czwartek, 3 października 2013

Szkoła

w czasach kiedy wszystko płonie z taką łatwością z jaką płonie, kiedy wszystko tonie z taką łatwością jaką tonie, kiedy leci w gruzy po najlżejszym trzęsieniu ziemi, ona stoi twardo, i choć stoi na skarpie, z której zmyć mógłby ją pierwszy lepszy przypływ, i powinna się łapać i trzymać  gałęzi drzew swoimi długimi mackami, ona otwiera swą paszczę i wita mnie z otwartymi rękami. 
Już mam wyciągnąć rękę i przywitać się ze szkołą, która tyle na mnie czeka, ale mam w głowie cytat z pewnego polityka, albo może z opowieści tego pewnego polityka, że - pan panie (szkoło - przypis bloggera) jest pan chu*em, a chu* jak wiadomo rąk nie posiada - więc stoję z rękami skrytymi w okolicach pośladków i dziwię się jak to wszystko jeszcze działa i że ch(rząszcz - przy. blog.) jeszcze tego nie strzelił. 
Wchodzę. Wychodzę.
Między wchodzę a wychodzę coś dostałem. To coś nazywało się z łacińska, tak. Tak!
Obserwatorium!
Dostałem obserwatorium, które jest dla mnie kluczem do czegoś tam. Zapewne w domyśle jest to droga do gwiazd. Tak, obserwatorium okazuje się małym breloczkiem nie większym od breloczka z paryską wieżą czy włoską katedrą, który przyczepiam sobie do kluczy i chodzę, żeby wszyscy widzieli i zaglądali mi w obserwatorium. 

Ob
ser 
watorium.

Podpaski
skarpety
wata.

Wszystko jasne. Zdekodowałem niezdekodowane i niedekodowalne! Dziękuję Ci szkoło, żeś mnie uczyniła sprytnem i zdolnem. Oto wyruszam w świat rozłupywać co nierozłupane i nierozłupywalne! A Ty szkoło płońże sobie, płoń spokojnie, płoń po wszystkie wieki, płoń płoń płoń! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz