niedziela, 6 listopada 2011

Kobiety

śnią mi się zdecydowanie rzadziej niż pociągi. Owszem, ostatniej nocy śniła mi się jedna, o twarzy nie znanej mi z życia codziennego, piękna, była lekarką w mojej szkole i byłem u niej z wizytą, bo miała mnie wyleczyć z czegoś, nie wiedziałem z czego i powiedziała, bym przyszedł na wizytę kontrolną za godzinę. Pięknie, żyłem w czasach, w których człowiek zdrowieje w niecałe sześćdziesiąt minut, a i do lekarza nie stoi się godzinami (może nawet nie minutami) w metro-kilowych kolejkach. W każdym razie wizyta kontrolna wyjawiła, że mam w głowie dziurę po upadku głową na szynę kolejową, ale wyjdę z tego, więc skoro z tego wyjdę, nie boli i mam tylko dziurę na środku głowy, to nie muszę spać aż się zagoi, toteż obudziłem się i zjadłem tosta.
Szczerze, wolałem poprzedni sen - sen, który śni się w ciągu dnia między wpół do drugiej a wpół do czwartej. Na Dworcu Centralnym stoi pociąg, taki piętrowy jak te pociągi KM do Radomia, tylko tam gdzie pociągi KM do Radomia mają zielone, ten miał czerwone i trochę przypominał te niemieckie, ale tylko trochę, bo przecież stał na nowoczesnym dworcu w wyzwolonej Warszawie i nie wiem dlaczego śnię o Kolejach Mazowieckich w barwach Szybkiej Kolei Miejskiej, kiedy to inna bajka, inna spółka, inne trasy, inne komforty, inne opłaty i tylko opóźnienia podobne. Nigdy też we śnie nie jeżdżę wewnątrz pociągu. To w końcu mam za dnia. Zawsze jestem gdzieś obok, przed, pod, za albo na. Tym razem na. Siedzę. Ale rusza. Czuję, że to kolej niemiecka, więc zatrzyma się dopiero w wyzwolonym Berlinie. Bo przecież nie w wyzwolonym Radomiu. To zeskakuję. Do dziurki z instalacją elektryczną. Koniec snu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz