kalorie lub ładuje twoją komórkę energią z twojej nogi. Podobno spalanko odbywa się dopiero w którejś minucie owego marszu i zwykło się ono kończyć u jednostek przeciętnych na minutę przed rozpoczęciem procesu spalania pierwszej kalorii.

Pośpiech to jednak przeważnie bezsens. Zachodzisz na konwersatorium w dwudziestej minucie od rozpoczęcia, myśląc - już się nie połapię w dyskusji - lecz oto dyskusja jeszcze na dobre nie rozgorzała i oto czwarta osoba zaczęła się właśnie wpisywać na listę, a prowadzący jeszcze kseruje materiały!

A więc spóźniajmy się Drodzy Bracia i Siostry! Spóźniajmy się jako i ja się spóźniłem dzisiaj na pociąg, do którego gnałem szybkim marszem i na który się spóźniłem kilka minut. Lecz oto, kiedy zachodzę na dworzec, na torze stoi równie spóźniony skład Kolei Mazowieckich, miele w zębach bilet miesięczny i zdaje się szczerzyć szyderczo w stronę tych, co się dziś bardzo spieszyli. Weźmy przykład z PKP, zwolnijmy!

piątek, 16 listopada 2012

Dziś byłem w...

lesie, bo las za mną tęsknił, a ja tęskniłem za lasem, więc pobyłem trochę w nim, pouwielbialiśmy się, popatrzyliśmy na siebie, poprzytulaliśmy się i czuliśmy swoje oddechy, bo las ma oddech, którym otula duszę znękaną nocną lekturą wielotomowych ksiąg na siódmym piętrze pewnego akademika i nikt, nikt inny nie ma takiego oddechu jak on,  mój przecudowny las. Las jest wielki! No, ale że się ściemnia, odprowadza mnie do swych granic, więc wybiegam na torowisko. Torowisko ma dwie długie nogi, między którymi szybko się znajduję i jestem, i dochodzę po podkładach, których rozmieszczenie nie jest komfortowe dla ludzkiego krocze-nia, dochodzę do dworca. Po podkładach, kamieniach, tak, tory też są wielkie i wspaniałe. Jeśli czegoś miał mnie nauczyć dzień dzisiejszy, to tego, że bardziej podoba mi się kroczenie po drewnianych niż betonowych podkładach, ale oto przecież drewniane podkłady są częścią lasu, a las jest tylko wtedy wielki i wspaniały, kiedy jest w lesie, zatem też betonowe podkłady to jest jedyna i słuszna forma zabezpieczania szyn przed zatopieniem w łącznym błocie w tym jesiennym poranku.

czwartek, 15 listopada 2012

Najbardziej nietwórczy dzień

w roku właśnie dobiegł końca. Mógłbym tu w sumie sporządzić listę rzeczy niezrobionych. Sporo jednak rzeczy zrobiono za mnie. Na przykład odmieniano mianownik do biernika w jednym obcym języku, a stawiano akcenty nad odmienianymi rzeczownikami w drugim. Na trzecim wygnano mnie z zajęć, bym nie myślał, a kserował kartki, a ksero to jest taka maszyna, co robi za mnie, więc nie robię znowu ja. Na koniec Czech czytał mi swoje wiersze, ale nie piliśmy piwa, ale to co robił Czech było w czwartym obcym języku, więc marzyłem o kolacji w ojczystym języku, którą w tym przebrzydłym dniu chciałem bardzo dostać, a był to, nadszedł wreszcie, a wręcz się ziścił przepyszny makaron, więc żywię wdzięczność nieprzerwanie, jak nietwórczy bym jeszcze kiedy nie był.

wtorek, 13 listopada 2012

Ci co kochają

swoją ukochaną ojczyznę, są przez swoją ukochaną ojczyznę kochani z równie intensywną siłą, jaką siła uczucia tych którzy kochają ojczyznę, spływa na ukochaną ojczyznę czyli piszę mowę polityczną w obcym, choć wcale nie do końca, języku i widzę, jak używanie słowa "ojczyzna" w każdej linijce działa na ojczyzny niekorzyść. Ojczyzna jednak milczy w tej sprawie, ale albo nie rozumie w obcym języku, albo jest tak próżna, że wzmianka o niej w każdej linijce jeszcze bardziej nakręca ją na nią samą i ma coraz fajniej w przeciwieństwie do tych, którzy słowa "ojczyzna" używają rzadziej aniżeli słowa "kukuruźnik". Ale oto ojczyzna pożera swych werbalnych kochanków, co to prześcigają się w wielokrotnym wymienianiu jej imienia i każdego z nich powoli wiedzie na jego własny żyrandol.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Wczoraj w pokoju czuć było spirytem, a dziś w powietrzu unosi się ogórek. Dziś otworzywszy oczy spostrzegłem dwie brązowe kreski na suficie, wczoraj biały jasny sufit, bita śmietana bez śladów czekolady. Otwieram oczy, zamykam oczy, dziurki nosa kieruję do środka, tak by nie wąchać się dłużej z ogórkiem. Zasypiam po raz ósmy tego dnia, a to jeszcze nie koniec.

piątek, 26 października 2012

Ludzicy od historii

Ludzicy od historii - oni doskonale wiedzą co, gdzie, jak. Potrafią zorganizować konferencję w najbardziej siwym dniu jesieni, najlepiej w porze poobiedniej, kiedy cały świat zajmuje się przetwarzaniem wszystkiego, co nie jest informacją. A więc nie mogę, nie mogę pana słuchać, bo jem, wciąż jem i dziwne, że pan nie je. Pan, wiem, czyta swój referat, pan zje później, jak już wszyscy zjedzą. Na szczęście przychodzę ostro napity. Napity kawą razy cztery, beczką herbaty, nalewką, która od ojca pochodzi, a przede mną na dwóch nóżkach kroczą puchary winne, no to rozumiem bóle przodków, nie rozumiem za to długości wywodu, czasu i miejsca.
Ludzicy od historii miewają wąsy. Kiedy wąsy ruszają się, ach ruszają się wąsy, znaczy to, że ludzicy od historii zabierają głos. Wychodzę więc do toalety. Tam przestaję na chwilę jeść. Czekam. Może przeczekam. Może pan referat przeczytawszy, zacznie spożywać swój posiłek, a wówczas ja, wyłoniwszy się zza białych drzwiczek urynału, przyłączę się z resztkami swego starego posiłku i kiedy tak już zjemy obaj, pan zapyta czy może mi nalać wina, na co odrzeknę - nie! ja już swoje wypiłem nim się pan poznał z dniem dzisiejszym i to jest, to jest, proszę pana, ciekawa historia!

środa, 24 października 2012

Kocham

się w pracach domowych z łotewskiego! Od historii keczupu przez idealnych polityków aż po pytania kiedy czuję się dobrze - wszystko to fascynuje niezmiernie i porusza. Porusza komórkami oczywiście, bo odpowiadam na pytania niecodzienne, niektóre wręcz filozoficzne, czy wręcz takie, na które nie ma odpowiedzi, choćby to, jaki jest idealny polityk, bo idealny polityk to taki, którego nie ma, ale to zdanie nie zawiera żadnego z wyrazów, które do lekcji o idealnym polityku zawiera podręcznik, a zatem trzeba się nieźle nakłamać, czyli poczynić krok na długiej i szerokiej klatce schodowej ku czeluściom piekielnym, żeby zdać do następnej klasy.

Dziś jednak mam opowiadać o sobie: kiedy czuję się dobrze? Czy często stwierdzam, że czuję się szczęśliwy? Kiedy to jest? Co mi jest do szczęścia konieczne? Co bym chciał uzyskać? Co życzyłbym sobie osiągnąć? 

Mam taką małą karteczkę, która mi cały dzień ze wszystkiego wypada i bardzo chce się zgubić, więc nim to nastąpi, przepisuję co należy:

Czuję się dobrze gdy jestem w przyrodzie, szczególnie tam, gdzie lasy, dużo drzew między któremi latają śpiewające ptaki. Kiedy studiuję, nie mam wiele czasu przebywać w lesie, toteż nie często myślę, że jestem szczęśliwy. Do szczęścia potrzeba mi przyrody i świeżego powietrza. Chciałbym osiągnąć jedność z przyrodą. 

Bo gdybym osiągnął jedność z przyrodą, uwolniłbym się od tego typu prac, na których zlatuje mi tak niezwykła, a tak ulotna młodość, z którą jedność czuję coraz mniej z każdym dniem.

wtorek, 23 października 2012

Dzień z...

polską piosenką. Siedzę w fotelu i dłubią mi w zębach, to w radiu plażą szły zakonnice i pełne szkło. Siedzę w knajpie, to znowu obłok ten różowy, pod nim dom jeden z trzech milionów zapewne. Wyłażę z metra i nad górami lecę, lecę z nią, i oto po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój, poza tym mgła, resztki mgły i kilka piosenek w obcych językach, których nie rozumiem, ale zrozumiem, póki co to, w tym, że nie chcę teraz wiosny jest tyle samo prawd ile kłamstw.

czwartek, 18 października 2012

O kiczu

pani opowiada dzieciom, kicz to harlekiny, pop muzyka i rock, mydlana opera i każda inna opera, która nie jest Wagnerem, Mozartem, Verdim. Kicz to kino Hollywoodu, kicz to serduszki i gołąbki, kicz to ja i kicz to ty. I porno jest kiczem i kino erotyczne też. Tylko National Geographic nie.
I tylko jeden z chłopców, co zanosi się na poetę wstaje i mówi - bo pani nigdy nie widziała dobrego porna! Tylko te konie i tylko te słonie, czy to na szronie, czy to na betonie! - po czym na wszelki wypadek oddala się do ciemnego kąta, by dalej zanosić się na poetę.

środa, 17 października 2012

Dziś rano

wpakowałem się dopiero do trzeciego pociągu, który przewinął się przez dworzec za mojej tam obecności. Gdyby pewnego dnia prezydent opuścił kryptę i zdecydował się dać mi obiecane mieszkanie w dzielnicy, z której jeździ się pociągiem do centrum, korzystałbym z radości codziennego stania na dworcu i napisał ze dwie powieści na podstawie obserwacji ludzi na nim. Trzecią książkę poświęciłbym oczywiście swemu dobroczyńcy, w której optowałbym za złożeniem go tam gdzie aktualnie sobie leży. Póki co przyglądam się młodej kobiecie z dzieckiem, wózkiem i papierosem i chcę widzieć jak wchodzi z tym wszystkim do zajebanego po brzegi pociągu. Wyrzuca papierosa. Do pociągu raczej się ona nie zmieści. Z wózkiem tym bardziej, a co dopiero z wózkiem pełnym dziecka. Wie o tym nim otworzą się drzwi. Niestety zdążyła wyrzucić już papierosa, a to był pewnie ostatni. Stoi więc i sapie. Pet leży, a pociąg odjeżdża.

wtorek, 16 października 2012

Fryzjer

musi zjeść kanapkę, więc je spokojnie, więc dobieram się do gazetki pod tajemniczym tytułem - coś o świecie i o wiedzy, albo coś o wiedzy, ale bez świata, nie wiem, nie pamiętam. Podobno są takie nietoperze w świecie, które jedzą jakieś owoce i kiedy one są przestarzałe, sfermentowane, istnieje ryzyko, że nietoperz lata ubzdryngolony i spore prawdopodobieństwo zderzenia z innym nietoperzem, co na trzeźwo nietoperzom nigdy się nie zdarza. Poza tym nietoperz nie ma kaca, bo jak jednak uda mu się wrócić na swoją gałązkę, to śpi dwanaście godzin, w związku z czym trzeźwieje i zdąża nawet przespać wszelkie przypadłości stanu po przepiciu, więc nocą budzi się znowu świeżutki, by znowu wystartować z tankowaniem i tak do pierwszego zderzenia, w którym zginą wszyscy uczestnicy wypadku, przez co zrobi się ogromny korek na trasie i to musi być przepiękny widok - nietoperze wiszące w powietrzu, jeden za drugim czekające w kolejce na znak do lotu ku temu co zamracza ich umysły i wiedzie ku niechybnej śmierci. Ku niechybnej śmierci wiodą także papierosy, o czym również mowa w tej samej gazetce, że oto każdy jeden papieros w ciągu piętnastu minut od wypalenia wytwarza trujące substancje, które mogą prowadzić do powstania komórki rakowej w mózgu. Nie jest to jednak problem nietoperzy, ani mój tym bardziej.

piątek, 12 października 2012

Wielkie hotele

kryją w sobie tajemnice swe - jak śpiewali kiedyś chłopaki od na jednej z dzikich plaż i oni w sumie śpiewali o tym jak to się lubiło tańczyć, w innej piosence, że chciałem rozluźnić się, zesztywniałem, bardziej zależy mi niż myślałem, potem znowu satelita śledzi jak obejmujesz mnie no i w końcu wieczorem kiedy zamykacie drzwi oraz i oto jest ta miłość, śmierć jest jednym ciałem w niej. 
To się łączy w logiczną całość, ale ja nie o tym, ale o tym, że wielkie hotele kryją w sobie tajemnice swe, wynajmij pokój, wsłuchaj w ciszę się i tak dalej. No to nasłuchuję. Słyszę jeno jakieś kobiece śmiechy. Faceci milczą. Nie śmieją się. Zapewne umęczeni całodniowymi zabiegami, teraz dogorywają w swoich łóżkach. Nie piją. One też nie piją. Tylko siedzą i zanoszą się śmiechem. Tu jest dużo Polaków, choć tu nie Polska. Ktoś mówi z estońską intonacją, ale może to nie mowa, a jedna z tajemnic owego hotelu. Nie wiem. W łazience wpadłem na pomysł pisać wiersze na poważnie, by mieszkać w hotelach za darmo, pić ich wodę mineralną za ich pieniądze i kątem wargi uśmiechać się do portierek i mówić labas rytas, laba diena, labas vakaras, tudzież dobry den czy dobry vecer, bo już wybrałem kraje, w hotelach których mieszkałbym za pieniądze innych. O dziwo to są te same kraje, do których mógłbym spieprzyć na wypadek wojny polsko-polskiej. 
Czasem pomieszkiwałbym w innych strefach czasowych i mówił do rodaków z zawczasu, choć nie jest to takie ważne. Ważne jest to, że w darmowym hotelu nie będą mnie ścigać nieumyte kubki po kawie, nieodkurzona podłoga, a brudne ręczniki będą wychodzić same i wracać nad śnieg wybielałe. To są bardzo prozaiczne rzeczy, od których uwolnienie się daje niesłychane poczucie wolności. I jeszcze bezpłatny pokój jednoosobowy, jedna w nim noc za cztery nierymowane linijki, a za rymowane dwie. Tak, jutro napiszę pierwszy poważny wiersz, za który zjem i prześpię się za nic.

wtorek, 9 października 2012

Rzucam

bo robota to głupota, a picie to życie, życie, które boli jak nic czyli nic nie boli tak jak życie, jak śpiewała Budka Suflera, ale że słowa tej piosenki przyćmiła sława takiego tanga, to nikt jeszcze nie zdążył się skupić na jej sensie i tylko ja wyprzedzam epokę, rozumiem i rzucam za siebie i słychać jeno tłuczone szkło i pisk poranionego kundla. 
W sumie chodzi o to, że jeszcze nie przyłożyć ręki do szkła, już zjawiają się deszcz albo służby, które za wszelką cenę chcą wiedzieć co studiuję, a to co studiuję, okazuje się doskonałym argumentem do zmniejszenia bądź umorzenia kary, przez co normalny człowiek popada w depresję, ale ja mam czeskie podejście do nic nie boli tak jak życie, więc..
Deszcz albo służby lubią wiedzieć co mam w kieszeniach, co mam pod spodniami, co w kapturze, co w torbie, wszędzie gdzie co mam gdy mam przy sobie. Ale okazuje się, że nie mam, a im bardziej nie mam, tym oni bardziej szukają. Szukać jest słowem czeskim i ono może odzwierciedlać stosunek do całej sytuacji.
Szukam, więc jestem, chciałoby się rzec, ale jest jeszcze rzucam i rzucam żeby być i żeby szukać. I to jak na razie tyle. Hej!

czwartek, 4 października 2012

Notka na nowy rok szkolny

Dziś zaczęła się szkoła. Szkoła, która miała być niczym ciasna brama, przez która przeciskają się nieliczni, a liczni idą szeroką ku własnej zgubie. Ale oto stoi ta ciasna brama, a dookoła nie ma ogrodzenia, tylko fundament i słupki, więc tylko idiota będzie się przepychał przez bramy wrota.
Na wszelki wypadek badają mnie służby porządności tego miasta. Zaglądają do mojej torby czy nie mam proszków między wierszami, grzebią po kieszeniach czy nie mam kluczy do krainy umarłych, przeczesują włosy w poszukiwaniu pcheł, pszczół, wesz czy nawet całego psa. Pies goni psa tralala tralala. 
Przetrzebionego doprowadzają pod drzwi katedry. Z kruchty wychylają się najpierw kołatki, dzwonki i wreszcie wychodzi sam biskup, mówi, że nie ma dziś żadnych nabożeństw, bowiem środa zaskoczyła go jak nigdy przedtem i on jest przezaskoczony i przedziśniemoże, ale obiecuje się pomodlić, by pchły, pszczoły, wszy, psy weszły wraz z właścicielem do raju. 
Panowie policjantowie czają się za rogiem z czerwonych cegieł i każda próba skosztowania wiersza z głębi torby może skończyć się powaleniem na ziemię, biciem głową o bruk i wyzywaniem od rzodkiewek oraz buraków tak, że moc truchleje. 
Dziś jednak nie mam ze sobą żadnych wierszy. Przybywam czysty i spoglądam w górę. Bo szkoła to prysznic. Prysznic, na który już dawno winno się zesłać potop.

niedziela, 30 września 2012

Pokuta

(przełożyła Michaela Koželuhová)


když na lavičce v parku zachraňuji
svět s pivem v ruce ty
v zákrytu za polskými novinami
voláš policii řekni
jak chceš abychom šli
do nebe

sobota, 29 września 2012

Mandat

kiedy na ławce w parku zbawiam
świat z piwem w ręku ty
zasłonięty gazetą polską
dzwonisz na policję powiedz
jak chcesz żebyśmy poszli
do nieba

czwartek, 27 września 2012

Jeśli

Jeśli nie przyjeżdża jeden pociąg, a w następnym pociągu, który przyjeżdża zaraz po tym co nie przyjechał, przechodzą równolegle dwie kontrole, sprawdzające te same bilety w tym samym czasie, na tym samym odcinku, jest to niezbity dowód, że w przyrodzie nic nie ginie.

środa, 26 września 2012

Pierwszy raz w życiu

wygrałem coś, używając własnego refleksu. Niby powinno się pójść za ciosem i spróbować wygrać coś jeszcze, stosując owy refleks, ale kompletnie nie wiem co by to jeszcze miało być. Może dwa metry świętego spokoju, pięć hektarów ciszy za oknem albo jeszcze miesiąc wakacji i tak, żeby wygrać jedno z owych zjawisk pstryknąć by trzeba oryginalną fotkę swoim telefonem jakiemuś świętemu spokojowi, który rozmawia gdzieś za rogiem z ciszą, a ich konwersacja trwa w nieskończoność, bo przecież dopiero ósmy miesiąc wakacji. Zdjęcie z dokładnym adresem autora należałoby przesłać na wskazany adres i nie wolno zwlekać z tym fotografowaniem, bo nigdy nie wiadomo kiedy święty spokój czy ciszę trafi szlag, a ostatni miesiąc permanentnych wakacji przerwie wojna.
W każdym razie dłuższe wakacje by się przydały choćby dlatego, że w Autobiografiach Bernharda wyjechała już większość umarłych, a w kolejnym rozdziale siedzą gruźlicy, więc otrzymujemy tu nietypową chronologię, gdzie najpierw jest śmierć a potem choroba. W perspektywie religijnej może być to bardzo pesymistyczna wizja. 
A propos chorób, to na okładce pewnego czasopisma literackiego dyndają sobie nogi pani M. laureatki Niki i chciałbym spytać dlaczego nikt projektu tejże okładki ze mną nie skonsultował?! 
- bo trza mieć refleks! - woła głos z końca sali.

poniedziałek, 24 września 2012

sobota, 22 września 2012

Chardonnay

Ach, deszcz, deszcz, szaro i deszcz. Deszcz poniekąd zmyślony. Ci ludzie za oknem w kurtkach, kryją się pod parasolami, widząc mokry chodnik, ale oto z góry nic nie pada, muszą być naiwni albo nadto ostrożni. 
Deszcz, deszcz, a poziom pobliskiej rzeki niski, najniższy. Z dna wystają pale starych mostów, pojawiają się nowe drogi, ach, nowe możliwości! Z grobów wychodzą umarli. Przemieszczają się nawet między miastami. Nigdy nie wiadomo, czy kiedy stoisz na przejściu dla pieszych, nie mija cię furgon transportujący jakie truchło. Albo, albo czy ponad głową nie przelatuje jaki umarły urzędnik. Wytęż swój wzrok, spójrz w okno helikoptera, właśnie ci pomachał.

Koszty Państwa podróży pokryje Polski Instytut gdzieś tam - prosimy nie lecieć samolotem - za to zapłacić nie zdołamy.

W samym środku Autobiografii Bernharda z jednego z austriackich szpitali z pokoju śmierci wyjeżdżają w cynkowych trumnach umarli. Tak przez trzydzieści, czterdzieści stron. Może ty też miewasz takie czytania z dnia?

W takim razie popłynę promem, ale mogę nie zdążyć na czas.

Chardonnay, jeszcze trochę białego Chardonnay podaj dziewczyno o czerwonych włosach! A teraz usiądź, skoro znam już twój język, pomówimy o śmierci, bo jak rzekł pewien filozof, dla własnego szczęścia przestaliśmy o niej myśleć.

czwartek, 20 września 2012

Musimy

Musimy jak najszybciej uporać się ze znikającymi pociągami. Od piątej na dworcu Śródmieście unosi się mgła. Może to w niej... Może to w niej znika pociąg między pociągiem piąta trzydzieści dziewięć a pociągiem piąta pięćdziesiąt. Albo w budzie z tanimi lukrowanymi bułkami. Nasz pociąg stoi pod ladą i jak tylko skończy się kolejka po bułki, sprzedawca posiadacz naszego pociągu chwyci składy i pobiegnie z nimi ku nieznanemu. Znika mgła, znikają bułki, znika sprzedawca, widać też czerwone światła pociągu, które oddalają się za schodami. Może to on.

sobota, 15 września 2012

Inteligentny człowiek

Inteligentny człowiek się nie nudzi. Człowiek inteligentny zna techniki wprawiania ciała w sen o każdej porze dnia i nocy, dzięki czemu potrafi przespać każdy czas, który mógłby zostać stracony.

czwartek, 13 września 2012

Nareszcie

trochę poszarzało, trochę ochłodło, dzieci z pobliskiego boiska pochowały się w budynku szkoły i będą mieć wuefy na korytarzu i filmy na świetlicy, bo na dworze deszcz, a i lada moment śnieg, ale przynajmniej cisza! Robi się smutno i nieprzyjemnie, ale nie mnie. Rano mielę kawę młynkiem, wieczorem zatapiam się w optymizmie Thomasa Bernharda. Odstęp czasowy między jedną czynnością a drugą wypełniam zakuwaniem zdań w języku czeskim, takich jak - jesteś dziś taka śliczna, życie jest piękne, pewnego dnia sama się o tym przekonasz - i wszystkie o dziwo tyczą się niejako pogody. Pogody, która motywuje naród do znieczulania siebie i żywota swego, i aż chce się przywołać słowa czeskiego ministra czegoś tam - bezpieczny jest tylko ten, co w ogóle nie pije. 
Nie łudź się jednak drogi ministrze. Nikt nie jest bezpieczny (w ten deszcz).

wtorek, 11 września 2012

Nie jadę do Rygi.

Wbrew pozorom nie jest to notka o nierzyganiu pod siebie, a raczej o tym, że blogonarrator nie jedzie do stolicy Łotwy. A miał. Ale jego pieniądze podróżnicze zjadł Cavalier oraz gorzka miętowa czyli rycerz oraz pasta do zębów. Bywa. W planach jest jeszcze Radom, ale czy blogonarratorowi zechce się pakować walizkę?
W Radomiu pewnie nie jest tak oczekiwany jako w Rydze. On, niczym papież współczesności, który wiezie dobrą nowinę ziemi, w której dawno wyginęły wszelkie oznaki duchowości, a lada moment wyginą wszelkie oznaki materialności i kto wie, może ustąpią miejsca odrodzeniu nowej, czystej duchowości, tylko z czego - ja się pytam. 
On, papież orzeźwienia, który z powodu zapalenia oskrzeli zawraca swój przenajbielejszy samolot do swojej głównej siedziby, która nie jest przecież tak wcale daleko - tuż za lasem.
Tuż za lasem płoną oskrzela, dlatego na miejscu pracuje sztab kryzysowy, jak również został uruchomiony specjalny telefon alarmowy, na który mogą dzwonić bliscy poszkodowanych, a nawet sami poszkodowani. I dzwonią. Tylko siedem czterdzieści dziewięć za minutę połączenia. Za te pieniądze jeszcze raz pojedzie do Rygi. Tylko po co?

niedziela, 9 września 2012

Morze, księżyc i nici.

Zalew Zegrzyński nocą przypomina Bałtyk od strony estońskiej. Nad zalewem wisi wścibski księżyc i księżyca ubywa z każdą nocą. To wymywa go czarne morze. Na czarnych spodniach mam białe nici, to pewnie jakieś estońskie włosy, nie wiem skąd, to była noc, a księżyc nie świecił, bo poszedł na stronę. W kościelnej ławie wyplątuję każdą nić i wrzucam do tacy.

czwartek, 6 września 2012

Żerań zajął się

sobą i stoi. Stoi rzecz jasna w płomieniach, w związku z czym część Warszawiaków nie ma ciepłej wody. Kryzys. Ubytek mocy. O kryzysie mocy, a zatem i kryzysie wiary w elektrociepłowni moc wiemy wszyscy. A o ubytku ciepłej wody wiedzą wszyscy miasta tego mieszkańcy. Tak, media interesują się tylko brakiem ciepłej wody. Natomiast kiedy zgaśnie ciepła, a razem z nią zimna, kiedy znikną obie wody, media wolą milczeć. Na przykład wczoraj nie mam obu wód. Woda nie kryje się ani za niebieskim, ani za czerwonym kurkiem. Szukam siebie na miejskich portalach informacyjnych i mnie nie ma. Szukam na krajowych - nie ma. Żyję w kraju, w którym w dobrym guście jest cierpieć na oczach widzów. Cierpienie w samotności nie jest w dobrym guście. Próbuję. W dodatku poziom wody w Wiśle spada, spada i osiąga rekordowy stan i teraz się ludzie boją, że zabraknie i będziemy pić spod siebie. Doskonale jednak wiem o zapasach wody zgromadzonych na stacji metra Powiśle i tam skieruję swe kroki w chwilach pierwszego suszenia. Póki co śmigam dookoła niebieskiego beczkowozu razem z dziećmi na rolkach i integruję się z okolicznymi mieszkańcami. O tym też milczą media - jak integruje ludzi niedobór H2O - ale może to i dobrze.

wtorek, 4 września 2012

Dziś

dziś widziałem litewski jazz. Poza tym zacząłem pisać pracę magisterską, chociaż mam jeszcze wakacje, ale skoro nikt nie może iść ze mną na wódkę na tory, trzeba utopić smutki w pracy w pocie nerek. A więc pracuj i pracuj czy jakoś tak. Golarka idzie gładko, a ser kroi się lekko i równie lekko zjada się razem z rogalem francuskim. Jajecznica na nowej patelni z Bronisławem Komorowskim, który czyta swoje wystąpienie. Słowo wystąpienie kojarzy się z powodzią, z odejściem, ale piszą, że to polskie Davos. Prezydent jest zachwycony Łotwą, która w wielkim stylu wyszła z kryzysu. Prezydent Łotwy o walce Polski z jej kryzysem na razie milczy. Też milczę, wcinam pokornie jajka, które lekko idą, hen. A gdy jaja odejdą, znudzi mnie pisanie pracy, przeczytam wszystkie encykliki papieża Polaka i sam wówczas być przestanę Polakiem. Chciałbym wiedzieć, kim się zatem stanę. Póki co, dla podtrzymania swej polskości, poznałem dziś dwie nowe pieśni maryjne i to nie było w ramach oglądania dżezu. To było gdzieś poza tym, w domu, na trzecim piętrze, między piątym a ósmym rozdziałem książki pewnego słowackiego pisarza, który co pięć stron pisze, że religia to opium dla ludu. Ktoś to już chyba napisał, ale może na Słowację nie dotarło. A może dotarło, a pisarz jest tak na poważnie Węgrem. Dotrze, już niedługo powiem im to w ich własnym języku, kiedy oto przestanę być pewnie Polakiem i zacznę być czymś nowym, jeszcze nie zjawionym!
Dziś widziałem dżes, a to się nie zdarza co dzień.

poniedziałek, 3 września 2012

Jeżeli miłość włoży wam tylko połowę obola w usta,
pozostaniecie na zawsze na środku styksu.
T. Karpowicz


Zadzwoń. Zadzwoń, bo ja jestem wybitny. Bierzesz słuchawkę i pewnie się łączysz. W tym czasie wyrzucam papierki przez okno. Szmatki do przecierania okularów, okulary. Zaraz pół mieszkania będzie jak wyrzuciłem, a ty się łączysz jak to ty. Nie, nie mam czasu zadzwonić, mówiłem, układam plan ocalenia świata. Ułożyłem plan ocalenia świata, a ty pewnie stoisz z tą słuchawką i nie wiesz co dalej. Zanim jednak ocalę świat, chcę spróbować pozburzać trochę porządku. Idę na miasto. Jest środek nocy, bo tylko wtedy mam czas, a ty tańsze połączenia. Staję na środku Krakowskiego, śpiewam, myślisz może, że więcej coś znaczysz. Potem rozmawiają ze mną dwaj panowie, którzy pilnują porządku, ale nie wiedzą, że to ja ocalam świat. Jeden z nich nie dostał się na fizykę. Drugi nie ukończył studium dentystycznego, bo mdlał na widok jedzenia między zębami. Obaj trafili do policji i teraz mówią, że piosenka o tej porze może kosztować pięćset złotych. Ale mówię, że ocalam świat, więc nie kosztuje. Za to notują sobie moje dane w kajeciku i już pewnie we własnym zakresie znaleźli mój numer telefonu i teraz blokują linię, a ty stoisz ze słuchawką i się bez sensu łączysz, więc może lepiej napisz.

czwartek, 30 sierpnia 2012

Wymiatanie

rzecz o wymiataniu jest nauką, którą posiadłem w poczekalni dentystycznej w dniu dzisiejszym między dziesiątą dwadzieścia osiem a dziesiątą trzydzieści jeden. Otóż szczoteczkę, kiedy już mamy otwartą jamę, musimy ustawić pod kątem 40 stopni do zębów i powoli wymiatać z nich płytkę bakteryjną. To samo robimy na dole, na górze i po bokach też wymiatamy. Tylko z języka nie wymiatamy, język szczotkujemy tak, jak do tej pory szczotkowaliśmy zęby, chyba że od dziecka wymiatamy, to tu nie wymiatamy, wymiatamy gdzie indziej.
Wróciłem do domu i za szczoteczkę. I rzeczywiście! Płytki sypią się niczym Warszawa w czterdziestym czwartym, a bakterie rozpinają spadochrony i bezpiecznie lądują pod zlewem. 
Dalej nie wiesz jak to się robi? 
Zapraszam więc do mojej jamy!

środa, 29 sierpnia 2012

Ach, popatrz!

Ach, popatrz! Musimy być jak oni! Ci dwoje w parku, ci dwoje na polu pod jedynym parku drzewem. On w różowej koszuli i cyngielkach, coby ją lepiej widział. Ona bez cyngielków, żeby go widzieć gorzej, a nawet wcale. Popatrz, dookoła porozrzucane jakieś szmaty, wygląda to jakby pozrzucali z siebie ubrania, ale przecież ubrania wciąż mają na sobie, więc to albo jakaś magia, albo oszustwo, albo ona przyniosła ze sobą szafę i pokazuje co ma, bo prócz szafy to nic więcej nie ma. Musimy być jak oni pod parku jednym drzewem. On wpatrzony w nią, a ona gadająca przez wielki telefon z wielką czarną klapką. Cześć Kasia, masz zasięg, bo cię przerywa. Przerywana Kasia ma zasięg, bo przecież gdyby Kasi zasięg szlag trafił, to Kasia by milczała, a Kasia nie milczy, Kasia jest, Kasia mówi i tylko jest trochę przerywana, ale która nie jest. Patrz, przyglądaj się im, a ja się przejdę po zaroślach, bo nic tak dobrze nie robi jak spacer po zaroślach. No to stoisz. Zarośla idą. W zaroślach dwóch czerwonych mężczyzn. Jeden na czworakach, drugi na leżakach. Oni też mają swoje drzewko, swoje szmaty i tylko patrzyć jak zadrynda jaka przerywana Kasia. A w ogóle to w krzakach węże, a na asfalcie skorpionsi. Skorpiony znaczy. Też mają swoje drzewa, szmaty i czasem...
...ale nie! Na ścieżce leży rozklapciany ślimak, a z jego skorupy wydobywają się resztki refleksu. Zbieram je do słoika, ale nie pytaj skąd słoik. Idę dalej przez krzaki. Wiesz, to jest ten sam park, w którym pewien pisarz ma swoją ścieżkę. Tak, ma swoją ścieżkę, ale nie ma swojego drzewa w polu, porozrzucanych szmat i nawet jeśli kiedyś zadryndała do niego jakaś przerywana Kasia, to i tak oboje już nie żyją i nie ma to żadnego znaczenia. Moja ścieżka jest odwrotna ścieżce pisarza, bo nie dzwoni do mnie...
Krzaki są krzakami, a słońce usilnie próbuje przebić się przez liście pokrzyw i porwać ciało i duszę ślimaka do nieba. Liście jednak stawiają silny opór, więc pewnie ziemia ślimaka pochłonie. Przykucnę, poczekam, a ty stój i patrz jak para liże się pod drzewem, pośród szmat i przerywanych fal. Ty patrzysz, ja patrzę. Krzaki patrzą. Otacza nas zasięg, aż zasięg się rozstępuje, fale się rozstępują, wiatr rozprasza krzaki, przychodzi słońce, robi cap i ślimaka nie ma. No!

wtorek, 28 sierpnia 2012

Miasto moje a w nim

stoję na przystanku i macham autobusowi, dając mu do zrozumienia, że go pożądam, ale oto nadlatuje zgraja samolotów, więc szybko chowam rękę, bo to pewnie wojna i zaraz mi urwie, a autobus nie czując się pożądany, przejeżdża obok i znika za krzakami. Zostaję sam na sam z samolotami o biało czerwonych ogonach. W sumie nie spodziewałem się innych kolorów, ale kiedy przyjrzę się ogonom bliżej, mogę z radością skonstatować, iż róż to i błękit, czyli pewnie jakaś parada heteroseksualistów, którzy być może poczuli się w zagrożonej mniejszości i próbuje owa mniejszość zwrócić na siebie uwagę rządu i domagać się swoich praw. Ale następne samoloty są już bez ogonów. Pan, który stoi ze mną na przystanku, pstryka im zdjęcia, więc zazdroszczę mu smartfuna, który potrafi sfotografować samolociki podniebne, pędzące z prędkością podniebnych samolocików. Pstryka pan raz. Potem pstryka drugi i już pewnie samoloty są na fejsbuku, a ja muszę to wszystko trawić, analizować, opisać, sprawdzić przecinki i dopiero wkleić, żeby wszyscy wiedzieli, że widziałem zgraję samolotów i jako pierwszy przeczułem wojnę. 
Albo przynajmniej tęsknotę mojego narodu za nią. Jestem w domu. Cały i zdrowy. Ręka spokojnie spoczywa na oparciu fotela. Jest szczęśliwa, że wróciła do domu razem ze mną i może jeszcze raz w swoim życiu pobawić się pilotem. A pilot ma dziś swoje święto, bo jest dzień lotnictwa polskiego, więc są samolociki, jest msza we Trwamie no i jest koncert, na którym pobrzmiewa wszystko co ma w tekście wojna, może za wyjątkiem "Małej wojny" Lady Pank (bo to mała wojna, a nie solidna rzeźnia). Całość kończy Alleluja Haendla, oczywiście w polskim przekładzie, bowiem lotnicy są na bakier z angielskim, jak również z rosyjskim, o czym przekonaliśmy się przed paroma laty. 
Małe samoloty pędzące pod chmurami, pod błękitnem niebem wielbię całym sercem jednak i cieszy się na ich widok moje dziecięce serce, które chce jeszcze i jeszcze więcej spektaklu. No to wychodzi na balkon z papierowymi samolotami wykonanymi m.in. przy pomocy ocalałej ręki, z samolotami, na których ocalała ręka namalowała po sierpie i po młocie i puszcza w powietrze z nadzieją, że narobi szumu w nadwarszawskiej przestrzeni powietrznej. Nadlecą przecież te same samolociki bojowniki co w południe, zbombardują papierówki, będzie jatka nieziemska i jeszcze raz rozraduje się serce, rozraduje się dusza!

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

„Dcera truhláře”


(Přeložila Michaela Koželuhová)

Vystupují:

KRÁLOVNA STEFANIA
SLUHA I
SLUHA II
POSEL EDGAR
DCERA TRUHLÁŘE
KNĚZ



KRÁLOVNA STEFANIA
Sluho, pojďme si promluvit o truhlářově dceři.

SLUHA I
Ano, má paní.

KRÁLOVNA STEFANIA
Není to ta samá osoba, které ses snažil zalíbit již před pěti lety?

SLUHA I
To je.

KRÁLOVNA STEFANIA
Ach, vy prostí lidé, vy vážně věříte na lásku. Copak jsem ti nerozkázala tu dívku přestat milovat?

SLUHA I
Rozkázala, má paní.

KRÁLOVNA STEFANIA
Tak proč po ní pořád tak vzdycháš?

SLUHA I
To se nedá vysvětlit.

KRÁLOVNA STEFANIA
Potřebuješ lékaře.

SLUHA I
Medicína je v takových případech bezradná.

KRÁLOVNA STEFANIA
To je pravda. Nicméně ti rozkazuji už dál nechovat city pro tu dívku.

SLUHA I
Udělám, co budu moci, má paní!

(vchází SLUHA II, stoupne si vedle SLUHY I, oba stojí před královnou)

SLUHA II
Zdravím tě, má paní.

KRÁLOVNA STEFANIA
Zdravím, sluho. Co tě ke mně přivádí?

SLUHA II
Slyšel jsem váš rozhovor, jehož hrdinkou byla báječně krásná dívka, jejímž otcem je ten poctivý truhlář.

KRÁLOVNA STEFANIA
Dobré nebe!

SLUHA I
No ať se propadnu!

SLUHA II
Proto jsem přišel podělit se se svým nápadem, který vyřeší těžkou situaci mého přítele a tvého sluhy, drahá královno.

KRÁLOVNA STEFANIA
Tak mi o tom co nejrychleji pověz, slunce už pomalu zapadá.

SLUHA II
Ve městě se šíří řeči o téhle dceři truhláře, dívce neobyčejné krásy a nepochybně velkého ducha. Hádám, že problém tkví v samotné truhlářově dceři a její averzi k městské populaci. Jak víš, paní, tvůj sluha a můj přítel ve službě, se narodil v samotném hlavním městě tvého království, a proto i kdyby se mu dostalo vzdělání u největších myslí doby, psal pěkné a moudré knihy, přátelil se s biskupem, určitě se musel setkat s nemorální špínou, kterou žije každé město. Z toho, co vím, milostivá paní, truhlářova dcera se chce za každou cenu vyhnout hlubinám hříchu a chce dát své srdce muži mimo velké město, muži, který vyrostl uprostřed luk, stromů, krav a květů. Jen z pomyšlení na taneční večírky a hraní karet v městských ulicích se jí chce zvracet.

KRÁLOVNA STEFANIA
Dostaň se k pointě.

SLUHA I
Už nás dál nenapínej!

SLUHA II
Takže bych navrhoval, abych se manželem truhlářovy dcery stal já!

SLUHA I
Ty vesničane! V žádném…

KRÁLOVNA STEFANIA
To je ale řešení!

SLUHA I
To je řešení. Nejhorší řešení!

KRÁLOVNA STEFANIA
Ale vyřeší mnoho problémů!

SLUHA I
Jakých například?!

KRÁLOVNA STEFANIA
Třeba tvé pětileté trápení.

SLUHA II
I tvé, královno, tisíceré opakování rozkazu o odmilování se!

KRÁLOVNA STEFANIA
Tak a je to.

SLUHA I
Ne!!!

(SLUHA I se zvedne, vytáhle meč, doběhne ke SLUHOVI II a jedinou ranou mu usekne hlavu)

KRÁLOVNA STEFANIA
To myslíš, že tohle je řešení?

SLUHA I
Myslím, že po tomhle strašném činu, mě už truhlářova dcera nikdy nebude chtít. Nikdy už se nestane ženou mého přítele a tvého sluhy, královno. Jedině by se vdala za mrtvolu.

KRÁLOVNA STEFANIA
Mýlíš se, příteli. Nic tak nepřitahuje dívku, jako meč vytasený ve válce o její srdce. Obětovals pro ni život a co víc – ještě větší váhu má život, který jsi vzal příteli, protože podívej se na sebe, jako mrtvola bys sis tu dívku získal.

 (KRÁLOVNA krátkou chvíli přemýšlí)

Počkej, zavolám posla, ať dojde pro truhlářovu dceru, ať se včas dozví o tvém činu a už na věky budeš v jejím srdci na prvním místě. Edgare!

POSEL EDGAR
Poslouchám, paní.

KRÁLOVNA STEFANIA
Spěchej do domu truhláře, zprav je o hrdinském činu mého sluhy a jeho krásnou dceru přivez sem ke mně. Ale předtím než se vrátíš do zámku, zastav se pro kněze, ať i on přijede, neboť se tu schyluje k velké slavnosti.

POSEL EDGAR
Jak poroučíš, královno.

KRÁLOVNA STEFANIA
Tak sbohem a neztrácej dál čas.

(pauza, při níž si SLUHA I kouše nehty)

(když si SLUHA I ohryzá poslední nehet z deseti, přichází POSEL EDGAR, DCERA TRUHLÁŘE a KNĚZ)

KRÁLOVNA STEFANIA
Vítej, dítě.

DCERA TRUHLÁŘE
Zdravím tě, královno.

KRÁLOVNA STEFANIA (ukazuje prstem na SLUHU I)
Tady je ten, který tě přes všechny mé mnohaleté snahy nemohl přestat milovat, i když jsem na něj naléhala, ale dnes vykonal čin, o kterém tě zpravil posel a kterým dokázal svou lásku k tobě.

(DCERA TRUHLÁŘE padá do náručí SLUHY I)

KRÁLOVNA STEFANIA (na kněze)
Tak je na chvíli nechme o samotě a kněze zvu na víno.

KNĚZ
Amen.

(Odchází)

Konec