czwartek, 10 kwietnia 2014

Tytuł spowiła mgła.

Szalenie bałem się podejść dziś do odbiornika telewizyjnego i wrzucić cokolwiek, jakikolwiek kanał, z resztą i tak nie oglądam telewizji, ale znowu w chwilach rzadkiego kontaktu z TV strach, że trafi się na coś złego, na coś co zjada mózg, nerwy, burzy spokój ducha, rośnie i urasta do rozmiarów brzozy zwłaszcza w dzień narodowej paranoi, narodowego absurdu, międzynarodowego dnia ochrony mgły i osobistych wycieczek do lasu, bo na stare miasto się dziś nie przebijemy, nie dotrzemy tam oj nie, jak bardzo nie tylko Bóg jeden wie.
I nie przebiliśmy się. Byliśmy w lesie, a teraz przed TV. Strach przed TV i sparaliżowana dłoń z pilotem (pilot to dziś bardzo niestosowne słowo), ale jednak, po dłuższej chwili klikam i latam (też niezbyt poradny termin) po wszystkich kanałach, a że mam kabel, to mam więcej kanałów, na których nie ma kompletnie nic i albo konferencja panów od latania, albo panowie od bliskiego wschodu, albo pseudoszpitalny serial albo już nie wiem co, klik, i znów od początku, mam telewizję polską i jest, jest coś, co uspokoiło moje skołatane nerwy, co przywróciło mi wiarę w świat, w ludzi, w życie, w sens istnienia mediów i w parę innych sensów, a był to sport i to sport nie byle jaki, bo szalenie drogi, bo za korty trzeba płacić, a jak już się zapłaci i się zagra, to zbiegają się dziennikarze, którzy nigdy nie płacili i nigdy nie grali i oczekują, a biedni gracze muszą się wstydzić za siebie, bo żeby trenować muszą wyjeżdżać za granicę, bo w ojczyźnie nie ma dla nich miejsca i tam gdzie mógłby być plac, łąka, polana, drzewa, wiewiórki, stoi pałac, leży wrak i szczątki pod kapelusikiem muchomora. 
No więc mam ten swój tenis, który siedzę i oglądam, tenis o tyle spokojny, że występują w nim damy, spokojne, jedna nawet przyjemna, druga trochę podobna z ciała do mężczyzny, z głosu nie wiem, nie odzywa się, czasem dziko pokrzykuje. Moja faworytka jest moją rodaczką i w przeciwieństwie do przeciwniczki nie pokrzykuje, jest skupiona cicha, jak nie moja rodaczka, i gdyby nie pokrzykiwanie przeciwniczki z kraju papieży, gdyby nie powolny, przespokojny głos komentatora, słychać byłoby tylko uderzenia rakiet i odbicia piłek od płyty kortu. 
Długo to trwało i już skończyłem palić cygaro i pić drogą angielską herbatę i wyłączyłem telewizor przed końcem meczu, wiedząc, że moja rodaczka wygra, co też ostatecznie uczyniła i wpadam w lekki zachwyt i podziw i zaparzam kolejną droga angielską herbatę, po czym chwytam mój osobisty prywatny egzemplarz narodowej flagi i lecę na ulicę skandować i okazać radość tym większą, że nigdy nie spodziewałbym się, że w takim dniu jak ten będę dumny z biało-czerwonej! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz