poniedziałek, 1 listopada 2010

Spacer

Osoby

PANI
PAN


Hotelowy korytarz. Długi na dwie mdle pomarańczowo żarzące się jarzeniówki. Czysta podłoga. Gdzieś pod oknem znajdującym się na końcu korytarza wala się puste plastikowe opakowanie po piętnastoprocentowej śmietanie jakiegoś francuskiego producenta. Pan puka do drzwi Pani. Pani otwiera.

PAN  Pani wybaczy, ale widać po pani cierpienie na nudę, dlatego postanawiam rozwiać w pani ten stan i proszę o spacer, nie mniej, ni więcej trzydzieści minut niewinnego spaceru, nawet nie pytam czy się pani zgadza, zatem za pięć minut pod portiernią, zgoda? Zgoda!

Po pięciu minutach, na zewnątrz. Jesień. Późny wieczór. Pół ludzia na chodniku. Pół księżyca nad półludziem. Chodnik. Idą.


PAN  Doskonale, że się pani zgodziła. Drogę będę wskazywał palcem, coby za wiele nie mówić. A i pani zapewne nie zada zbyt wielu pytań.

Idą. Po lewej las. Po prawej nie. Chodnik. Przed nimi gdzieś daleko widać światła. Kroczą ku nim. Po lewej kończy się las. Półludź już dawno zniknął za lasem. Po prawej wysoki blok w kolorze rzadkiego gówna. Widzą teraz oświetloną pętlę autobusową. Idą przez przejście. Pan wskazuje palcem na pętle. Idą przez środek pętli. Coraz wolniejszym krokiem. Mijają pętle. Przed nimi las. Pętla za nimi. Światła za nimi. Półludź za nimi. Księżyc już nie nad nimi, ale za nimi. Życie za...
W pewnym momencie pan spogląda na zegarek. Jest już piętnasta minuta spaceru. Lekko dotyka biodra pani. Na jego twarzy maluje się wyraz lekkiego obrzydzenia. Kreśli palcem w powietrzu koło. Zawracają. Widzą światła i pętle autobusową. Idą. Za nimi las. Przed nimi pętla. Światła przed nimi. Półksiężyc przed nimi i trochę nad nimi. Półludź przysiadłszy na jednej z ławek przy pętli autobusowej, zdejmuje prawy but i obgryza paznokcie u stopy lewej. Przechodzą obok. Mijają pętle, światła, przechodzą przez przejście, las mają po prawej, mijają, półksiężyc znów nad nimi, chodnik pod nimi, wreszcie stoją pod drzwiami hotelowymi...


PAN  W sumie nie zamieniliśmy słowa. Widzi pani, ale skoro wytrzymałem pół godziny bez rozmów z panią, czyli tak naprawdę jakby bez pani w całej jej okazałości, wydaję się, że zniosę tak już całą wieczność. Do widzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz