czwartek, 28 listopada 2013

Mieszkam w hotelu z trzema gwiazdkami

i od czterech dni myślę poezją. Kładę się spać jak dziecko i jak dziecko od kilku dni nie mogę doczekać północy. Wstaję na prymę, widzę jak śnieg bieleje we wschodzącym słońcu. Kłamię. Nie ma wcale słońca. Ani nie ma współlokatora zza wschodniej granicy, który opowiadałby mi o swoich losach pod wodzą dyktatora. Nie kłamię. Jest. Współlokator pod wodzami jego słońca, na chwilę zwolniony do kraju mego gdzie kruszynę chleba...
i kiedy wracam zdyszany ze szkoły, i chcę poprzebywać sam na sam z powietrzem, którego nie widać, a jednak wierzę, że jest, zjawia się on, wyłazi spod kołdry i oto razem wędrujemy za wschodnią granicę, wzmocnioną drutem kolczastym i jesteśmy tam, gdzie w upragnione powietrze nie można wierzyć, bo nie, i że jest na kartki, trzykrotnie droższe jak tu, a i tak zabiorą.
Próbowałem go zamrozić. Pewnej nocy wyskoczyłem z łóżka i jąłem grzebać przy wentylacji. Obniżałem temperaturę aż doszedłem do szesnastu stopni. Dalej nie można. Albo i można o ile ma się kody. Nie mam kodów. Nie ma słońca. Pani z recepcji rozkłada ręce, choć pan z recepcji pewnie rozkładałby nogi. Jest on, współlokator, i jest niezaładowany przez obsługę hotelową papier. Toaletowy. Kłamię. Nie ma papieru toaletowego. I kiedy to sobie uświadamiam, przypominam wnet sobie, że jestem przecież tam, w tym kraju, gdzie powietrze i papier są na kartki, bo jego słońce...
A moje słońce siedzi cicho. Zbudowało sobie kryjówkę niedaleko hotelu. Na kolejowej towarowej stacji tuż za żelaznym mostem, gdzie jak nie zrzucają węgla, to wszystko siedzi cicho. I powietrze siedzi cicho. I słońce. I wagon jeden z drugim. I tylko mnie tam nie ma, gdzie obraz świata zastyga.
Mieszkam w hotelu z trzema gwiazdkami i próbuję myśleć poezją. Ale jak tu myśleć poezją, gdy ktoś wciąż gada do mnie prozą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz