piątek, 31 grudnia 2010

Ostatni dzień roku to jest jak tego dnia jest:

ostatnie przebudzenie
ostatnia toccata i fuga d-moll w ramach komórkowego budzika
ostatnie kurwa no już nie mogę
ostatnie dłubanie w nosie z nadzieją, że...
ostatnie sam pomyśl jak długo można w cnocie żyć
ostatnia łyżka dżemu z czarnych porzeczek
ostatnia rybka
ostatnie charchnięcie nad zlewem
ostatnie pod...
przedprzedostatnia kawa
przedostatnia kawa
ostatnia herbata malinowa
ostatnie piwo na kaca
ostatni prysznic
ostatnie trzaśnięcie drzwiami
ostatnia lektura ustępu z Biblii
ostatni jogurt
ostatnie przetarcie stołu
ostatnia kawa
ostatni rozdział
ostatnie ponowne wejście do łóżka
ostatnia drzemka
ostatnie pożegnanie
ostatnia kawa
ostatnia pizza z tuńczykiem
ostatnia herbata
ostatnie śpiewanie
ostatni szewc zabija szewca
ostatnia Maria ma syna
ostatnie hop hop la la lalalala
ostatnie westchnienie do J.
ostatnie przepraszające westchnienie do J. za M. K. I. P.K.P i Z.T.M.
ostatnie wietrzenie
ostatnia kontemplacja brudu z podłogi
ostatnie mycie zębów
ostatnie golenie nóg
druga ostatnia kawa
ostatnia prośba głosu z trolejbusu, by okazawszy bilet pójść na koniec
ostatnie pójście na koniec
ostatnia kolęda
ostatni przybieżeli do Betlejem
ostatnia notka na blogu
ostatni trolejbus
ostatni autobus
ostatnie obgryzanie paznokci
ostatnie przestępstwo (wejście do trolejbusu tylnymi drzwiami)
ostatnie drugie przestępstwo (wejście do autobusu tylnymi drzwiami)
ostatnie trzecie przestępstwo (picie alkoholu w taksówce)
ostatnie czwarte przestępstwo (picie alkoholu w trolejbusie)
ostatnie piąte przestępstwo (picie alkoholu w trolejbusie poprzedzone wejściem tylnymi drzwiami)
ostatnie szóste przestępstwo (picie alkoholu w trolejbusie poprzedzone wejściem tylnymi drzwiami poprzedzone piciem w taksówce)
ostatni Pink Floyd w taksówce
ostatnia rozmowa z niebieskooką Litwinką
ostatni kebab za osiem
ostatnie piwo za jeden dziewięćdziesiąt dziewięć
ostatnie jeszcze jedno a może pięć piw za jeden dziewięćdziesiąt dziewięć
ostatnie dziś nie piję wódki
ostatnia wódka
ostatnie kurwa
ostatnie ja pierdolę
ostatnie szybciej kurwa
ostatnie szybciej kurwa bo zaraz tu umrę
ostatnie zakupy
ostatni kefir
ostatnie płacenie kartą
ostatnie powstrzymanie się od sprawdzenia stanu konta
ostatnia próba powstrzymania się od picia alkoholu
ostatnia próba powstrzymania się od czytania poezji
ostatnia próba powstrzymania się od wyglądania przez okno
ostatnia próba powstrzymania się od wychodzenia przez okno
ostatnia próba powstrzymania się od wyskoczenia przez okno
ostatnia próba powstrzymania się przed wyjściem do toalety
ostatnia próba powstrzymania się przed wyskoczeniem do toalety
ostatnia próba powstrzymania się przed wskoczeniem do toalety
ostatnia próba ostatniej próby
ostatni mail
ostatni sms
ostatnie lubię to
ostatni Lietuvos Rytas
ostatnie widzenie
ostatnie tępe spojrzenie
ostatnia wymiana spojrzeń z lustrem
ostatnie włażenie do kosza w celu zmniejszenia objętości śmieci
ostatni kosz
ostatnie dobranoc
ostatnie szczęśliwego nowego
ostatnie przepuść
ostatnie wysłuchaj
ostatnie zmiłuj

czwartek, 30 grudnia 2010

Lista zakupów, bo kto powiedział, że w przekładzie musi być strata.

(temat)

šokoladas coco sublime pica ristorante tonno gedos poezija vienkartinės nosinės vienkartinės nosinės rokiškio naminis kefyras kvietinė duona goja


(wariacja)

otrzymana w procesie sublimacji czekolada czarna jak co co jak gówno najbardziej włoska z włoskich pizz pizza o smaku tuńczyka leży w torbie obok tomu poezji ponasa Sigitasa który znał się na nożach i w sumie nie wiadomo czy poezja przejdzie tuńczykiem czy pizza poezją jednorazowe chusteczki choć jednorazowość jednorazowości nie równa o czym świadczyć może przykład iż w jedną jednorazową chusteczkę można dmuchać aż nam się rozpłynie i świat przed oczami się zazieleni natomiast na jednym jednorazowym bilecie nie będziemy podróżować tak długo jak moglibyśmy dmuchać w jednorazową chusteczkę chociaż kto wie o i jeszcze druga paczka jednorazowych chusteczek na wypadek gdyby się papier toaletowy nieco bardziej jednorazowy skończył domowy kefir z Rokiszek (kiszki Rocky’ego) bez którego życia sobie nie wyobrażam oraz za trzy sześćdziesiąt dziewięć  razy jeden dwadzieścia czyli cztery czterdzieści trzy z nazwiskiem malarza w tytule jeden chleb co z wielu ziaren pszenicznych się rodzi.

środa, 29 grudnia 2010

3. Drugie piętro, pierwsze okno od prawej - to samo co ostatnio.

Od pierwszego dnia mieszkania w tym pokoju był bardzo spokojnym, niepozornym człowiekiem. To on zaprotestował przeciwko zerwaniu zasłon w kwiaty. Prawdziwy romantyk! Pod osłoną nocy kradnie piach ze skrzynki przeciwpożarowej, aby nasypać go do słoika, w który wbije tradycyjną szarą świecę koloru tradycyjnego szarego mydła. Świeci ją średnio co drugi wieczór, bo ile razy można palić znicze. Poza tym znicze trują. Głupio tak umrzeć zaczadzonym dymem ze znicza. Choć czy nie kompromituje bardziej niecelny strzał w głowę i dwunastogodzinne konanie? Mniej światła...

Nigdy nie miał roweru, co nie powstrzymało go przed kupieniem jednego z przedświątecznych dni, rowerowego migającego reflektora z wyprzedaży w hipermarkecie centrum handlowego, od którego dzieli nas wszystkich tylko czterdzieści minut drogi - piętnaście minut stania na przystanku, dwadzieścia jazdy i pięć czekania na czerwonym świetle.Szlag może człowieka trafić. I rzeczywiście trafia! Wpada po powrocie do pokoju. Odpala reflektor. Miga. Nie może przestać. Nie chce! Miga i miga. Współlokator dostaje padaki już w pierwszej minucie migania. Teraz się nie wymiga. Wije się w konwulsjach na niesprzątanej od dwóch tygodni podłodze. Błoto. Miga. Bohater stoi nad współlokatorem, wiedząc, że ma go w swojej mocy. Teraz jeszcze poświeci sobie po całym pokoju. Zobaczy na co najlepiej światło pada. Co najlepiej odbija. Miga. Współlokator się wije. Bohater podchodzi do okna. Świeci w okno poety. Miga. Poeta je kanapkę. Odkłada. Kanapka miga. Ale nie poeta. Poeta ma procę. Od tej chwili pierwsze okno od prawej pokoju na drugim piętrze nie ma szyby. Bohater jednak wciąż stoi w oknie. Miga. Oniemiał? Zamarzł? Zły czas mógłby odmienić drugi strzał z procy poety. Niestety, poeta naboje zamienia na wódkę. Kończy kanapkę. Skończył.

piątek, 24 grudnia 2010

"Nå Tennes Tusen Julelys"

Tamten piątkowy wieczór, gdzieś w drugim tygodniu adwentu. Pamiętasz, tamta łazienka z lustrami na przeciwko siebie. Dzięki temu otrzymuje się niepowtarzalną okazję obejrzenia swoich pleców, łokci. Niepowtarzalna to także okazja umyć ręce jedynie pod zimną wodą. Stoisz przy suszarce. Suszenie rąk pod tymi urządzeniami potrafi trwać wieczność, ktoś mógłby jednak odtworzyć pomysł z papierowymi ręcznikami i na nowo wcielić go w życie.
Do łazienki wpada trzech chłopców ubranych w identyczne bluzy. Właśnie mają przerwę między próbą, a koncertem. Biegają, cieszą się. To jest ten wiek, kiedy kilka minut wolnego czasu potrafi osnuć się pełnią radości życia. I oto pewien wysoki i siwy mężczyzna, z brodą, patrzy w lustro, odwraca się, spogląda na chłopców, by za chwilę uciszyć rozradowaną gromadę. Robi to w języku północy, w języku z charczącym „ry”.
Potem jest krótka droga po skosie przez uniwersytecki plac, aż w końcu dojść do kościoła, w którym po raz pierwszy w czasie pobytu widzisz wielki, rozświetlony, wprawiający w zadumę nad nieobjętością Niezmierzonego, żyrandol. Kościół od ponad dwudziestu minut zapełniał się już ludźmi, toteż zajmujesz miejsce w bocznej ławce. Oczekiwanie w towarzystwie rzeźb wychodzących z filarów świątyni, którym to rzeźbom autor wpisał w twarze wielowiekowe oczekiwanie, boską wręcz cierpliwość. Na początku Saint-Saens, a już za chwilę podają specjały lokalne. Jest i szczególne zadziwienie, trochę to nad sztuką, bardziej może nad radosną wieścią, o której mowa w drugiej zwrotce kolędy, wieści, że ten co się w stajence narodził, to Zbawiciel nasz i Bóg.

środa, 22 grudnia 2010

til København

wczesnymi popołudniami snuje plan ucieczki
siedząc na kanapie obraca mapę świata
żółty ser czterdzieści pięć procent pije
przez dziury w serze widzi Kopenhagę
są sobie przeznaczeni
skomplikowani ludzie
i niezrozumiałe języki

czwartek, 16 grudnia 2010

w mieście gdzie menel włada kilkoma językami

w takim ładnym choć nie za wesołym mieście
pijacy budują wieżę co ma sięgać nieba na końcu
trolejbusu rozrzucają ciastka chleb wycinki z gazet
walają się po podłodze jednorazowe bilety ulgowe
alkoholik ma zniżkę na przejazdy zawsze coś między
czterdzieści a pięćdziesiąt procent z uwagi na misję
która bierze swój początek na dworcu kolejowym
gdzie nikt dokładnie nie wie wszyscy za to wiedzą
iż ubzdryngoleni powąchają chmur jako pierwsi żyją
w mieście gdzie nawet menel biegle włada kilkoma
językami i ma taką płynność że idzie oślepnąć

czwartek, 2 grudnia 2010

dziś wydałem stówę na poezję

dziś wydałem stówę na poezję
nie jem
nie śpię
właśnie przestały podobać się kobiety
gaśnie słońce
zaraz wyłączą chmury
wyjdzie kaloryfer
zza już wynoszonych drzwi
sprzęty powoli opuszczają kuchnię
oto toster wyskoczył z jedenastego
a dwunasty był tym który go wydał
wydał dużo i nie ma żalu
nie widać ratunku dlatego
dla tego co niewinnie poczyna
dla tego co wydał stówę na poezję

niedziela, 28 listopada 2010

Dziewczyna o czerwonych spodniach

"I oto jest ta miłość
śmierć jest jednym ciałem w niej."
Rotary, Wielkie hotele kryją w sobie tajemnice swe

Minionej niedzieli mniej więcej o tej porze wracasz ze sklepu, w ręku trzymasz worek ziemniaków, masz na sobie czerwone spodnie, czarną bluzę, uśmiechasz się, wpadasz zziębnięta niczym poranne słońce przez okno pokoju na pierwszym piętrze, sprawiasz, że jest miło(ść) i wszystko co wokół niej roztacza się wokół Twej osoby.
Język Twojej mowy miękki i radosny, nie dopuszcza wyrzutów otaczającemu światu, cieszy się tym co jest, niczego nie chcąc zmieniać, rozumieć go udaje się, jak to się często mówi w przypływie niepewności, w dziewięćdziesięciu procentach, jeśli tylko nie mówisz za szybko i tylko czasem jesteś przeciętnym uczniem prywatnych lekcji fortepianu, który wiecznie zamyślony, bezustannie przyspiesza, skraca pauzy, cisza nie zawsze gra swą genialną rolę, nic to jednak, bowiem do głowy nigdy nie przyjdzie myśl karać  za tę małą ułomność.
Od dwóch godzin oczy stanowią integralną część szyby okiennej, a ciało usiłuje przecisnąć się przez szczelinę w oknie, aby przyczaiwszy się na rogu parapetu, rzucić się w Twe objęcia, jeśli tylko znów pojawisz się na drodze ze sklepu. Skok z pierwszego piętra ma w zwyczaju kończyć się źle, choć i on niekiedy zrywa z tradycją, a kto wymaga od życia dobrze kończących się historii, ten niech uważnie stąpa po ziemi.

czwartek, 25 listopada 2010

2. Drugie piętro, pierwsze okno od prawej.

Zasłony w kolorze lekko przybrudzonej bieli z motywami roślinnymi, zielone łodygi, różowe kwiaty, trochę w starym stylu, takie zasłony wyrzuca się na śmietnik, opatruje się nimi rany zadane w głowę w pijackim ferworze albo wiesza się w pokoju artysty. Wieczorem światło zapala się tutaj najwcześniej. Na parapecie stoi jakieś spiczaste coś. Pierwsze spojrzenie kojarzy obiekt z butelką, najlepiej po jakimś alkoholu. Być może szampan, choć następne spojrzenia upatrują w butelce jakiegoś drogiego alkoholu i ten alkohol staje się w końcu tak drogi, że obiekt wydaje się nie służyć gromadzeniu w sobie żadnych płynów, a już na pewno nie win, wódek i tak dalej. Ostatnie badania wykazują, że może to być jakaś duża miniaturka jakiejś pałacowej wieży czy czegoś takiego. Ładnie to zagadkowe. Nie, ktoś musi tam trzymać jakiś szczególny i drogi alkohol w tajemnicy przed całym światem.
Od czasu do czasu do okna podchodzi ciało mężczyzny. Otwiera. Zamyka. Czasem zostawia po sobie rozchyloną zasłonę i przez trójkątną szparę widać stojący pod ścianą sporej wielkości mebel. Trochę to przypomina starą trzydrzwiową szafę, na której w różnych pudełkach, po butach lub nie, osoba tu mieszkająca gromadzi skarby świata całego. Ciekawa to bajka, bo oto i właśnie w takich pokojach, które najlepiej gdy mają jasnoniebieskie ściany, wątłe oświetlenie i zadymione od papierosa powietrze, najchętniej spędza się długie wypełnione rozmowami noce, poprzedzone degustacją płynów najprzeróżniejszych . Kiedy już przypadamy do gustu właścicielowi pokoju, albo i dawno już przypadliśmy, możemy liczyć, iż dowiemy się w końcu, gdzieś w jakiejś wczesnej godzinie rannej, co mieści się w jednym z tych tajemniczych pudeł, w końcu dawno już przestało fascynować to co w szafie, a zaczęło ciekawić to co na niej. Dowiadujemy się i świat oto kryje przed nami jedną tajemnicę mniej.
Wszystko to przyciąga uwagę, pobudza wyobraźnię, do dnia, w którym zasłona nie uchyli się nieco bardziej, a stara trzydrzwiowa szafa nie okaże się zwykłym piętrowym łóżkiem, które wygląda z niejednego okna lepszego jutra.

środa, 24 listopada 2010

Depresyjność

Dziwnie jest nie umieć mieć depresji. Niedorobiona zmora, którą mierzą oktolitrami beznadziejności jakoś nie przyłazi, nie rozsiada się i nie odpoczywa w niechętnym jej ciele. Raczej zgraja demonów, z których każdy przysiada na innej gałęzi i trzęsie ledwo przytwierdzonymi liśćmi, znajduje tu swój dom. Podobno każdego wypędzać należy osobno. Siekierą. Albo codziennie skradać się cichaczem od tyłu i podrzynać gardła starym, zawsze naostrzonym nożem z brązową rączką od zakrzepłej krwi. Czasem w miejscu ściętej głowy pojawia się kilka nowych i walka wydaje się beznadziejna, ale to wciąż i tak nie depresja.
I to jest ta niemożność przewspaniała słyszeć rozlegające się dźwięki szalonych wariacyj i bez większego powodzenia próbować wywąchać echa tematu, robiąc do tego jeszcze oczy wielkie, nieustające w swym zadziwieniu, że jak to tak.  

niedziela, 14 listopada 2010

Święty spokój

Do porannej kawy w pustym pokoju
Robert Plant śpiewa
że nie ma powrotu
bo nie ma
a Ty masz
święty spokój

czwartek, 11 listopada 2010

Cykl „Okna”

Okna lewego skrzydła bloku na przeciwko. Cztery piętra, po cztery okna na każdym piętrze, w sumie dwadzieścia okien, milion historii, wyobraźni istne szaleństwo.

1.    Czwarte piętro, drugie okno od lewej.

Żółte ściany są przypadłością zdecydowanej większości pokoi w tym bloku. Żółte ściany, biały sufit. Kto ma trochę sił twórczych i silnej woli chwyta wiadro i pędzel i robi wokół siebie. Kto ma tapetę, ma pecha, ale za drugim oknem od lewej na czwartym piętrze tapety raczej nie ma. Jest żółta ściana, którą przed kronikarskim wzrokiem kryje czerwonawa zasłona. Na parapecie stoi takie mocno żółte coś, co za dnia szczególnie rzuca się w oczy. Może być, że lokator oprawił w żółte coś zdjęcie kogoś ważnego. Nie na tyle jednak ważnego, by móc oglądać go całymi dniami. W końcu na wieczór bezlitośnie zaciąga zasłonę. Ktoś taki, niby miły sercu, stoi sobie cierpliwie na parapecie i jeśli myśli, że cieszy się spojrzeniem swego amatora przynajmniej osiem godzin dziennie, grubo się myli. Amator przesiaduje od dziesiątej do siedemnastej w murach uniwersytetu. Choć może urywa się z zajęć, by popatrzyć na swoją ukochaną. Wątpliwe, bo dobrze tu widać kto kogo... Jednak kiedy słońce zachodzi, zasłania zasłony i zachodzą jak gdyby dwa słońca i teraz oczekuje swojego trzeciego słońca, które z chęcią rozkłada przed nim swoje długie promienie, lecz jak nużą promienie słoneczne kiedy masz w pokoju żółte ściany, no jak!

środa, 10 listopada 2010

labrīt

bohater leży
jedną godzinę
w drugiej kaszle
raz
za drugim razem
unosi się jego ciało
kaszle stary dziad
na brudną wykładzinę
wypluwa serce
ogólnie krew
wstaje
odchodzi
poszedł
a nie
jest.

piątek, 5 listopada 2010

ból dobrze wiadomo czego

im bardziej powinna wstać wyjść
tym dłużej przesiaduje na krześle
ubrudzonym chałwą
o smaku słonecznika
dziwne to
i niepokojące

poniedziałek, 1 listopada 2010

Spacer

Osoby

PANI
PAN


Hotelowy korytarz. Długi na dwie mdle pomarańczowo żarzące się jarzeniówki. Czysta podłoga. Gdzieś pod oknem znajdującym się na końcu korytarza wala się puste plastikowe opakowanie po piętnastoprocentowej śmietanie jakiegoś francuskiego producenta. Pan puka do drzwi Pani. Pani otwiera.

PAN  Pani wybaczy, ale widać po pani cierpienie na nudę, dlatego postanawiam rozwiać w pani ten stan i proszę o spacer, nie mniej, ni więcej trzydzieści minut niewinnego spaceru, nawet nie pytam czy się pani zgadza, zatem za pięć minut pod portiernią, zgoda? Zgoda!

Po pięciu minutach, na zewnątrz. Jesień. Późny wieczór. Pół ludzia na chodniku. Pół księżyca nad półludziem. Chodnik. Idą.


PAN  Doskonale, że się pani zgodziła. Drogę będę wskazywał palcem, coby za wiele nie mówić. A i pani zapewne nie zada zbyt wielu pytań.

Idą. Po lewej las. Po prawej nie. Chodnik. Przed nimi gdzieś daleko widać światła. Kroczą ku nim. Po lewej kończy się las. Półludź już dawno zniknął za lasem. Po prawej wysoki blok w kolorze rzadkiego gówna. Widzą teraz oświetloną pętlę autobusową. Idą przez przejście. Pan wskazuje palcem na pętle. Idą przez środek pętli. Coraz wolniejszym krokiem. Mijają pętle. Przed nimi las. Pętla za nimi. Światła za nimi. Półludź za nimi. Księżyc już nie nad nimi, ale za nimi. Życie za...
W pewnym momencie pan spogląda na zegarek. Jest już piętnasta minuta spaceru. Lekko dotyka biodra pani. Na jego twarzy maluje się wyraz lekkiego obrzydzenia. Kreśli palcem w powietrzu koło. Zawracają. Widzą światła i pętle autobusową. Idą. Za nimi las. Przed nimi pętla. Światła przed nimi. Półksiężyc przed nimi i trochę nad nimi. Półludź przysiadłszy na jednej z ławek przy pętli autobusowej, zdejmuje prawy but i obgryza paznokcie u stopy lewej. Przechodzą obok. Mijają pętle, światła, przechodzą przez przejście, las mają po prawej, mijają, półksiężyc znów nad nimi, chodnik pod nimi, wreszcie stoją pod drzwiami hotelowymi...


PAN  W sumie nie zamieniliśmy słowa. Widzi pani, ale skoro wytrzymałem pół godziny bez rozmów z panią, czyli tak naprawdę jakby bez pani w całej jej okazałości, wydaję się, że zniosę tak już całą wieczność. Do widzenia.

wtorek, 26 października 2010

Pierwszy śnieg

Kołdra jest starym ornatem
uwinąwszy się stoisz przy parapecie
jak przed przedwojennym ołtarzem
masz oczy w górze masz i niewiarę

przeciągnąwszy po oknie firanę
w walizce rzeczy upycha ukochana
cera jej biała
na ciepły ląd mówi ucieka

z głowy wyszarpujesz nici myśli
o zbawieniu wszechrzeczy
chwytasz rękami
rozrywasz na dwie
taki śnieg że nie uratujesz świata

czwartek, 21 października 2010

M.

już drugi raz wychodzisz na korytarz zobaczyć
co ma na sobie za pierwszym razem cały świat
oglądasz w jej oczach mówi chodźmy tu potem
jeszcze tu tam i tam w jej dłoni duże szkło na dnie
resztki pomarańczowego wina
obiecasz jej wszystko już drugi raz wychodzisz
na korytarz na głowę upaść na kolana
spojrzeć wiesz więc
viens
viens Marie changer ma vie

wtorek, 19 października 2010

jesień

jesień że jest uświadamiasz sobie
kiedy ucieka twój trolejbus kiedy
stoisz z głową na szyi z twarogiem
w jednej z torbą jabłek w drugiej
ręce z Bogiem na górze i jakby to
już było na tyle

sobota, 16 października 2010

...znaczy usłużna, uczynna

na kiwnięcie palcem
przechadzasz się po pokoju
przechadzasz się po pokoju
bez kiwnięcia palca
życie stało się takie proste
łatwe

czwartek, 14 października 2010

***


Z czerwonej jak ogień piekielny herbaty po łyżce
z dna sterczącej wyłazi para kara za co pod wielkim
kotłem tli się płomień piekielny  
przyjdzie nie przyjdzie
koniec

środa, 13 października 2010

sprawozdanie z niemocy twórczej

ogarnia mnie niemoc twórcza myślałem
pójdę wyniosę ser żółty do lodówki nie
mogę ciągle wrócić nie wiem co się
stało że chyba umarłem

środa, 29 września 2010

Chopina praeludium pierwsze o pierwszej nad ranem popołudniem czeli? w dormitoryjum pewenem.

Wir. Wyciągasz spod łóżka jajka, cebulę i zawleczki do uszu. Przetykasz aparat. Czujesz zapach wczorajszego alkoholu. Śmie(r)ci  dnia czwartego. Grzebiesz. A on leci. Ma w ręku pudełko po soku. Pięć. Pusty kubek. Pięć opakowań po chipsach. Milion chusteczek. Wirtuoz! Drugie piwo. Poszli na zajęcia. Rozumieć tekst. Podobno żyzń takaja. Śmiech. Grzebanie w koszu.  Trzecie piwo. Duńska fonetyka. Ma na imię Indrė. Gorzej radzi sobie od nas. Wciąż chodzi o śmieci. O nuty. Grzebiemy. Muzyka. W tle. Balony. Słodko. Cebula. Lustro. Na kacu wyglądasz groźniej. Wory. Czarne. Podobno kac nie we wszystkich językach bólem jest głowy. Jest to straszne. Wciąż lecisz. Też umiem gdy wypijam. Wisior pewnej dziewczyny w kształcie serca. Ach, gdzie skarb twój, tam i serce...
Lecisz. Ale nie przerażasz. Kolejne piwo. Wysuszasz ręcznik. Mówisz dziś językami. Ludzi i aniołów. Czy to nie cudowne?
Kaszle się. Kto pierwszy wypluje krew, pisze koncert fortepianowy. To nie jest śmieszne. Kto pisze koncert, ma za żonę grafomankę. Cieszysz się? Nie. Tylko lecisz. Plujesz. Nie grzebiesz.
Na trzecim łóżku w hierarchii łóżek siedzi Włoch i już nie może od tego Chopina. No k... nie może.

piątek, 24 września 2010

S.

może się wcale nie podobać
tak też czyni kiedy widzi o
do u usta składa jak do nie
wiem co kiedy patrzy w bok
rozwierają się wargi usta robią
w jak widły diabelskie słabej wiary
ktoś kiedyś się nadzieje jej imię
znaczy czysta jasna niewinna

piątek, 17 września 2010

Pierwszy człowiek

A gdyby tak nie zasnął bo coś
ewentualnie głośno zaprotestowałby przeciwko spaniu za dnia
być może Bóg podarowałby mu jeszcze milion tysięcy gatunków
zwierząt aby je nazywał po kres swoich dni albo też powaliłby
nieszczęśnika na ziemię i siłą bez żadnego znieczulenia wydarłby
co miało być wydarte przy czym istniało ryzyko iż będzie Adam
wykrzykiwał słowa za które wyleci z raju w połowie zabiegu
 ze sterczącym żebrem robiłby w pocie czoła i rodził w bólu

środa, 8 września 2010

kropla

Nad filiżanką porannej kawy zatrzymujesz łyżkę, by pozwolić ostatniej kropli, która po całym zamieszaniu wewnątrzfiliżankowym ostała się na brzegu sztućca, spaść na swoje miejsce. Nad miejscem kropli w toni rozprawiał pewnie nie jeden i żaden jeszcze nie sprecyzował jej dokładnego położenia. Całemu temu zdarzeniu dajesz czas nieokreślony, jednak po trzydziestu sekundach kropla spada, zaczyna się szaleństwo i teraz jeszcze raz widzisz to jak z trolejbusowego okna wglądasz świat(ł)a, a dostajesz rzekę. Żarówka starej latarni odbija słoneczne światło i przenosisz od czasu do czasu wzrok z płonącej słonecznym światłem żarówki na odbijającą się w szybie śliczną twarz i rude włosy pewnej jej, która jest nie z tej ziemi. Masz trzy przystanki by wstać, podejść, zatrząść światem i zmienić swoje życie. Czy tak właśnie zrobisz? Co powiesz? Jak do siebie przekonasz? Jaka będzie reakcja? Jak wygląda gdy się rumieni? Jak głębokie jest jej spojrzenie? Ile ma lat? Ile wysiłku będzie kosztować i po co to wszystko? Nigdy się nie dowiesz bo i oto kawa skończona.

czwartek, 2 września 2010

pada pada i jeszcze raz pada
nie możesz jak pada dach w niebo wypływa
kościołowi między dachówkami
rozpuszcza się wszelkie stworzenie

drżenie
pada pada i jeszcze raz pada
nie możesz jak pada
możesz gdy świeci
śledź ślepy w sieci wśród śmieci zamieci

niedziela, 29 sierpnia 2010

Po chleb droga w głowy ciężkim bólu.

Schody jak u Gaudiego poręcze. Klucze wejściowe do drzwi wyjściowych. Po lewej chmura z deszczem. Po prawej bloki bez. Młoda para. Ona ma rude włosy i okropne buty. Chyba jego.
Mijany albo pijany sąsiad osiwiał chyba od dumania nt. dymania. Sąsiadki (są siatki - mogłoby być) w niedzielne poranki. Zawsze kiedy leci msza w Polskim Radiu. Pierwszy upadek. Ostatni. Dzwony. To znak. Że południe.
Wsiadasz do koszyka. Fruniesz. W luku bagażowym chleb ledwo się mieści. Za to kolejka rozstępuje się. Choć od kogo nie zajeżdża dziś paliwem do koszyków, niech pierwszy rzuci w kamień. Boże, co za tragedia!

czwartek, 26 sierpnia 2010

pakowanie się nie jest najmocniejszą stroną poetów
Adaś nie lubi pakowania walizek woli wódkę a kto nie
do powstania zabiera zapasowe majtki i kilof
a taki ślimak bierze dom na plecy gdy tylko zapada
płynie on jego dom mosty zapory i zawory niekiedy z nim razem
głowa jednak zawsze na karku a na głowie czułki wszechmogące

środa, 25 sierpnia 2010

sztuka pt. Arbuz

Młody poeta pochylony nad kartką usiłuje napisać wiersz o dziewczynie, której imię znaczy Jutrzenka. Na kartce widać tylko napis "pomarańczowe włosy" oraz "bezzębna". W drugiej godzinie bezczynnego siedzenia słyszy głos:
- poeto, bądź tak dobry i wyrzuć arbuza!
- zaraz, kurwa! - odpowiada głosowi poeta.
Po upływie zaraz, kurwa, wstaje, chwyta arbuza i idzie. Idzie na cały świat.

wtorek, 24 sierpnia 2010

To teraz mam mówić jak on się we mnie zakochał? Zgoda. To było tamtego szarego okropnie zimowego popołudnia i nie było od pierwszego wejrzenia, w końcu po raz pierwszy widział mnie w słońcu, ale my mamy różny stosunek do słońca i każdemu z nas kiedyś ze stosunku do światłości przyjdzie zdać relację. Chopin też zakochał się w Sand dopiero za którymś wejrzeniem i po dziś dzień biografowie wyrywają sobie włosy (każdy sam sobie) z głów, żeby tylko podać jak najbardziej precyzyjną informację. Być może nigdy się nie dowiedzą, a książki snujące domysły liczne, coraz bardziej uginać będą z roku na rok półki paru bibliotek. Z tej miłości zapluwał się krwią i skończyło się jak się skończyło i pytam czy było warto.
Nie było tego wiele. Jakiś kurs językowy, drugi chyba rok, zmieniłam grupę, na pierwszych zajęciach  pracowaliśmy w parach, on pisał, a ja podpowiadałam mu najpotrzebniejsze czasowniki zwrotne i ich odmianę. Potem pisaliśmy to na tablicy. Najpierw on, potem ja. On miał krzywy szyk- to jakaś dziwna moda by używać ciągle tego samego jedynego słusznego szyku. Tymczasem moje szyki były w porządku. Potem jeszcze pisaliśmy na kartkach. Skończył pierwszy. W końcu budował zdania z dwóch albo trzech słów. Kot je. Pies szczeka. Telefon dzwoni. Wszyscy pomrzemy.
To się stało właściwie następnego dnia. Miałam na sobie czerwony, lekko sprany sweter. Podszedł, spytał czy może usiąść obok. Zgodziłam się. Jak wiele miesięcy potem wyznał, specjalnie usiadł obok, żeby mnie i ten sweter mieć tak z boku, żeby ich nie widzieć i myślał co zrobić, żeby nie słyszeć głosu, ale to było wówczas niewykonalne.
W pewnym momencie jego wzrok spotkał się z żyrandolem, w końcu, jak zwykł mawiać, żyrandol jest środkiem dla spotkania z istotami wyższymi. Jednak lektorka odczytała spojrzenie wbite w żyrandol jako prośbę o zapalenie światła. Spytała tylko jak będzie światło w tym jej języku, a on zamruczał coś pod nosem. Pamiętam odpowiedź lektorki: światłość wiekuista? Pan jest za młody!
Po czym podeszła do ściany i zrobiła wszystkim nam widno. Także mój sweter zrobił się widny i wtedy to się stało. Nigdy mi tego nie zapomniał.

niedziela, 22 sierpnia 2010

Fuga (z łac. ucieczka)

"Czasami ryby mają dosyć wody
i uciekają z niej na czubki drzew"

"Latać może każdy kiedy mocno wierzy w to"
Lady Pank

Przygotowania do ucieczki wydają się być własnoustnym wdmuchiwaniem powietrza w balon, który przecież pewnego dnia musi oderwać się od ziemi.
Przygotowania do ucieczki to trochę jakby strojenie fortepianu zardzewiałym widelcem, który drga z coraz większymi częstotliwościami na widok stroiciela.
Może uda się osiodłać rybę-nad-rybę, co to rok w rok znosi nadrybek, która będzie gnać po morzu niczym te super niebezpieczne motorówki w Stanach i będzie można do niej podczepić też osobę towarzyszącą śmigającą na narcie wodnej. Mogą być ofiary w ludziach i zwierzętach. Szczególnie kiedy uciekinier, napompowawszy swój balon, zamachnie się nań przy użyciu stroicielskiego widelca. Wystarczy jeden rzut widelcem, tak genialnie celny jak rzut pewnym słoikiem, by wielkie bum pozamiatało Ciebie i mnie.

czwartek, 19 sierpnia 2010

po(ma)ranki

Słońce wyszło na środek ulicy i wygląda jak wielka pomarańcza. Podobno do przyrządzenia pomarańczowej nalewki potrzeba trzech pomarańczy i jeden litr spirytusu. Być może wystarczy wypić spirytus, a trzy pomarańcze śmigające po asfalcie pojawią się same. Być może z przyczepami lub też objawią się w formie wielkich balonów napędzanych podwójnym gazem, unoszących się ponad jezdniami. Byłoby można zabrać stary fortepian na pokład balonu oraz starą lornetkę, aby wypatrywać przez nią nut w oknach mieszkańców miasta, wykradać je i grać sobie z nich do wieczora, kiedy to spuszczając powoli powietrze, zbliżałoby się do podłóżka, gdzie balon zasypiałby spokojnie, a jego pasażerowie pod osłoną nocy łoiliby spirytus, by nabrać sił na stawienie czół kolejnym dniom już o wschodach wielkoludowej pomarańczy.
Tymczasem nim zielona glizda wtoczy się na peron starego dworca, widać zaspane gołębie, wydobywające się w tunelu i jakby w swym nienawistnym zaspaniu, mające zaraz spaść na ludzki ród i wydziobać mu wszystkie oczy. Póki co jednak trwa gołębiczy rozruch. Poranna gimnastyka. Pompki, przysiady, brzuszki i skłony naprzemiantylnie. 
Kobieta w kiosku z chrupkami zamiast gazet drze się wniebogłosy, wyrywa włosy z głowy, drze ubranie na sobie i zgrzyta sztucznymi zębami. Wszystko przez to, że za pudełko zapałek, przy pomocy którego myślałeś puścić z dymem to zarzewie wszelkiego zła w całym mieście, postanowiłeś zapłacić banknotem dwustuzłotowym. Zwyczajnie nie ma wydać, więc wydajesz się na pastwę losu, wierząc, że jeszcze kiedyś wszystkie chrupki piorun strzeli.
Oto i na zielonej gliździe wypływasz w tunelu, słońce siedzi w zenicie, ale zaraz wstanie i pójdzie na zachód i będzie znów wielką pomarańczą. Tak jak wtedy kiedy był jeszcze poranek.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

pocztówka z wakacji

a na wakacjach byłeś gdzie na wakacjach byłeś na jej brzuchu pisałeś wiersze między wierszami jesteś tam gdzie dwieście lat temu był on kiedy jeszcze nie pluł krwią z resztą poważnie zaczął pluć kiedy to ona zaczęła pisać wiersze na jego brzuchu a teraz spod co drugiego krzaka krzyczy fortepian choć krety już podgryzają kable ale może nie ma kabli niedawno bowiem upadła pobliska kablo-fabryka dziś kupisz tam dywan albo widły
na pytanie który dżem stoi wyżej w hierarchii czy truskawkowy czy malinowy odpowiadasz że znów truskawkowy na pytanie dlaczego tak wiesz że nie wiesz

środa, 11 sierpnia 2010

śpiewający w as siedzą na urlopach
na wcz-as-ach i śpiewający w ha
w ha-mak-ach śpią

do Królestwa Niebieskiego wejdzie góra jeden krzyżyk jeden bemol
pierwszy manuał bez pedału
i spanie do południa z odkrytą prawą stopą
zorientowaną na wschód

sobota, 7 sierpnia 2010

Deszcz stuka w dwóch aktach

Dwóch mężczyzn stoi na dworcu kolejowym. Deszcz stuka o dach rozpięty nad garbatą płytą peronu. Obok mężczyzn dwie torby ze sztywnego materiału. Październikowy wieczór albo coś takiego, byle mogło być ciemno i byle padało.
Na początku pierwszego aktu wyłączają prąd. Gaśnie światło. Mężczyzna z prawej wyciąga z torby z lewej rozkładany stół. Rozkłada. Mężczyzna z lewej wyciąga z torby stojącej na prawo od torby po lewej dwa rozkładane krzesła. Brązowe i czarne. Rozkłada. Mężczyzna z prawej wyciąga z torby laptop. Rozkłada. Od teraz zielono niebieskie światło przenośnego komputera oświetla twarze mężczyzn, którzy siedzą przy stole i czekają na pociąg. Prowadzą dialog. Właściwie dwa dialogi. Oba wewnętrzne. Najlepiej z Laimami i Perkunami.
Po upływie godziny mężczyzna na brązowym krześle drapie się po głowie.
Koniec pierwszego aktu.

Na początku drugiego aktu na laptopie uruchamia się wygaszacz ekranu i wędrująca po całej jego szerokości godzina oświetla twarze mężczyzn na zielono i różowo. Deszcz stuka już drugą godzinę.
W czterdziestej siódmej minucie pierwszej godziny drugiego aktu mężczyzna na brązowym krześle zaczyna dłubać palcem wskazującym prawej ręki w prawym uchu. Po upływie ośmiu minut przenosi palec wskazujący prawej ręki z prawego ucha do prawego ucha mężczyzny siedzącego na czarnym krześle. Cztery minuty później wydłubuje z prawego ucha mężczyzny siedzącego na czarnym krześle coś w kolorze własnego krzesła. Bateria w laptopie siada, światło gaśnie, dialogi ustają, deszcz ustaje, na stację wjeżdża pociąg ale to nie ten; z którego wysiada, a może właśnie zostaje wydłubany z ucha, tego nie wiadomo,  pies, który jeździł koleją.
Koniec drugiego aktu.

wtorek, 3 sierpnia 2010

pamiętnik z powstania koziobobskiego dolnego

podobno są poeci najwyższi rangą
giną młodo w powstaniach w stanach
permanentnego narzeczeństwa
i u szczytu mocy twórczej
nie wiedząc za co są najwyżsi
rangą

podobno jest poeta najwyższy rangą
ginie młodo w powstaniu w stanie
odurzenia narzeczenia i w szczycie
pani w radiu już dobrze wie za co po co o co o

poeta niższy rangą strzela z procy do samochodowego radia
milknie

piątek, 30 lipca 2010

perora peronowa

przepraszam pana, czy to prawda, że na tej stacji drzwi pociągu otwierają się na obie strony, bo ja nie jestem stąd i mogę takich rzeczy nie wiedzieć
różnie to z tymi drzwiami bywa
znaczy, że czasem na jedną?
a czasem na trzy
niewiarygodne pan stąd?
stamtąd
ładnie tu stąd bo tu gdzie stąd jest więcej zieleni niż tam gdzie jest stamtąd
w stamtąd, w którym zamieszkuję jest dużo zieleni pani sobie nawet nie zdaje sprawy ale z okna stamtądu widzę klasztor a właściwie widzę go tylko zimą bo latem rosną topole i stamtąd pełne jest topól
i co z nimi?
zasłaniają klasztor
no i?
moje modły proszę pani jakby gorzej trafiają jak gdyby nie docierały
a zimą?
zimą znowu nie otwieram okien
może wyrżnąć topole wybić okna
wyrżnąć pani kompletnie zwariowała wie pani po czym się poznaje wariatkę?
nie wiem
a i ja nie bardzo ale chciała pani dobrze
o jedzie pociąg
z daleka widzę, że drzwi otwierają mu się z jednej strony
tak, a z której?
od spodu proszę pani, od spodu.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Deszcz

Nareszcie spadł deszcz, więc wycieramy parę osiadłą na autobusowych szybach zewnętrzną stroną dłoni i wychodzą nam takie śmieszne nieprzyzwoicie grube i krótkie tęcze – znak przymierza na chwilę przed niezapowiadanym przez nikogo potopem, toteż i w autobusie różne stworzenia podróżują bez swojej pary, owszem jest jedna para i ta na szybach właśnie, a wszystko wiedzący poeta jak zawsze trzyma w torbie białą gołębicę na czarną godzinę.

Dzieci rozgryzają swoją nową wychowawczynię, to znaczy – jak mamy na panią mówić – pytają. Mówcie mi Halina albo mówcie Michalina, dokładnie nie wiadomo, choć przecież mogła na zaparowanej szybie zapisać ot tak dla pewności, ale tak dla pewności żadne dziecko nie mówi do pani ani pani Michalino ani przez to drugie.

Dobrze jest w czasie deszczu czytać filozofów albo dostojników kościoła, albowiem ludzie dokoła stają się znośni, a padającego deszczu przybywa, autobus zaczyna unosić się na wodzie, tęcze znikają i każdy zajęty jest tym, aby jego własna nie została zaparowana wyziewem ogółu. Warto zadbać, żeby za szybko nie zabrakło stron. Gołąb poety na wszelki wypadek wytworzył płetwy.

Plecy pewnej dziewczyny tak uważnie obserwowane przez kilka ostatnich tygodni stoją teraz tyłem do Ciebie i dają do zrozumienia, iż są niczym wobec oczu i głosu pewnej innej, która przy całym swym uroku nie kocha się w deszczu i weź tu stań na głowie kiedy wszystko pływa.

I jeszcze szkielet rybki-fontanny wybałuszający swe gały na chodnik za zakrętem, wydaje się radować stanem rzeczy, gdyż nikt już nie żywi do niej urazu, że nie pluje wodą jak za dawnych czasów. Rybka fontanna uśmiecha się pustymi oczodołami , wyszczerza swe ości i czuje się jak szkielet rybka fontanna w wodzie.

niedziela, 25 lipca 2010

pewien starszy człowiek na krawędzi
peronu za żółto brązową linią trzyma
żółto brązowe słoneczniki długa
łodyga ma zapewne niespełna
trzydzieści lat jest piękna ładnie
pachnie
z tunelu

wtorek, 20 lipca 2010

ona

ona proszę pani pali
a jest taka ładna
niech przestanie być ładna
niech pali

pogoda

ona proszę pani pali
a jest taka ładna
niech przestanie być ładna
niech przestanie palić

wódka

ona proszę pani pali
a jest taka ładna
niech pozostanie ładna
niech przestanie palić

poniedziałek, 19 lipca 2010

oto

człowiek znaleziony w opuszczonym domu
przez amatorów picia w najtańszych lokalach
na przeciwko budynku plakat twarz złoczyńcy
zaciśnięty na szyi czarny krawat kiedyś zadynda
tacy jak on noszą kra waty kra waciki kolo raciczki niektórzy kolo
ecce homo
ktoś dopisał
czy to jest człowiek
pyta pewien uomo z południa
i spada ze schodów

sobota, 17 lipca 2010

ona

dziewczyna na starym podwórku otoczonym wysokimi sufitami
strzeże dostępu do zużytych książek
na pytanie o twoją chwilę na ziemi odpowiada że może być
i że ma plan oto przyjdziesz w piątek o trzynastej i twoja chwila
na ziemi będzie
ale ani minuty wcześniej ani minuty później
po chwili pytania o szczegóły
lecz już po chwili
po chwili

czwartek, 15 lipca 2010

poniedziałek, 12 lipca 2010

Chopina marsz żałobny

Panie,
aż pięć bemoli przy kluczu i aż pięć stron wynoszenia trumny w lencie maestozie. Presto vivacissimo to oznaczenie tempa dla rozkładu ciała w miesiącu bieżącym. Płynie. Wszystko płynie. Pływa i się leje. Smutno i wolno. Z nieba. A mieliśmy opiewać życie. A tu pół życia schodzi na rzeczach o śmierci. Nuty rzadkie jak opady w początkach lipca, a kreski taktowe częste niczym latarnie przy wiejskiej drodze. I te tercje grane w nodze - czuję, że odchodzę.
Panie, odpuść mi!
Pan: odpuść sobie.

czwartek, 8 lipca 2010

Imię Twoje pisane cyrylicą
to wciąż takie ładne imię
samogłoski wciąż te same
jedno my to my
drugie my to ty
py to ry
prrrr!

sobota, 3 lipca 2010

Międzynarodowy dzień mówienia do siebie

Były kiedyś takie cukierki w kształcie półksiężyców, w kolorach żółtym, pomarańczowym i chyba zielonym, choć ta zieleń to nic pewnego, ale jak nie zieleń to co?! A może żadna zieleń i żaden trzeci kolor tylko żółty i pomarańczowy, a zielony był jedynie worek? I miały takie nadzienie w środku. Potem nie było cukierków. Potem wynalazłeś wódkę. Twoja trzydziesta dziewiąta miłość mogła Cię zaprosić na takie cukierki, ale wolała zaserwować sałatkę z groszkiem i majonezem na szczycie, dlatego jeszcze raz wynalazłeś wódkę.

Światło zbłądzonego księżyca, który przybrał dziś kształt takiego właśnie cukierka, wpada od kilku godzin do pozostawionego na parapecie kubka z pokawową zawartością dnia trzeciego. To właśnie w świetle księżyca przychodzą w tym kubku na świat różne robaki i inne udziwnione zwierzęta. Jeśli sytuacja utrzyma się dłużej, być może znów nadejdzie potrzeba nadania nowym stworzeniom nazw i będzie do tego potrzebny pierwszy mąż. Skąd wytrzasnąć pierwszego męża? Z Raju.

Być może z tego oto kubka wyszli ludzie o siwych włosach i czerwonych twarzach, bogaci w wielkie torby. Indianie. Rozbiegli się po świecie. Rozstawili się pod witrynami sklepów i gadają do siebie. Ci bardziej pospolici usadowili się pod sklepami z piciem. Inni – z jedzeniem. „Indianie” nieco bardziej wyszukanego smaku stanęli pod witrynami księgarń i sklepów muzycznych i tak gadają z wierszami zebranymi albo zestawami perkusyjnymi. Wszyscy mówią do siebie, choć niekiedy odbicie w witrynie przystaje na chwilę zaciekawione treścią wywodu. Nigdy nie zdejmują toreb z ramion, bo nigdy nie wiadomo kiedy zostaną wezwani do innego świata, by znów mówić tam do siebie.

Jednak nie pozostawaj głuchy na mówienie do siebie, wszak nigdy do końca nie jesteś przekonany czy to do siebie, czy do Ciebie.

środa, 30 czerwca 2010

Pij mleko.

Uwielbia zapach kleju. Przy najwyższych temperaturach tego miasta wspina się na szczyt drabiny jako jedyny w dwuosobowym zespole. Z głowy zwisa mu czarny ręcznik – niezasznurowany turban, który w tym fachu cechuje ludzi odważnych. Samoloty podrywające się z pobliskiego lotniska, przelatują nad głową mężczyzny i wprawiają drabinę w niebezpieczne drgania. Plecy dzielnie odbijają słoneczne światło – to dzięki nim ta dzielnica rozpromieniona bardziej nad inne.
Wystawiasz nogi przez samochodowe okno. Przez palce lewej nogi obserwujesz jak logo pewnej stacji telewizyjnej przemienia się w dłonie trzymające szklanki z mlekiem. Przez palce prawej stopy widać młodą kobietę siedzącą na przystankowej ławce tyłem do nadjeżdżających autobusów. Gdy tylko poczuje się widoczna w lusterku kierowcy, poprawia stanik.
Kobieta spomiędzy palców prawej stopy macha do mężczyzny między palcami stopy lewej. Mężczyzna spomiędzy palców stopy lewej odmachuje i już zdaje się, że z drabiny spadnie i stopa lewa zmuszona będzie wykonać kilka nienaturalnych ruchów, by pomiędzy jej palcami ponownie ukazał się sprawca mleka na wielkim billboardzie. Ten jednak wiesza ostatnią szklankę i zbiega po drabinie, przedziera się przez krzaki, lewa stopa wariuje. Chwilę potem w palcach prawej stopy widać ją i jego w miłosnym uścisku. Nagroda za stosowanie się do najprostszych zaleceń tego świata. Pij mleko.

czwartek, 24 czerwca 2010

Krzyk

Poranek ma smród ryby. Ale to żart. Ale to nie poranek. Widać jak zmęczone po całym dniu góry schodzą do rzeki. Teraz tworzą wspólnie półksiężyc o wielkim nochalu i lekkim wydęciu zaciśniętych ust. Księżyc rozsiadł się na głowie postaci na pierwszym planie. To stary jamnik, co w ostatnim przedśmiertnym krzyku udowadnia, że potrafi jeszcze służyć. Gówno potrafi. Oklapłe długie uszy zdradzają wiek zwierzęcia i to już nie potrwa długo.
Stary księżyc wciąga nosem omleta, który ostał się ze śniadania. Omlet śmierdzi rybą i jest jedynym, który stanowi świadectwo rybą poranka zajeżdżania. Dwie postaci – właściciele jamnika. Ktoś kto hoduje jamnika, niewiele ma w życiu do powiedzenia wiem widziałem...
Niebo jest blado-krwisto-czerwone. Tak piszą w opracowaniach naukowych. Wygląda na włosy. Niebo. Mogą być źródłem podniety, o czym opracowania naukowe milczą. Trzymajmy się od nich z daleka!

poniedziałek, 21 czerwca 2010

powroty z zawczasów - pierwsze podejście

Pierwsze podejście do lądowania mogłoby odbyć się inną drogą niż to się działo podczas odrywania tyłka od ziemi. Żeby to była jakaś okrężna droga. Jakieś inne, może bardziej pordzewiałe tory. Jakiś inny nasyp kolejowy - chociażby ze stwardniałych, zużytych, wyplutych przed kilkoma laty gum do żucia. Niebieskie maki. Czerwone chabry. I żeby jeszcze, zupełnie jak przy wylocie - żeby ludzie wychodzili z przedziału, a nie jak teraz, zapełniali coraz bardziej tę wąską komorę, a za sprawą luster rozwieszonych na przeciwko siebie, liczba ciał w przedziale urasta do miliona i jednego. Jest się gotowym poświęcić dodatkowych pięć godzin ze swojego życia, byle tylko coś za oknem się zmieniało, a ludzi w lustrach ubywało. 
Kilku rzeczywiście ubywa przed stacją docelową. Wychodzą przez dach i fruną, bowiem pociąg nigdy nie zatrzyma się w ich rodzinnej wsi, do której z resztą z najbliższej stacji kursuje jeden pekaes w miesiącu, a cena biletu pożera całą rentę. Tym ludziom rozdajemy część bagażu, który wieziemy ze sobą, a mianowicie, wszystko to, co wzbudziło w nas niesmak w czasie pobytu tam gdzie się było i już się nie jest i nie będzie. Wychodzącej pani wręczamy ociężałość, starszemu panu puste słowa, z których zda relację we właściwym czasie, jeszcze innemu - nieco młodszemu osobnikowi sprzedajemy wyrzeczenie się kawy na rzecz wcinania serka topionego. Wszystkim im mówimy tylko: masz! - i dzięki temu wraca się lżej w rodzinne strony.
I jeszcze tylko pewna pani okazuje się przy kontroli biletowej nie móc okazać legitymacji uprawniającej do przejazdu ze zniżką dla swojego dziecka. Szybko dogaduje się z konduktorką, która, jak się okazuje, robi zakupy w jej sklepie. Kilku z nas wyobraża teraz sobie siebie konduktorami, wlepiającymi srogi mandat i psującymi całej rodzinie słoneczne niedzielne popołudnie. A wszystko to przez powtarzające się za oknem chmury, maki, podkłady i inne takie.

czwartek, 17 czerwca 2010

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Po

Obudziwszy się na ławce, "ja" wstaje i zaczyna zamierzać zmierzać iść spać gdzie indziej. Jest środek nocy, który przypomina środek dnia i żadne normalne "ja" teraz się nie budzi nie idzie. Dochodzi. Południe. Blade "ja" odpowiada na pytania dlaczego takie blade i skąd ten stan umysłu: blade przez chęć poznania za życia koloru pośmiertnego ciała, a stan umysłu to już bardziej skomplikowane, ale ogólnie, to "ja" nie mogło już w sposób naumyślnie niezaćmiony przyglądać się masowym mordom przeprowadzanym na ślimakach na chodnikach w podeszczowej Polsce.
- Ty, "ja", dajesz zły przykład - słyszy. Po czym jeszcze tajemniczy głos dodaje:
- minionej nocy byłeś dobry, "ja"!
Dobry "ja", co to zły przykład daje, może być czymś co się nie (z)mieści w głowie. O to zresztą chodzi - żeby Wam popękały. Skorupy.

czwartek, 10 czerwca 2010

A więc Twoje imię obok innego powszechnie znanego imienia jest jednym z najczęściej wybieranych w tym chorym kraju, a liczba, którą jesteś zaczyna szereg parzystych żeńskich - zaczyna tak naprawdę wszystko. Byłaś palona, opętana i rodziłaś w procesji wielkanocnej. Wywierasz wpływ na ludzi. Niektórzy od Ciebie umierają. Inni umierają mniej, albo dobrze się z tym kryją. W Twojej obecności ludzie zaczynają wiedzieć czego chcą. Nie-ludzie przestają. Jesteśmy nie-ludźmi!
Masz dar budzenia duszy ludzkiej z uśpienia. I ciała masz dar. Codziennie około trzeciej nad ranem. Możesz mieć dobry kontakt z rzeczywistością - obce poecie, co kontakt utracił. Lubisz działać zza pleców, choć niektórzy wciąż Cię przed oczami mają. Wśród takich jak Ty braknie marzycielek - to o Was się marzy.
Źródło energii i inspiracji.
Gdyby poeta był pewnym starszym księdzem, głośno to odczytawszy, rzekłby - tyle z mszału - po czym przeszedłby do dalszych obowiązków wschodzącego dnia.

piątek, 4 czerwca 2010

bułka

z takiego jednego przystanku widać wiele
fasadę starego bloku z pilastrami oraz gzymsami
któremu na dachu wyrasta drzewko albo
topola biała albo topola czarna dokładnie
nie widać coraz to nowsze modele niskich podłóg
podjeżdżają zapachy ziół z wypłowiałej reklamy
wszystkiemu dają radę

dziewczyna, która siedzi na schodach apteki zajada bułkę
jest śliczna
i z lukrem

wtorek, 1 czerwca 2010

dobrze z dobrem przedobrzyć.

Pewnego razu przybyli z dobrych czasów dobrzy ludzie tradycji wspaniałych o korzeniach długich. Dobrzy ludzie zaczęli opowiadać o swych przodkach i o pra też zaczęli. Wspaniali przodkowie poczynali się na odważnej babce, co nie bała się rzucić granatem w Niemca, choć wówczas przejawem heroizmu było rzucić się w objęcia Niemca, szczególnie jeśli było się dziadkiem. Wspaniali przodkowie kończyli się na wspaniałym psie, który słynie z tego, że trafia do miski, w przeciwieństwie do niektórych, co to z domu wychodzą w piątkowy wieczór i powracają na czworakach w niedzielę nad ranem. W dodatku pies podpierdala kuwetę kotu, która to kuweta kotu należna była od stworzenia świata, ale czym jest skurwysyństwo psa wobec heroizmu babki.
"Ja" wsłuchuje się w opowieści dobrych ludzi o dobrych ludziach i może myślisz, że "ja" myśli, że się zerzyga...
"Ja" nie myśli. "Ja" się zerzyguje!

poniedziałek, 31 maja 2010

il sole

ona pyta kiedy wreszcie wyjdzie słońce
nie wiedząc że oto "ja" jest jej słońcem
które wyszło i ciągle jeszcze wychodzi
z siebie

niedziela, 30 maja 2010

Ubi Caritas et Amor.
Jest taki pewien piękny chorał w takim pewnym pięknym opracowaniu takiego pewnego francuskiego kompozytora, ale nie słyszysz takiego pewnego pięknego chorału w takim pewnym pięknym opracowaniu takiego pewnego francuskiego kompozytora.
Jest taki deszcz co się rozpadał i rozpada się na parapet.
Deus ibi est.

wtorek, 25 maja 2010

fødselsdag [fuselsdaj]

czyli dzień fusa na dzień fusa
przewiduje się liczne atrakcje
a trakcje czyli posag posąg
pociąg ranny w koło
wokoło kościoła deszcz
i tylko tam tara ram tam
a za zapiekanki
oraz zapiekanny
dla pięknej...

hosanny
in excelsis
et in terra pax!

piątek, 21 maja 2010

Niebezpiecznie łatwo jest dziś być romantykiem
budzisz się około południa zmieniasz
strefę czasową w ustawieniach bloga
na trzecią nad ranem w końcu nie śpisz
bo miłość albo cieknie (albo) kran w kuchni.

Albo też ferwor tworzenia, żelazny wór
z francuskiego wór de fer miałeś przecież
napisać mszę na cztery chóry, dziesięć orkiestr
piętnastu dyrygentów na jedną z niedziel
okresu niezwykłego.

Albo zasłynąć kaznodziejskim poematem
którego treść i forma wyprostowałyby
ludzkość i wyprzedziłyby epokę w której
jedne włosy jedne dłonie jedne oczy to
jeszcze nie to ale to już to dlatego więc
ludzkość niech wyprostowuje się sama!

wtorek, 18 maja 2010

Alleluja

Na przystanku za twoim przystankiem wsiadają dzieci. To jest ten taki przystanek przy takim skwerze, gdzie po leśnym piciu robi się siku, albo też leży pod stołami ulokowanej nieopodal restauracji bo tak jest dobrze. Dzieci może jednak nie zdążą, drzwi zamkną się za ich wychowawczynią i pojedziemy dalej w spokoju świętym.
Dzeci zdążają. Obiecują wysiąść na ulicy tego, czym smarujesz chleb każdego ranka i nie jest to pasztet. Jest i spokój. Ale, że jest to autobus, o którym mowa w poprzedniej notce, to o przymiotniku "święty" tylko sobie pomarzymy. Sanctus, Sanctus, Sanctus, Dominus Deus Sabaoth. Jest i cisza. Wychowawczyni pyta dwójki podopiecznych czemu taka cisza. Że nie ma hałasu. Mówią, że mogą hałas zrobić i "ja" też uczestniczyć chce w robieniu hałasu, ale dzieci zaczynają śpiewać pieśni i jedna z nich kończy się słowami "Alleluja". Potem jedno dziecko dyryguje drugiemu tak jak podobno robi to pani od chóru. I to piękne. "Ja" też chce uczestniczyć w koncercie, ale "ja" nie uczestniczy w sztuce, bowiem uczestniczy w włoskim dialogu o robieniu planów na świątecznonoworoczne podróże i chwilę przed ostatnim przystankiem bohaterowie dialogu mówią mu "Wesołych Świąt i Szęśliwego Nowego Roku".
Bez "Alleluja!".

niedziela, 16 maja 2010

nieba nie ujrzałem

dzieci zapytane przez księdza gdzie jest niebo odpowiadają, że kilometr może dwa w górę
stare grzyby polskiej sceny śpiewają, że tylko metr nad ziemią
reklama mówi, że niebo w gębie
piekło jest natomiast piekielnie proste, bo podobno jest tam, gdzie nie ma dobra może być, że chodzi o autobus dwieście dwadzieścia dwa między siódmą trzydzieści a dziewiątą
zatem niebo, to musi być jakaś taka wielka gęba zwisająca ze starej topoli, o wysokość której, kłócą się uczeni i w której to gębie jest nieskończona ilość wielkich zębów, między którymi wszyscy się pomieścimy aby móc spożywać ogórki kiszone i agrestową galaretkę i aby móc oddychać nie swoim oddechem nie zawsze świeżym i miłym w dotyku
tyle dobra i tylko
dwa kilometry

sobota, 15 maja 2010

ujrzałem koniec świata

na końcu świata jest las
duży i autobus pełny linii
sto dziewięćdziesiąt dziewięć
krzywoustych i innych
krzywo

piątek, 14 maja 2010

napis na jednym z dworców
że zakaz karmienia głębi.
Karmijmy albo lepiej
karmmy my myśl płytką
chodnikową ową prostą
nieskomplikowanością
której próżno szukać
w gąb głębi gołębi.

niedziela, 9 maja 2010

zużyta zapałka unosi się na klozetu tafli wody wciąż mimo licznych spuszczeń
cóż, trzeba w otchłań wsadzić łapę
co to już nie w takich otchłaniach bywała
chwycić tę zużytą i do kosza
dobrze
żeby
trafić

piątek, 7 maja 2010

oczodoły

oczodoły widać ze szczytu schodów
oczy myślisz że w ciebie wpatrzone
oczy ku górze wzniesione

środa, 5 maja 2010

senność siatkówki

odejdź od tej siatki!
znowu?
znowu!
tak?
tak!

ale nie stój tak, podbiegnij teraz do niej!
do której - ich jest sześć jeśli nie siedem!
podbiegnij!
tak?
tak!
znowu?

odskocz od siatki, bo nie będziesz miał czasu na atak!
atak za to będzie miał czas dla mnie.
jaki atak? czego?
nie wiem, może wątroby!
nie...
tak!

czemu ty wciąż tkwisz przy tej siatce?
znowu?
znowu!
czekam aż przyjdzie Rybak, złowi mnie i na brzeg wyciągnie.

wtorek, 4 maja 2010

ujrzałem niejadalne poślady

Poeta, który kupuje najtańszy bilet na wieś i najdroższą książkę w pobliskiej księgarni, bo przecież podróż to wspaniały pretekst, żeby sobie nakupować dzieł, grubo się myli, że wyjdzie z pociągu bardziej oczytany niż do niego wsiadł.
Bo przejeżdżająca za oknem przyroda podnieca.
Drzewo podnieca i trawa podnieca.
Biegnący pies za oknem podnieca
i przyczajony w krzakach kot podnieca.
Napięty od strony piersi bażant podnieca
i wypięte od strony słońca poślady starego dziada
po prostu są,
chociaż dobry poeta...

niedziela, 2 maja 2010

majówka

dworzec kolejowy
mgła, z tunelu parują szczyny, zatem i woń
z sufitu odrywa się deska
za chwilę utkwi w głowie pasażera czekającego na Orient Express do Sztkoholmu
kasa biletowa
- dzień dobry, pani da najtańszy na wieś.

sobota, 1 maja 2010

fajna seria

jak narysować psa?
jak narysować kota?
jak narysować dinozaura?
jak narysować wóz strazacki?
jak narysować Fryderyka Chopina?

piątek, 30 kwietnia 2010

O piasku, Magdzie i wyjątkowym chłopcu.

Piach, na środku Wisły dużo piachu. Usypał się, wyłonił zaraz za filarem starego mostu i jest teraz oczkiem w wielkiej rajstopie, a jednocześnie okiem patrzącym z odbitego w toni nieba, którego to oka, próżno szukać oczom osadzonym w uniesionej ku niebu głowie. Czasem rzeka odsłania całkiem spore połacie tej bladej skóry i już wydaje się, że niedługo przyjdzie ujrzeć stopę wraz z samymi koniuszkami palców, ale palce oglądają jedynie wybrani, którzy nie są z tej bajki.
Na piachu widnieje pisany wielkimi literami napis: WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO MAGDA, a pod nim narysowana jajeczna twarz, która uśmiecha się wywalając język na praską stronę. Magda musi być kimś wyjątkowym! A raczej ma kogoś wyjątkowego, kto i ją uczynił wyjątkową. Najprawdopodobniej przeprawił się przez spływające tamtędy gówno jednej trzeciej warszawiaków, albo też podprowadził kilometr kabla sieci trakcyjnej z okolic Dworca Wschodniego, aby się na nim spuścić wzdłuż filaru mostu na piaszczystą wysepkę. Magda cieszy się względami mężczyzny nieprzeciętnego. Wiele dziewcząt, którym przez większość życia towarzyszyć będą przeciętniacy zdolni tak naprawdę do trzech rzeczy - zakupu kwiatka, puszczenia przodem w drzwiach czy wreszcie zrobienia dziecka – może Magdzie pozazdrościć. O nieprzeciętności chłopca Magdy może też świadczyć charakter pisma, który jednak ciężko przebadać, patrząc przez okno pędzącego z zawrotną prędkością dwudziestu kilometrów na godzinę, autobusu.
Ale może być i tak, że Magda chodzi z największym nudziarzem w świecie, który póki co przepuszcza ją pierwszą w czym tylko się da i kupuje jej kwiaty w każdej napotkanej za przystankiem budzie, jednak po ślubie drastycznie się rozpije i mocno złoi skórę swej lubej. Autorem napisu na piasku jest natomiast dobry przyjaciel naszego dżentelmena, który zrobi swoje i cała historia szczęśliwie się zakończy, a reporterzy skuleni w Błękitnym dwadzieścia osiem będą fruwać nad wysepką i pstrykać zachwycone zdjęcia, póki nie pójdą na czołowe ze świeżo przywiezionym w połowie miesiąca tramwajem z Bydgoszczy, z którego okien przylatujący na lotnisko Okęcie turyści, podziwiać mogli Stadion Narodowy i całkiem dobrze zachowane zoo. Taka jest niestety cena dobrze kończących się historii.

czwartek, 29 kwietnia 2010

czteropokojowy żardinaż

W zdaniu "Mieszkam w czteropokojowym mieszkaniu na 7 piętrze bez windy, ale mam 2 balkony" czytamy, że właściciel mimo iż nie posiada windy, która poruszałaby się poziomo pomiędzy czterema pokojami, cieszy się z dużej powierzchni, na której może sobie pozwolić na dwa prawdopodobnie przestronne balkony.
Dwa balkony w czasach, kiedy szare bloki dla szarych ludzi wyposażone są w parzyście ponumerowane mieszkania z balkonami jak również w te ponumerowane nieparzyście, bez balkonów, wydają się prawdziwym luksusem i stąd też sfrustrowani mieszkańcy nieparzystych mieszkań częściej skarżą się na dochodzące chwilę po zapadnięciu ciszy nocnej jęki leżącej sąsiadki, które dobywają się spod leżącego sąsiada. Im to bowiem przyszło mieszkać w mieszkaniu o numerze parzystym, a złowieszcze odgłosy kanapy trzeszczącej pod sąsiadką, na której spoczywa niemniej trzeszczący sąsiad, wydobywają się nie przez nic innego, jak tylko przez szeroko uchylone okno balkonowe.
Gdyby tak mieć własny balkon, można by urządzić wielki ogród. Gdyby mieć dwa balkony – wielki ogród i sad. Kiedy jednak posiada się dwa balkony wewnątrz czteropokojowego mieszkania, które nijak nie będą wystawać za drzwi balkonowe, trzeba się liczyć z tym, że nasz balkonowy ogród oraz nasz balkonowy sad, będą czerpać mniejszą radość jaką daje wystawienie na światło słoneczne, w porównaniu z ich rówieśnikami – balkonowymi sadami i ogrodami.
Ogród to jednak duże wyzwanie i podobnie jak z grą na skrzypcach czy fortepianie, trzeba przygodę z nim zacząć wcześnie. Najlepiej w kwietniu, bowiem w maju wychodzi trzeci numer „Roku w ogrodzie”, w którym na zdjęciu z trzeciej strony widać liście dojrzałych buraków, które to liście noszą nazwę szparagu lekarskiego i kiedy właśnie dojrzałe burole stają się wczesnymi szparagami, jest to sygnał, że już po ptokach. Maj to także czas by skończyć siew kwiatów. Właściwie można już położyć lachę na ogrodzie, choć do końca serii zostało jeszcze dwanaście numerów. Podejrzewa się, że od siódmego numeru zacznie się przygoda w sadzie. Z sadem jest jednak trochę inaczej niż z grą na skrzypcach czy na fortepianie. Sadu nie można zacząć wcześnie, dlatego najlepiej go odziedziczyć. Na sadzie tak prędko nie położymy lachy. Już tylko patrzeć, kiedy drzewa dojrzeją i zaczną zrzucać na podłogę tony owoców ku przerażeniu sąsiadów mieszkających pod nami. Zimą drzewa malujemy na biało, tak aby zlały się ze śnieżnym tłem przez co poszukujące żeru robaki-drewnojady nawet nie zauważą naszego drzewka, o ile to oczywiście, dobrze zlało się z tłem. Wiosną przycinamy czubki, coby gałęzie nie wplątały się nam w żyrandol, gdyż w razie braku światła z góry, trudno nam będzie przeczytać kolejne rady z kolejnego roku w ogrodzie.
Balkon w chałupie to prawdziwe wyzwanie. Winda łącząca sąsiadujące pokoje, gdzie jedynym realnym ryzykiem jest czołowe zderzenie urządzenia z odbiornikiem telewizyjnym marki Unimor, które to też chodzi jak chce, w porównaniu z czteropokojowądwuwewnątrzbalkonowością, wypada trupio-blado.

środa, 28 kwietnia 2010

W tobie jest moc i potęga.

W im szybszym tempie i im bardziej na raz wypijana jest kawa, tym większa skuteczność jej działania i gwarant dobrej zabawy pośród szarej społeczności. Oczywiście to także nowy cel w życiu, bowiem kawę codziennie można pić szybciej i szybiej i jeszcze bardziej na raz niż wczoraj. Pan ochroniarz jest Bobem Dylanem. Pani bibliotekarka to Edith Piaf. Trener od siatkówki jest Davem Gahanem, a pan od łaciny Davem Gahanem najzwyczajniej nie jest.
Na najsilniej zaludnionej stacji metra znajdujesz filar, za którym schronisz się, gdy apokaliptyczny wicher poderwie do lotu wszystko co żyje, by to następnie roztrzaskać o kałotwarde skały. Jest tam też taki wąż za wolną szybką, ale żeby wyczytać z tego jakieś proroctwo, potrzeba sporej fantazji. Wszystko to pięknie dopóki zdanie "Id non fer ferre fer!" nie zaczęło znaczyć. Nie zaczęło znaczyć: to nie fair żelazo nieść!

wtorek, 27 kwietnia 2010

Ujrzałem niejadalny kontynent

Niebieskie niebo, zielona górka, biały kościół murem czerwonym otoczony.
W kościele pan organista, który nawet w klawisze trafia i pedały,
jeśli w coś już trafić nie może to we właściwy moment,
ale nic to, bowiem kiedyś nie będzie czasu, nie będzie chwil, ani momentów.
Jeśli o niejadalność chodzi, to na całej górce nie sposób znaleźć ani jednej kretowiny,
o którą zahaczywszy swe zęby, możnaby korzenie zapuszczać latami, gryźć ziemię, popijać piachem.
Wszystko takie proste i takie idealne, niejadalne.

poniedziałek, 26 kwietnia 2010