niedziela, 12 czerwca 2011

Laevas Lauldakse

Wczesnym świtem przemierzamy plac z kilkoma ścieżkami, prowadzącymi do portu. Nim oczy spostrzegą morze, którego toń trzyma się bezpiecznie na tym samym poziomie co ziemia, czują je nozdrza. Nigdzie jeszcze nie widziałem miasta tak doskonale zżytego z morzem. Wielka ręka lądu jak gdyby rozciąga się na blacie wody, zgięta w łokciu, podpiera głowę tego miasta, drugą ręką przygarniając kawałek morza jak gdyby do swojej piersi. Widzimy tę doskonałą harmonię dopiero w pięć minut po opuszczeniu promu. Niebo opada popielatym fioletem na miasto, przykrywa wieże protestanckich zborów i pozostałe zabudowania. Kiedy staniesz tyłem do kierunku, w którym płyniesz, masz po lewej stronie samotnie, niczym muchomor na cienkiej stopce, stojącą wieżę telewizyjną. Za nią, wydawałoby się, wielka przepaść, zza której wydobywa się odwieczne słońce. Pomarańczowe. Rozkłada przed nami długi dywan na wodzie i teraz zdaje się, że można po nim jeszcze wrócić do miasta, ale oto, gdy spoglądamy w kierunku, w którym zmierza prom, widzimy niebieszczejące niebo i tam już będziemy zdążać, choćby słońce weszło do nas na pokład i padło na kolana w geście błagania – zawróćcie, zawróćcie...
Chowamy się do środka, bo wiatr. W środku obowiązują cztery języki, kawa i rozmowy o niczym. Dziewczyna o ciemnych oczach i czarnych włosach, za którą podąża przez krótką chwilę wzrok, gdzieś zniknęła. Nie pasuje z resztą do klimatu północy ani swoim wyglądem, ani radością życia. W końcu wszyscy zajmują się chorobami morskimi, kanapkami, rzyganiem, kartami, czerwienieniem na twarzy, objaśnianiem zasad, rzyganiem, czymkolwiek...
Na pokładzie wietrzy się teraz pusty kieliszek po winie, obok niego wyleguje się papieros. Ląd widać już ledwo, ledwo. Zaczynają się pojedyncze pielgrzymki na tył promu, gdzie słychać pracę silników i widać ślady na morzu, jakie zostawia po sobie ta sporych rozmiarów maszyna.
Po kilku dłuższych chwilach spotykamy się z innymi pieszymi pielgrzymami, którzy uciekli wnętrznościom promu, które mieszczą w sobie życie lądowe pełne przywiązania do spraw doczesnych, namaszczone strachem przed tym co fascynuje nas. Wiatr, co rozrywa na kawałki i głębokie morze. Niezmierzone. Powiew wolności tak kuszącej, a tak niebezpiecznej.
Płyniemy, płyniemy...

1 komentarz: