piątek, 4 listopada 2011

Na samym dole schodów czuć zapach kebaba, który w miarę wspinania się po schodach przeradza się w zapach buta. Gdy już się wyjdzie z podziemi, znów przez chwilę czuć zapach kebaba, but znika bez śladu, pozostawiając człowieka sam na sam z bułką, surówką, a także z obfitą porcją mięska w piątkowe przedpołudnie. To nie pierwsze mięsko tego słonecznego, ciepłego dnia. Kiełbasa na śniadanie. Kabanos na drugie. Kebab na trzecie. Jajeczniczka na podwieczorek (z w kosteczki pokrojoną kiełbaską). Zapiekanki z mieloneczką na kolacyjkę. Ponieważ na bułkę z odgrzewanym mięsem hamburgerowym z pobliskiego supermarketu nie ma już miejsca, trzeba ją ukryć pod łóżkiem na wypadek, gdyby przebudziwszy się w okolicach godziny jedenastej w nocy, nie biec do lodówki, ryzykując silne rozbudzenie. Obżeranie się mięsem w piąty (czy szósty?) dzień tygodnia z pewnością nie wyjdzie na dobre, ale jest formą protestu przeciwko uciszeniu pewnego duchownego o podobnych poglądach w kraju mojego tymczasowego pobytu. W ogóle to wzdycham do Litwy. Ogłoszono taki konkurs, ale dla Litwinów. Moja Litwa. albo dla emigrantów-Litwinów. Nie wiem jak udowodnić swoje wychodźctwo. Nie pójdę chyba na cmentarz i nie poproszę pradziadków, umarłych emigrantów-Litwinów, żeby powstali i zaczęli obejmować pobliskie drzewa, czym doskonale udowodniliby litewskość całego rodu! Dwie marne akacje jakie się tam niedaleko ostały. Nie, nie chodzi o zakłócanie spokoju zmarłych. Raczej wstyd. Wstyd za te drzewa i za to mięso, co się je szuflami zajada.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz