czwartek, 7 lutego 2013

Skąd przypływamy? Co jemy? Dokąd lecimy?

Było tak pięknie, szaro i sucho, drzewa miały się na kwitnienie, ludzie na kochanie i oto spadło białe gówno i tylko biały jak białe gówno pies Sandej, który gdyby urodził się przed osiemdziesiątym dziewiątym, otrzymałby zapewne imię Woskriesienje, jest w swoim białym żywiole, tarza się w nim w najlepsze, zatapia się, tak naprawdę to go nie widać, to moja nienawiść do zwierząt przybrała na sile. 
Biały jest też jogurt naturalny. Rozkoszował się nim pewien celebryta na antenie pewnej stacji telewizyjnej i niedługo potem rozstał się z tym światem, jogurt nie poszedł za nim, a telewizja go nie unieśmiertelniła, co oczywiście jest bardzo smutne, bo cały ciężar pamięci po celebrycie spada na biedną rodzinę, której w polskich realiach nie jest łatwo, szczególnie po tym jak dobrano się do zasiłków pogrzebowych.
Dziś nie jestem normalny, stoję wieczorem pod białą lodówką, trzymam w reku biały jogurt naturalny i obserwuję białe gówno za oknem, rozważając podstawowe pytanie ludzkości o skąd przypływamy, co jemy i dokąd lecimy. Wtem pies Sandej wydaje się wychylać łeb sponad pokrywy śnieżnej, a w jego ślipiach mieni się odpowiedź, że donikąd. 
Lecz oto na krawężnik, przy którym bawi się nasz pies-bohater najeżdża samochód, który parkuje tu od zawsze czyli od jeszcze wcześniej nim mama Sandeja złożyła jajo, z którego wykluł się mały potwór. Tak psie oblicze znika pod kołami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz