sobota, 4 stycznia 2014

Śmierć szczęśliwa

to doskonały tytuł na nowy rok, rok który chciałem rozpocząć tchnięciem w siebie sporej dawki miłości do świata, a tchnięcie owo miało się stać za sprawą powrotu do języka, uchodzącego za język miłości, a zatem, żeby zaznać nieco owego języka, sobie go odświeżyć, postanowiłem sięgnąć po pierwszą lepszą książkę, leżącą na stosie przy łóżku, która napisana by była przepiękną francuszczyzną. Dziwnym trafem padło na "Śmierć szczęśliwą" Camusa i to akurat w rocznicę śmierci autora. W każdym razie mój francuski egzemplarz zdążył już pokryć kurz, pajęczyna i pająk, który wkrótce okazał się być suchy jak słoma w trzecim sierpniu po młócce. A więc raczył skonać na okładce "Śmierci szczęśliwej"! O jakże to skromne i miłe mojemu sercu. Nie od dziś przecież wiadomo, że każdy pająk zamieszkujący razem z człowiekiem, tylko się czai, żeby późną nocą wejść do ust śpiącego ludzkiego współlokatora i tam przełęczą popłynąć ku otchłani, w której zostanie rozpuszczony w kwasach i żółciach zalewających każdego człowieka od środka. Ten pająk był inny! Nie był jak statystyczne kilkanaście pająków rocznie, które zjada każdy z nas podczas snu. To był zupełnie wyjątkowy pająk. Pająk intelektualista. Egzystencjalista. Może nawet miał swoiste zamiłowanie do laureatów Nagrody Nobla! Nieważne! Wybrał "Śmierć szczęśliwą"! Pośród papieru dożył późnej starości i ani mu w głowie na własną zgubę włazić w otwory gębowe w poszukiwaniu lepszego bytu. Umarł spokojnie na pierwszej powieści Camusa, tuż obok wierszy Jacques'a Preverta. Toteż nie mogłem przyjaciela o tak atrakcyjnym umyśle spuścić w kiblu i pozwolić by taplał się w rzece, dlatego dopiero co skremowałem go w tilajcie, a jego prochy upchnięte w naparstku stoją już na telewizorze, choć myślę ekshumować je w swoim czasie i umieścić na jednym z tomów Historii Filozofii. R.I.P. w każdym razie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz