piątek, 28 grudnia 2012

Nad dzieciątka snem

wszyscy czuwają. Prawie wszyscy. Niektórzy czuwają nad garami, naczyniami, kolędami, prezentami tak, by inni mogli czuwać nad czym chcą. Próbuję więc czuwać nad swym snem, bo jeśli nad swym snem nie zaczuwam sam, nie zaczuwa nad nim nikt. 

Dzieciątko ma się doskonale. Bliżej, ciszej, ach, byle tylko nie obudzić. Krzyk dzieciątka może przynieść zgubę światu, ale nie o to chodzi. Dzieciątko śpi spokojnie. Nie przeszkadzają mu zzuwane w przedpokoju buty, brzęk szkła, rozmowy domowników, mikstury i pryncypały organów, bractwa śpiewacze, dzwonki i wycie psów. 

Podczas gdy dzieciątko grzecznie śpi, pompuję wodny materac, którym tej niezwykłej nocy wyprawię się w głęboką noc. Cichaczem wymykam się na balkon właśnie wtedy, kiedy wszyscy domownicy rozbijają się po kuchnio-łazienkach. Materac nieco trzeszczy, ale raz dwa, podrywamy się do lotu w bezsenną noc.

Mijamy księżyc, który przed chwilą stracił z oczu betlejemską kometę. Przez chwilę wszyscy razem, tj. ja, materac i księżyc, wypatrujemy dymu z kadzidła, który wskazałby nam gwiazdę. Dym się jednak nie unosi, więc księżyc czeka kolejna nudna noc.

Nie przeszkadza mu to jednak wysysać ze mnie snu. Tak, oto każda bezsenna minuta, dodaje księżycowi pełni. Robi się coraz to okrąglejszy, aż na twarz wyskakują mu rumieńce. Księżyc lubi mieć jednak białe rumieńce, więc właśnie takie sobie przypiął i niepokoi zwierzęta zgromadzone przy szopkach, jak również te, którym przy szopkach nie udało się zgromadzić, gdyż wiernie na łańcuchach uwiązane stoją.

Lecę nad dzieciątka snem. Przelatuję wśród nocnej ciszy i rzężenia gumowego materaca, który jest materacem wodnym i wolałby się popluskać niźli udawać Ikara. Niestety, woda zamarzła, a na powietrznych drogach luz, więc rozwijamy kosmiczne prędkości.

Aż w końcu jesteśmy zmęczeni. Lądujemy na tarasie. Spuszczam powietrze z materaca. Wchodzimy przez drzwi balkonowe, siadamy do opuszczonego stołu i cichaczem zajadamy rybę.

Wniosek z całej tej historii jest taki, że ryba przez swą konstrukcję fizyczną, nie dała rady dobiec do stajenki i przywitać się z Nowonarodzonym, toteż stała się pierwszorzędną potrawą wigilijną, której jest zawsze w bród i która lubi się ciągnąć, niczym guma z materaca, do czwartego dnia świąt. Chlup.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz