czwartek, 26 czerwca 2014

187 II czyli jak wracałem z fabryki ciągników

a wracałem normalnie, jak zwykle nad ranem, autobusem, na który urzędnicy ostrzą sobie zęby, ale w nadchodzącym czasie planują zlikwidować tylko połowę jego dotychczasowej trasy, toteż jeżdżę ile mogę, to znaczy wyjeżdżam, zjeżdżam i ujeżdżam owy autobus na jego trasie, bo przyjdzie dzień, że owa trasa zniknie, bądź on, sam autobus zniknie z owej trasy po wsze czasy. W torbie wiozę niezjedzone jabłko i poradnik o duchowości, bym urastał nie tylko w tkance mięśniowej, lecz także moralnej, bym wspiął się wkrótce na szczyt drabiny dobra i nawet jeśli wyjadę kiedy komu w papę swym silnym ramieniem, natychmiast się pokajam, dając dobry przykład, jak przekuć najniższe zło w najwyższe dobro.
No to jadę na kawę. Jadę z fabryki ciągników skądś tam na kawę do centrum, bo właśnie gdzieś tam między dwoma placami podają najlepszą kawę w mieście, którą polecają sobie wszyscy pracownicy ciągnikarni. Jadę tak i wiem już skąd, jak i po co, i wydaje się, że wiem już wszystko, ale nigdy nie jest tak, że wiem wszystko, bo gdybym wiedział wszystko, miałbym spore problemy z drabiną dobra. No to nie wiem tak naprawdę na którym przystanku wysiąść. Wysiądę na wcześniejszym, to do kawiarni będę dłużej szedł, za to bez stania na światłach i ryzykowania życia na przejściach przez wielopasmówkę. Jak wysiądę na późniejszym, kawiarnię będę miał tuż za plecami, ale będę musiał przejść na światłach, przejść przez wielopasmówkę i do tego jechać dłużej, by iść znowu krócej. No to nie wiem. Ale wiem! Nie jeden psychoporadniczek nie raz już radził, by z niebłahymi decyzjami się przesypiać i przebudziwszy się wybierać, wtedy wszak, po uporządkowaniu przez mózg milionów tetrabajtów informacji z dnia, jedyna najprawdziwsza prawda staje nam przed oczami, by uchyliwszy kapelusza, skłonić się nam w pas. Psychoporadniki nie raz mi już z resztą ratują skórę, bo gdyby nie one, nie skończyłbym studiów na najlepszej uczelni w kraju i nie objąłbym zaraz po ich ukończeniu zaszczytnej funkcji bardzo godnie zarabiającego człowieka, który jest powszechnie szanowany w swojej firmie zarówno przez pracowników jak i podwładnych, cieszy się wielkim zaufaniem i jako jedyny nie przechodzi kontroli wewnątrzspodniowej przy wyjściu z zakładu pracy, a do tego jest człowiekiem skromnym, co to nie nosi lampasów i szary ma strój. 
I tak umieściwszy tobołek z jabłkiem i poradniczkiem między kolanami, zasnąłem na tylnym siedzeniu autobusu i śniłem tak przez całe Aleje Jerozolimskie aż po przystanek na przystanek przed pierwszym przystankiem, o którym była mowa, znanym tutaj jako wcześniejszy. Budzę się i już, zaraz wchodzimy w ostry zakręt, za którym powinienem wyskakiwać jeśli chcę wysiąść na wcześniejszym przystanku, by iść, by mi było zdrowiej i przewiewniej. I nagle trach! Coś uderza w tył autobusu, słychać łamanie i wpadanie pod koło. Autobus dzielnie przejeżdża po czymś, co bierze go od tyłu, gruchocze temu kości i sam odnosi lekkie obrażenia. Resztkami sił dociera do przystanku, gdzie następuje oficjalne wypróżnienie. Tam też pozostanie na dłużej. 
Tak to sen po raz kolejny zdecydował za mnie, za co dzięki ci, o śnie! Również i Tobie, Drogi Czytelniku życzę dobrego oraz nieomylnego snu. Naprawdę warto spać! Zatem dobranoc!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz