wtorek, 8 stycznia 2013

Pośród suchych drzew

między którymi ułożono tory, potem już nieużywane, gdzie spomiędzy podkładów wyrastała trawa, która spośród wszystkich tamtejszych roślin schła najszybciej, uciekaliśmy od rzeczywistości, szybkim przemykając krokiem, wzdłuż sypiącego się, białego muru, po czym wychodziliśmy z patycznego gąszczu na błotnistą ścieżkę, wówczas mijał niepokój, napięcie towarzyszące przechodzeniu między światami, a na twarzach pojawiała się radość, że oto i tym razem żeśmy nie pobłądzili.
Dziś nie ma ani torów, ani podkładów, także gąszcz wykarczowano, drzewa, trawy, cały ten chrust, wyjechał, by zapewne gdzieś zapłonąć na stosie świata. Nie ma też wydeptanych, ledwie widocznych, ścieżek między torami, które w trakcie przeprawy lubiły się rozmazywać, gubić, znikać z pola widzenia, by oto po chwili na nowo dać się odnaleźć i wyprowadzić nas na upragnioną błotnistą dróżkę.
Pewnego dnia przyjechały ciężkie maszyny, by zaorać pole. Wówczas zniknęły ścieżki, wyrwano z ziemi szyny i to co pod nimi. Pozostał wielki teren i biały mur od strony pętli autobusowej. Od pozostałych stron, teren wydzielono blaszanym ogrodzeniem, w które później nie raz drapaliśmy, biliśmy, by wreszcie runął owy mur, dopuszczając nas do błotnistej ścieżki, która nadal czekała po drugiej stronie. 
Gdy jednak przefrunęliśmy ponad blaszanym murem siłami naszych umysłów, ujrzeliśmy ogromny plac, otoczony budynkami, w których światła były zapalone jedynie na schodowych klatkach. Szybko zdaliśmy sobie sprawę, że i właśnie na tym miejscu powstaną domy, które nigdy nie będą nasze, a po błotnistej ścieżce przechadzać się będą szczęśliwe młode małżeństwa, matki z wózkami, dzieci i ich ojcowie po studiach prawniczych, zarządzaniu czy to ostatni hydraulicy w tym kraju.
Niedawna wycieczka w tamte strony odsłoniła przed nami wyrwy w blaszanym ogrodzeniu, które musieli zrobić spragnieni błotnistej ścieżynki ludzie. Wchodzimy przez odgięte blachy i oczom naszym ukazuje się mały biały stolik z dwoma czarnymi plastikowymi siedzeniami. Zmierzamy zatem k'niemu, oglądamy i grzecznie się rozsiadamy. Mamy ze sobą różne gry i zabawy. Rozkładamy je na stole i bawimy się w najlepsze, wiedząc, że to już ostatnie chwile tutaj. Gramy do późna, a nad placem, w próżni nocy miast obrzeży, unosi się niewinne pionków o plansze stukanie. 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz