środa, 6 kwietnia 2011

O tym, iż artysta ni stać ni siedzieć byle gdzie nie powinien i o tym jak słońce przyświeca niedługo, bo ile w końcu można.

Właśnie nalewa się druga kawa do nieprzeciętnych rozmiarów filiżanki, kiedy to zza chmur wychodzi słońce i wszystko zmierza do bycia takim jakim było wczoraj, przedwczoraj, jak również przed minioną niedzielą, którą tak bardzo chciałoby się przespać, że aż się ciało o siódmej z kawałkiem poderwało, aby żyć. Właśnie wlewa się ta kawa, wlewa się do dwóch czubatych łyżeczek, ze szczytów spływają coraz większe strumienie wody, aż w końcu porywają szczyty, a następnie całe góry i płyną. Trzeszczy okno, choć przez chwilę wydaje się, że to pęka kubek. Pęka kubek, który każdego ranka prowadzi za rękę serdeczną śmierć, tylko patrzyć jak się to ona zatrzyma, weźmie zamach i...
Kiedyś, pamiętam, rozpadł się taki mocny czerwony kubek w rękach. Pękł na dwie części. Wcześniej tak przyjemnie chrupał, a w noc przed jego ostatnim wychyleniem, brała go do ust kobieta krwi litewskiej. Jaki to ma związek ze śmiercią? – spytasz – myślę, że żaden.

Nim jednak słońce zdecydowanym ruchem odwinęło pierzynę chmurną, stoję w tłumnym autobusie, dziś dla odmiany przytulony nie do mieszkańców dziesięciu dzielnic, lecz do nadętego, żółtego kasownika, który wsysa i wysysa papier, życząc to albo przyjemnej jazdy, albo informując, że zbyt krótki...
bilet lub rozum od wódki.

Miejsce w ostatniej ławce pewnej szarej sali na drugim piętrze pewnego szarego budynku, zajmują pewne dwie szare kobiety, z których ta, wyglądająca na co najmniej trzydzieści lat, zdaje się być bardziej szara, od towarzyszki, która to znowu zdaje się używać wybielacza. Miejsca w salach mają to do siebie, że po trzecich pod rząd w nich siedzeniach, zaczynamy je uznawać za swoje. Miejsce na końcu jest niczyje inne jak moje. Zaraz za plecami mam okno, czyli widok na świat doczesny, jak również zegar, przestrogę przed wiecznością.
Po upływie jednej setnej sekundy od otwarcia drzwi do wali, wolnymi okazują się już tylko dwa miejsca. Jedno w pierwszej ławce, drugie w ławce w okolicach kolegi o wyraźnej skłonności do płci męskiej.  Nieatrakcyjność siedzenia i wybór porównywalny do tego między siedzeniem w piątkę na poczwórnym siedzeniu autobusu, a staniem w kupie pod drzwiami. Dla bezpieczeństwa zasiadam w pierwszej ławce, choć nie tak rozumiałem słowa, że ostatni będą pierwszymi. W poleceniu jest dialog. Jesteś A. A B jest Twoim mężem/żoną Twoją. Siedzenie w pierwszej ławce ratuje mnie przed trudnym wyborem miedzy mężem a żoną w potencjalnie skomplikowanym związku. Wielka to jednak radość móc uczestniczyć w prostych zdarzeniach i odpowiadać na proste pytania do tekstu.
- Czy Anders śnił o Gitte?
- Nie! Anders śnił o swojej matce.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz