sobota, 26 listopada 2011

Dworzec Gdański

o pierwszej nad ranem jest pustką w pustce. W rzędzie ustawiają się żółte i białe światła, które jakby czekają, aż ustawione gdzieś daleko za płytami peronu niebieskie i czerwone światła sygnalizatorów, zaproszą je do tańca. Uciekam przed zimnem, a właściwie przed trzystopniowym ciepłem, ale gdyby zza rogu wyłoniła się jakaś znajoma twarz i powiedziała - zabierzmy ze sobą jakąś butelkę i chodźmy wzdłuż torów aby zza krzaków podglądać pełznące pociągi towarowe, nie umiałbym odmówić i spędziłbym noc idąc po torach z Żoliborza na Wolę. 
Na schodach metra, do którego uciekłem, jak się okazuje, przed ciepłem, zaczepia mnie pan z pytaniem - do której jeździ metro. Do drugiej, do trzeciej. Może i o czwartej coś przyjedzie, pan postoi i poczeka, przyjdę tu jutro o tej samej porze i pan mi powie czy coś przyjechało i czy było żółte, tak? to jesteśmy ustawieni. Ale nie. Pierwsza dwadzieścia mężczyzna wsiada ze mną. Nie czeka. Choć kto wie, może zajedzie na stację końcową, potem na drugą stację końcową, wróci do punktu wyjścia, będzie czwarta, ostatecznie nie będzie miał czym wrócić do domu i dzisiaj mnie zabije przy pomocy tłuczka oraz tajemniczych zaklęć.
Inny pan, co siedzi na końcu wagonu ma zęby wiejskiego chłopa, który ma konia, którego kocha nad życie, ale poza koniem nie kocha nikogo. Między stopami stoi reklamówka, brzęczą butelki. Właściciel butelek jedzie bez biletu lub skrzętnie go ukrywa. Dopada go kontrola. Pan mówi, że jedzie na Natolin. Panowie kanarowie, że nie. A on, że tak. A oni, że nie. A on, że... A oni, że zatrzymają pociąg i że zatrzymany pociąg kosztuje czterysta złotych. Czy chce pan zapłacić czterysta złotych za zatrzymanie pociągu? Być może widzą w nim właściciela konia z Natolina i wiedzą, że za tego konia mogli by zatrzymać jeszcze z dziesięć pociągów. On, że nie, że jedzie... Kanar wkłada wtenczas nogę pomiędzy zamykające się drzwi i demonstruje kanarzą siłę. Nie wiem, czemu, zawsze chciałem zobaczyć próbę kanarzej siły. Jest w człowieku jakaś taka chęć uczestniczenia w rozróbie. Że może go wezmą za frak i wywloką. A co z reklamówką. Zdąży zabrać. Albo zabierze ją jeden z kanarów. A może zostanie. Pojedziemy dalej we dwoje. A może inni pasażerowie staną w obronie pana od konia, bo koń to sympatyczne zwierze, a ten kto się opiekuje koniem, to jakby opiekował się całym światem. Więc może dojdzie do burdy? Ktoś w środku tunelu naciśnie przycisk alarmowy. Zatrzymamy się gdzieś po środku. Będziemy walczyć! Walczyć do ostatniej kropli krwi. Ostatecznie zostanie kilku żywych. Oni wystąpią jutro w tefałenie i opowiedzą o swojej niezwykłej historii, niezwykłej walce. Pan od konia mięknie. Obiecuje wysiąść na następnej. Wysiadają. On, reklamówka pan kanar pierwszy i pan kanar drugi. Stoją na peronie. Pociąg odjeżdża. Ale nie. Pociąg stoi. Wydaje się, że oto odjeżdża peron na którym stoją kanarzy z panem od konia. Siedzę. Natolin mam po prawej. Kanarów z koniopanem coraz bardziej po lewej. Potem jeszcze bardziej po lewej i bardziej. W końcu znikają gdzieś w ciemnej otchłani, w tle słychać jeszcze tylko rozochocone świergolenie ptasie i uniżone koniorżeniea.

2 komentarze:

  1. Michał skąd u ciebie taka wyobraźnia, żaden zwykły organista może trochę podchmielony, przecież nie ma tyle przygód co Ty :) Twoja twórczość prozatorska zasługuje na pierwszorzędne wyróżnienie, a kolej powinna zauważyć twoje zamiłowanie do torów i wynagrodzić je biletem pierwszej klasy z peronu drugiego do trzeciej strefy biletowej z miejscówką w czwartym rzędzie od drzwi.
    Pisz dalej, a czytał będę.

    OdpowiedzUsuń
  2. i koniecznie przy oknie, zawsze przy oknie!!!

    OdpowiedzUsuń