piątek, 31 stycznia 2014

Nie ma żółci

Nie ma żółci. Warszawiacy od paru dni narzekają na brud zalegający na pojazdach komunikacji miejskiej. Błoto oblepia wszystko i wszystkich. Tutejszych i przyjezdnych. Od zewnątrz i od wewnątrz. Będąc skrępowanymi dziwną tą mazią, nie wierzgają za mocno i zachowują względny spokój. Skuleni, milczący, bardzo statyczni i zapadli w sobie. Bo nie widać żółci pod pokładami błota, a jak czegoś nie widać, to znaczy, że zniknęło i może już nigdy nie wrócić.

środa, 29 stycznia 2014

Samotność w sieci

Samotność w sieci, a za oknem śnieg, dużo śniegu, hula wiatr i tworzą się zaspy, i nie ma z kim wyskoczyć na górkę na sanki, czy do lasu na jabłko z wisienką, i już się łezka w oku kręci za minionym czasem szalonych zabaw dzieciństwa, lecz niedługo się łezka owa kręci tamże, bo wnet zamarza w dziesięciostopniowym mrozie i jakby ktoś chciał zobaczyć ruch łezki uchwycony przez naturalnego rzeźbiarza, to niech mi zajrzy głęboko...
w oko! 
Co za życie... dobrzy ludzie wyjechali na Ukrainę, zostawiając ojczyznę samą z okrutnymi matkami katującymi dzieci, pijanymi kierowcami i gdzieniegdzie panoszącym się genderem (wymowa tożsama z pisownią) i tylko gdzieś tam z zachodu docierają słuchy, że ktoś się dobrze bawi, ktoś ma dodatnie temperatury, pije alkohol i skacze na przejeżdżające pociągi.
Bo u nas w Polsce to po pijaku nie skaczą. U nas wypiwszy, to od razu za kabel od żelazka i ciach dzieciaka po dupsku, po twarzy, po wszystkim, albo jeszcze lepiej - za kierownicę i ciach w niewinną rodzinkę, albo lepiej, w szkolną wycieczkę, pochód, przemarsz, procesję, pielgrzymkę! A tam za oceanem spokojnie. Ona pije. On pije. Pusto na dworcu. Oni pijani. Ona rzuca pomysł - skoczyć na platformę. Idzie pierwsza - tam gender wszak zrobił swoje. On stoi i się gapi. Skacze. Ona. Wpada między wagony. Pociąg przejeżdża i znika w otchłani. Ona wstaje. Wspina się na peron. Odsuwa się od krawędzi peronu. Trzeźwa. On milczy. Pijany. Albo też już nie. Z resztą - bez znaczenia. Ona nie chce już tego powtarzać. On pamięta, że widział ją między wagonami. Widziałem cię między wagonami - piękny byłby refren smutnej piosenki. Widziałem cię między wagonami, na nasypie, między podkładami, ale nie lękaj się sercu droga pani, na peronie stoję z tymi tu kwiatami... i tak dalej i tak dalej, świat błogosławi monitoring!
Wesoły finał radosnej historii, w którą wikłać się nikomu nie radzę, gdyż zrobiła to już pani śpiewająca wsiądź do pociągu byle jakiego, a ja nie lubię powtarzać po kimś, bo wolę przed kimś, a priori, a z resztą nie do byle jakiego pociągu wsiądź, ale do towarowego do stu piorunów, powtarzam, to-wa-ro-we-go! I najlepiej po pijaku. Bo po pijaku człowiek jest z gumy. A jak zaraz powszechnie będzie wiadomo - związek żelaza i gumy, to powód do dumy!

wtorek, 21 stycznia 2014

Śnił mi się szerszeń

Śnił mi się szerszeń. Kilka nocy temu śnił mi się on jak wlatywał o poranku do mojego pokoju i budziłem się z nim. We śnie, jak powszechnie wiadomo, ciężko jest zabić coś, co nam zagraża i co na nas napiera, więc obudziłem się na wszelki wypadek, mimo wszystko nieco przerażony obecnością tego wrogiego stworzenia, o skądinąd pięknym letnim poranku w moim mięciutkim łóżku na milutkiej kołderce i zdałem sobie sprawę, że jeśli prędko nie przyjdzie zima, nie sypnie śniegiem, co to poleży na ziemi i przymrozi całe zło przy podłożu, to powstaną owady z ziemi i położą kres ludzkości.
I oto jest. Zima. Piękna, siwa, mroźna cała taka. Zaskakująca kierowców i bezlitosna dla kolei. Oblepia autobusy błotem i wypędza ciepło z tramwajów na bezludne przystanki. Obejmuje ramieniem płonące koksowniki i oblizuje się solą ziemi. Szczęśliwe są wycieraczki na klatkach schodowych, co wchłaniają śnieg z podeszew i upijają się nim do upadłego. Bezlitosny melanż leży pod schodami, bo zima wszystkim stawia, a pod bramą co wieczór przesiaduje czarny kot i liczy pręty, gdyż pijatyka, hałas, trzaski w kręgosłupie mrozu, więc nie może zasnąć.
Tylko ja śpię spokojnie, choć wiem, nie będzie pysznych ferii w lesie gdzieś pod Suwałkami, tak, śpię beztrosko, bo i przyszła sroga zima, której szerszeń nie przetrzyma!

środa, 15 stycznia 2014

Dobry wieczór

wszystko było dobrze póki księżyc nie dopełnił się na bezchmurnym niebie, mróz jako taki trzymał jako tako i nie padał śnieg a tym bardziej deszcz. A potem nastał poniedziałkowy wieczór i przyszły chmury. Stanąłem w cieniu wiaty przystankowej pod zachmurzonym księżycem i zazdrościłem chłopcom na rowerach i rolkach, którzy o pierwszej w nocy wyprawiali się na leśne wojaże. 
W autobusie wszyscy leżeli, bo miło jest leżeć w pojeździe i oglądać przewijające się nocne niebo kiedy inni prowadzą. Niektórzy siedzą, a niektórzy stoją i są agresywni. To przez te chmury. Na wszelki wypadek wyszli z domu, żeby nie krzywdzić najbliższych. Jadą do odległych dzielnic krzywdzić najdalszych. Pojechali. Wysiadłem w połowie drogi i przebiegłem szczurowi drogę. Potem jeszcze raz i jeszcze. Nie mogę skończyć. I oto słońce. I oto znowu księżyc. I chmury, i słota, i deszcz, a tu się jeszcze na śnieg zanosi, a ja wciąż przebiegam w te i wewte drogę gryzoniowi. Drażnię go i czynię jego życie nieznośnym! Bo nie mam wrotek i nie mogę po zmroku pojeździć na nich po opustoszałej jezdni.

sobota, 4 stycznia 2014

Śmierć szczęśliwa

to doskonały tytuł na nowy rok, rok który chciałem rozpocząć tchnięciem w siebie sporej dawki miłości do świata, a tchnięcie owo miało się stać za sprawą powrotu do języka, uchodzącego za język miłości, a zatem, żeby zaznać nieco owego języka, sobie go odświeżyć, postanowiłem sięgnąć po pierwszą lepszą książkę, leżącą na stosie przy łóżku, która napisana by była przepiękną francuszczyzną. Dziwnym trafem padło na "Śmierć szczęśliwą" Camusa i to akurat w rocznicę śmierci autora. W każdym razie mój francuski egzemplarz zdążył już pokryć kurz, pajęczyna i pająk, który wkrótce okazał się być suchy jak słoma w trzecim sierpniu po młócce. A więc raczył skonać na okładce "Śmierci szczęśliwej"! O jakże to skromne i miłe mojemu sercu. Nie od dziś przecież wiadomo, że każdy pająk zamieszkujący razem z człowiekiem, tylko się czai, żeby późną nocą wejść do ust śpiącego ludzkiego współlokatora i tam przełęczą popłynąć ku otchłani, w której zostanie rozpuszczony w kwasach i żółciach zalewających każdego człowieka od środka. Ten pająk był inny! Nie był jak statystyczne kilkanaście pająków rocznie, które zjada każdy z nas podczas snu. To był zupełnie wyjątkowy pająk. Pająk intelektualista. Egzystencjalista. Może nawet miał swoiste zamiłowanie do laureatów Nagrody Nobla! Nieważne! Wybrał "Śmierć szczęśliwą"! Pośród papieru dożył późnej starości i ani mu w głowie na własną zgubę włazić w otwory gębowe w poszukiwaniu lepszego bytu. Umarł spokojnie na pierwszej powieści Camusa, tuż obok wierszy Jacques'a Preverta. Toteż nie mogłem przyjaciela o tak atrakcyjnym umyśle spuścić w kiblu i pozwolić by taplał się w rzece, dlatego dopiero co skremowałem go w tilajcie, a jego prochy upchnięte w naparstku stoją już na telewizorze, choć myślę ekshumować je w swoim czasie i umieścić na jednym z tomów Historii Filozofii. R.I.P. w każdym razie.