piątek, 18 stycznia 2013

Dziś, wyszedłszy z domu, szedłem coraz wolniej, choć po lewej stronie ruchomych schodów śmiało można było iść, nikt nie stał. Tak samo nikt nie stał na przegubie autobusu sto siedemdziesiąt pięć, więc na chwilę znalazłem tam swoje stojące miejsce z oparciem, by po kilku minutach wyjść i znów iść coraz wolniej. Autobusu sto siedemdziesiąt pięć nie cierpię, podobnie jak nie cierpię sali F, w budynku, którego aula grała w filmie, który oglądaliśmy wczoraj wieczorem, i na który gnałem z prędkością świadczącą o słuszności prędkości gnania, a do sali F już tak biec nie mogłem, bo nogi i wiadomo plecy...
Dziś gnałem jeszcze na kurczaka na chrupiąco i do domu gnałem. Pozostałe cele się rozmyły i nie było już ku czemu zdążać, więc jedzenie i leżenie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz