poniedziałek, 17 marca 2014

Niesamowite

Ciepły wiatr wieje mi w plecy dlatego nie czuję zimna i kiedy inni mówią, że im zimno, że im wiatr w oczy i w oku patyk, odwracam się, próbując przyjąć ich perspektywę, stanąć pod wiatr jakoś, ale oto wiatr odwraca się razem ze mną, znowu wieje mi w plecy, choć wydawałoby się, że stoję pod wiatr, ale nie, on mi wieje w tył, a ja choć przez uprzejmość pragnę zwrócić ku niemu swoje oblicze, jestem popychany naprzód przez obrotny wiatr, który nie śmie mi się sprzeciwić i jeśli nawet wydaje mi się, że przechytrzyłem wiatr, bo podskoczyłem w ułamku sekundy i w locie obróciłem się o 180 stopni i wiatr zaskoczony przez chwilę winien wiać mi twarz, natychmiast rozsnuwają się chmury, zza których wypływa błękit nieba i wiatr znika, by za chwilę znów zawiać mi w plecy ze wzmożoną siłą.
Tak, wszystko właściwie dzieje się po mojej myśli, mam ciśnienie w normie i wiatr w żagle, a właściwie w żagiel, gdyż obrałem sobie jeden większy, niepodzielny kawałek materiału, który sam obiera mój kurs, a jest to najlepsza z możliwych dróg, toteż płynę po szarych chodnikach posuwany przez wiatr znad środkowej Afryki i się nie sprzeciwiam, nie.
I kiedy biegnę na punktualnie odjeżdżający autobus, wiatr nie ustaje w podganianiu mnie, a kiedy wbiegam zdyszany pod wiatę przystanku, zaczyna padać deszcz i zaraz, myślę, wybiegną dzikie zwierzęta, bo to przystanek pod lasem, jest w końcu godzina trzecia i wszystkim nam chce się jeść, i kiedy przyjeżdża autobus, deszcz ustaje, dzikie zwierzęta okazują się pozostawać w swoich norach, a ja spokojnie wyciągam rękę w stronę przycisku otwierającego drzwi, jak się okazuje, niepotrzebnie, bo drzwi otwierają się same, specjalnie dla mnie jednego.
Budzę się o właściwej porze i nie spóźniam się do pracy, którą miłuję całym sercem, bo czyż może zdarzyć mi się jeszcze coś lepszego niż praca na pół etatu na dwunastym piętrze biurowca przy Dworcu Gdańskim, skąd widać odjeżdżające o dokładnej godzinie, o równej minucie, zawsze niskopodłogowe pociągi, które zabierają optymistycznie nastawionych pasażerów, którzy po przyjeździe pociągów ustawiają się grzecznie w długie wężykowe kolejeczki, które przepuściwszy wychodzących pasażerów, powolutku wsuwają się do składów, w spokoju rozpraszają się, zajmują miejsca na zielonych krzesełkach, by dalej, ruszyć przez most w nieznane.
Drugie pół etatu wypełniam w domu, willi z ogrodem, w którym spędzam popołudnia i do którego mój perski kot przynosi mi kawę, z której oddestylowuję mleko, które w spodeczku oddaję kotu, a sam popijając najczystszą czerń, zaglądam w ekran komputera, na którym widzę jak wpływa na moje konto co i rusz pięciocyfrowa suma, która kiedy spodeczek jest już pusty, przykuwa uwagę kota, bo i kot wie, że to jest dobre.
Wieczorami kot przewraca strony, a książki same szepczą się do mojego ucha. Poezja tłumaczy się sama i to z najbardziej azjatyckich języków, z resztą i bez tłumaczenia ogarniam wszelkie możliwe interpretacje. Kiedyś to chyba sam napiszę wiersz, bo zdaje się, niedługo przeczytam już wszystkie i ja i kot, a zaraz potem cały świat, pomrzemy z nudów. 
Jesteśmy szalenie inteligentni. Pers jedną łapą robi mi szacha, a drugą pisze sztukę teatralną, w której czuć nadchodzący konflikt zbrojny. Sam jestem mistykiem i miewam objawienia, więc upatruję samych dobrych stron w nadchodzącej apokalipsie. 
Na wszelki wypadek pijemy alkohol. Oczywiście w umiarkowanych ilościach. Nie mam serca, żeby upijać kota, a on zdaje się, żywi podobne obawy względem mnie. Z resztą głupio byłoby przepowiadać zagładę i w dniu jej nadejścia stawić się w stanie wskazującym. Zrobiło sie trochę gorąco. 
Wychodzę na przestronny taras i czuję jak ciepły wiatr wieje mi w plecy dlatego nie czuję zimna i kiedy inni mówią, że im zimno, że im wiatr w oczy i w oku patyk, odwracam się, próbując przyjąć ich perspektywę, stanąć pod wiatr jakoś, ale oto wiatr odwraca się razem ze mną, znowu wieje mi w plecy, choć wydawałoby się, że stoję pod wiatr, ale nie, on mi wieje w tył, a ja choć przez uprzejmość pragnę zwrócić ku niemu swoje oblicze, jestem popychany naprzód przez obrotny wiatr, który nie śmie mi się sprzeciwić i jeśli nawet wydaje mi się, że przechytrzyłem wiatr, bo podskoczyłem w ułamku sekundy i w locie obróciłem się o 180 stopni i wiatr zaskoczony przez chwilę winien wiać mi twarz, natychmiast rozsnuwają się chmury, zza których wypływa błękit nieba i wiatr znika, by za chwilę znów zawiać mi w plecy ze wzmożoną siłą, więc czy może być lepiej niż jest?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz