poniedziałek, 14 kwietnia 2014

In Spiro

Tym razem poszedłem do metra. W miarę postępujących lat, chętniej schodzę do podziemi, chętniej się widzę z obszarem, do którego nie dociera słońce, przyzwyczajam się do wilgoci, do podziemności, do głębokości i do samotności, choć akurat metro jest ostatnim miejscem, w którym można uświadczyć tej ostatniej z uwagi na wszechobecny tłum, aczkolwiek w tłumie łatwiej doświadczyć samotności niż gdziekolwiek indziej, więc chodzi bardziej o pojedynczość i człowieczą niepowtarzalność w podziemnej kwaterze, czego podziemne obiekty metra zaaranżować nie potrafią, przynajmniej na dzień dzisiejszy i na dzień jutrzejszy też.
Tym razem poszedłem do metra, bo padał deszcz i chociaż był to taki deszcz, przed którym się nie ucieka, bo to taki lekki deszczyk, muskający naskórek, wiosenny taki nijaki, to jednak wybrałem miejsce, w którym nie będzie śladu deszczu, będzie czarno, nie szaro za oknami, i oświecać mnie będzie sztuczne, jedynie sztucznie wytworzone światło.
Oprócz mnie to samo miejsce wybrało sporo innych ludzi, którzy tłumnie oblegali krawędzie peronu, i którzy wcale nie musieli gdzieś tak naprawdę jechać, raczej poprzejeżdżać się w ramach zabijania czasu, który w pewnej chwili miał minąć razem z deszczem.
Wsiedliśmy do nowego metra. Być może połowa pasażerów właśnie na nie czekała. Kto by pomyślał, że kilka miesięcy po uruchomieniu nowego składu i jego złej sławy, ludzie nadal będą wyprowadzać działania, obliczenia usilne, sprawdzać na forach godziny i miejsca, w których zatrzymują się nowe wagony! A jednak! Drużyna, która stała na stacji nieco ponad godzinę śliniła się niezmiernie na głos typowego dla nowego składu hamowania. Wchodzą i się rozpraszają. Jedni stają na środku, przy trójdzielnym żółtym drążku, inni lecą na przegub, niektórzy siadają, jeszcze inni stają przy drzwiach i będą stanowić całkiem sporą grupę.
Stoję na środku. Między dwoma rzędami siedzeń mam swoją scenę. W takich momentach mógłbym być półświatowidem, widem o dwóch twarzach, który zadowalałby widzów z obu stron widowni. Jednak nie tego pragną widzowie. Raczej są wściekli na swojego nowego aktora, który stoi i coś im zasłania. Jakiś telewizorek, jakąś reklamkę, albo nawet fascynujący widoczek za szybą i nawet gdyby niczego nie było, byliby źli, że zasłonięto im nic i mają teraz jeszcze mniej. 
W czasie stania i aktorowania ubolewałem, że projektanci nowych składów wymyślili co prawda siedzenia, na których nie da się spać, ale nie wymyślili siedzeń na których nie da się siedzieć. Siedzeniami na których nie da się siedzieć zadowoliłoby się całe społeczeństwo. Bo nie do końca nie dałoby się przecież na tych siedzeniach siedzieć. Dałoby się. I to jak! Tylko, że na krótko. Tak na odległość jednej, góra dwóch stacji, po przebyciu których specjalna konstrukcja siedzeń wbijałaby się w sposób nieprzyjemny w ciało siedzącego, dzięki czemu ten wstawałby po niedługim czasie i ustępował miejsca kolejnej osobie. I tak ta kolejna osoba siedziałaby kolejne dwie stacje i znowu dręczona nieprzyjemnym pobolewaniem w zadku, wstawałaby i uprzejmie odstępowała miejsce kolejnemu pasażerowi. W moim mniemaniu genialne!
Nie mniej genialnym rozwiązaniem są natomiast opieradełka rozmieszczone w wagonie na miejscu niektórych potencjalnych siedzeń. Odbieram to jako hołd wobec osób stojących i nieocenioną pomoc dla osób czytających, a może nawet piszących na stojąco! Takie opieradełko zwolniło się specjalnie dla mnie i zaprosiło, by oprzeć swój spracowany wstawaniem rano z łóżka kręgosłup o siebie.
Stałem i patrzyłem. Opierałem się i delektowałem. Czytałem, to znowu podnosiłem wzrok znad książki i wodziłem wzrokiem po wagonie. Wzbudził się we mnie zachwyt nad perspektywą i możliwościami. A możliwości są ogromne. Przede wszystkim miejsce stojące raz zajęte nie podlega odstąpieniu przez wzgląd na kulturę osobistą. Gdyby tak zdemontować siedzenia i wmontować w ich miejsce opieradełka, zakończyłby się odwieczny bój siedzeniowy i nastałaby kultura stania. Kultura szacunku i wytrwałości. Także kultura równości! Siedzący nie górowaliby wzrokiem nad siedzącymi, którzy jak dotąd mieli przewagę, bo byli pierwsi, zwinniejsi, lub po prostu starsi i bardziej zniedołężniali! Takich opieradełek można by przecież zainstalować większą ilość, nie tylko przy oknach, ale również przez środek wagonu! 
Proste rozwiązania są najlepsze i to wiadomo nie od dziś. Niestety nikt nie konsultuje ze mną najważniejszych spraw społecznych, przez co cierpi rzecz jasna ogół. Ponieważ jednak czuję silną misję społeczną, zamierzam się pojawić sam z siebie przy projektowaniu składów dla trzeciej linii metra. Tak, wyjdę z grobu, stanę na płycie i będę radził. A oni posłuchają, docenią geniusz, ekshumują, postawią nowy, wspaniały pomnik z wieżą zasłaniającą belweder, nadadzą imię moje całej linii metra i każdej stacji z osobna, a wszyscy pasażerowie będą stać przez całą podróż przez szacunek dla mojej idei, mojej pracy i mojej ofiary.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz