więc rozbijam się po mieście autobusami, dzięki czemu nie stoję w płomieniach, nie grozi mi też zepchnięcie przez bezwzględny szczytowy tłum z krawędzi peronu wprost pod wyjeżdżający z płomieni czarny od sadzy pociąg.
A jednak jadę pociągiem. Mijam bazę postojową, po której jeszcze kilkanaście dni temu tak odważnie kroczyłem, przechadzałem się i z zadziwienia otwarła się moja przyłbica i oczy wyszły na spacer. Z oddali widzę wąską ścieżkę pośród zielonych drzew, gdzie gdy tam chodziłem, zostawiłem też i swe serce, i oto kręci mi się teraz ta łezka w oku, która upada na podłogę i gasi ogień.
Znów uratowałem polskie koleje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz