czwartek, 20 czerwca 2013

Nie umiem, nic nie umiem

zrobić, żeby życie przestało mnie wreszcie zaskakiwać. Oto zgraja małych, zakompleksionych ludzików, o zerowej samoorganizacji i znikomym poczuciu wewnętrznej harmonii wkrada się do mojego systemu operacyjnego i kręci przy śrubkach. Są przeciwko mnie, choć sam darzę je wielką miłością codziennie od dziewiątej czterdzieści pięć do osiemnastej piętnaście. 
Tak oto zgraja niedorajd zwróciła się przeciwko mnie, a jej zwrot przeciwko mnie jest niespodziewany i dotąd niewydarzony. Milczę, bowiem najlepsi w momentach ataku nie robiąc nic. Milczę, więc przyjmuję ciosy na klatę. Przyjmuję ciosy na klatę, toteż krwawię. Płynę.
Płynę przez morze krwi, moje małe morze czerwone i próbuję lewą ręką złapać się drugiego brzegu. Więcej brzegów nie ma. Wiedząc o tym, małe złe ludziki ubabrały kałem całą plażę na drugim brzegu, tak więc nawet gdybym się uczepił brzegu, na powrót spłynąłbym do morza. Spływam.
Razem ze mną jakaś cząstka ich. Ich małość płynie ze mną. Wyprzedza. Wpływa przez nozdrza do mnie. Mam ją teraz wewnątrz. Stamtąd też mogę spodziewać się najgorszego. Spodziewam się i oni się spodziewają. Trzeciego brzegu już nie ma. Gdyby był trzeci brzeg, byliby tam i oni. Myślę więc zatopić pierwszy brzeg, a drugi przeczyścić, wyczyścić, coś. Tak. Potrzebuję kilku, może kilkunastu godzin. Już widzę jak zatapiam. Już widzę jak czyszczę. Już widzę, widzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz