środa, 28 grudnia 2011

13 godzin

snu. Rekord! Początkowo myślałem, że w Wilnie spałem dłużej. Nie, w Wilnie spałem do późna, co nie znaczy dłużej. Pamiętam, wdychałem tamtejsze powietrze do późnej nocy i kładłem się kiedy już poważnie nie mogłem wdychać. A tu od razu przestaję móc wdychać. Padam. Dwudziesta pierwsza. Przynajmniej wstanę wcześniej - myślę. Gówno. Jedenasta. Doskonały czas, by wyśnić jakiś sen długometrażowy. Gówno. Cięcia budżetowe. Od dwudziestej pierwszej do jedenastej przerwa w transmisji. Czerń. Może raport z ostatniej żałoby narodowej. Nie wiem. Najlepiej się śni jak się przyśnie w autobusie. Raz, że przysypia się zazwyczaj w szczycie antenowym, dwa - to trochę jak z reklamą - ogląda się najbardziej, bo krótka i zaraz nie będzie. Ale tym razem miałem ochotę na sen długometrażowy. W dodatku taki, w którym dowiem się wszystkiego o swoich znajomych. Zazwyczaj bowiem dowiaduję się o każdym po trochu, a tu bach, taka okazja, by dowiedzieć się wszystkiego. Albo też doskonały czas by Majestat Najwyższy przemówił do mnie we śnie. Policzyć miałbym gwiazdy, których ilość oznaczałaby moje potomstwo, a że niebo zachmurzone, to będę miał kota. Ale i to nie. Może to kara, nie wiem. W końcu ominąłem pasterkę. Obok mnie przechodzili ludzie radować się wesołą nowiną. A ja się nie dałem wciągnąć. Siedziałem i patrzyłem. W dodatku nie byłem sam. Na rękach miałem obcego mężczyznę. Leżał i czasem przewracał się na drugą stronę i potem znowu i znowu i tak do późna.
Tak sobie czytam i myślę, że ten Gombrowicz mnie kiedyś zgubi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz