czwartek, 19 sierpnia 2010

po(ma)ranki

Słońce wyszło na środek ulicy i wygląda jak wielka pomarańcza. Podobno do przyrządzenia pomarańczowej nalewki potrzeba trzech pomarańczy i jeden litr spirytusu. Być może wystarczy wypić spirytus, a trzy pomarańcze śmigające po asfalcie pojawią się same. Być może z przyczepami lub też objawią się w formie wielkich balonów napędzanych podwójnym gazem, unoszących się ponad jezdniami. Byłoby można zabrać stary fortepian na pokład balonu oraz starą lornetkę, aby wypatrywać przez nią nut w oknach mieszkańców miasta, wykradać je i grać sobie z nich do wieczora, kiedy to spuszczając powoli powietrze, zbliżałoby się do podłóżka, gdzie balon zasypiałby spokojnie, a jego pasażerowie pod osłoną nocy łoiliby spirytus, by nabrać sił na stawienie czół kolejnym dniom już o wschodach wielkoludowej pomarańczy.
Tymczasem nim zielona glizda wtoczy się na peron starego dworca, widać zaspane gołębie, wydobywające się w tunelu i jakby w swym nienawistnym zaspaniu, mające zaraz spaść na ludzki ród i wydziobać mu wszystkie oczy. Póki co jednak trwa gołębiczy rozruch. Poranna gimnastyka. Pompki, przysiady, brzuszki i skłony naprzemiantylnie. 
Kobieta w kiosku z chrupkami zamiast gazet drze się wniebogłosy, wyrywa włosy z głowy, drze ubranie na sobie i zgrzyta sztucznymi zębami. Wszystko przez to, że za pudełko zapałek, przy pomocy którego myślałeś puścić z dymem to zarzewie wszelkiego zła w całym mieście, postanowiłeś zapłacić banknotem dwustuzłotowym. Zwyczajnie nie ma wydać, więc wydajesz się na pastwę losu, wierząc, że jeszcze kiedyś wszystkie chrupki piorun strzeli.
Oto i na zielonej gliździe wypływasz w tunelu, słońce siedzi w zenicie, ale zaraz wstanie i pójdzie na zachód i będzie znów wielką pomarańczą. Tak jak wtedy kiedy był jeszcze poranek.

2 komentarze:

  1. Grzybków się najadłeś od cioci, czy jakieś kwasy żarłeś? Strasznie odrealnione te twoje widzenia.
    Na dworcu Śródmieście, gdzie gołębie grasują, dzieją się zwyczajne rzeczy:
    Kobieta z chrupkami, w kiosku.
    Zamiast gazet, drze (K)SIĘ(GĘ).
    Wniebogłosy wyrywa włosy.
    - Z głowy - drżę .
    - Ubranie na sobie !
    (i zgrzyta)
    - Sztucznymi zębami ?
    - Wszystko przez To !
    ... był jeszcze poranek.

    OdpowiedzUsuń