piątek, 30 grudnia 2011

Rok 2011 – podsumowanie.

Kiedy rok bieżący schylił się już ku zachodowi i jeszcze tylko kawałek czoła wystaje mu ponad horyzont, wszystko co żyje i myśli na tej ziemi, zabiera się do podsumowywania tego, co tylko daje się podsumować. W jednej z gazet śledzę od dwóch dni podsumowanie wydarzeń kulturalnych kończącego się roku i spośród rankingów książek, płyt, spektakli roku, mogę jeszcze wybrać te, których nie dane mi jeszcze było zgłębić, toteż mam jeszcze około półtora dnia, by doczytać, dosłuchać, dochodzić, dosiedzieć, dooglądać itd. Sam ułożyłem własny ranking wydarzeń, w których uczestniczyłem w dochodzącym roku i myślę, że dobrze raz jeszcze rzucić okiem na własne towarzysko-kulturalne życie.

Marzec. Dzień kobiet na Kicu. Chłopcy przebierają się za kobiety, a kobiety za chłopców. Na dole potańcówka. Mam swoich faworytów na parkiecie. W ogóle palimy alkohol i pijemy papierosy. W połowie ktoś doniósł browarów. Do domu wracam o szóstej nad ranem.

Kwiecień. Przebudzenie wiosny. Pierwsza oficjalna wycieczka na tory. Siedzimy pod lasem. Wstajemy. Idziemy po wale. Za bazą metra nasze szeregi zasila grupa innych osób, cieszących się nadejściem wiosny. Tworzymy wielki krąg pośród pól. Od czasu do czasu w dłonie każdego dostaje się wódka. Krąży. Potem siedzimy na ławce, bo ile można stać. Śpiewamy. Pięknie śpiewamy. Przyjeżdża policja wraz ze strażą miejską posłuchać. Tłumaczeń już słuchać nie chcą. Mandat. Pijemy dalej. Na powietrzu nie śpiewamy do dziś. Tylko w specjalnych pomieszczeniach.
Czerwiec. Urodziny Marty. 
- "Wracam do domu  o dwudziestej-trzeciej, najpóźniej o północy!"
7:14 - cudowne przebudzenie na pętli Wyścigi. Kolejny wyścig z czasem przegrany.

Sierpień. Wilno. Bifor w hostelu. Red-bull z czymś tam w Puszce-puszce. Taksówka. Hostel. Dobranoc.

Październik. Zakończenie sezonu wakacyjnego – witaj szkoło. Z Wilna przyjeżdżają trzy dziewiątki. Ktoś przynosi fajkę wodną. Stoimy na Polach Mokotowskich. Jest z nami jeszcze wódka, za plecami jeziorko. Fajka wodna odchodzi, lądujemy naszym statkiem kosmicznym w garażu na Powiślu. Podjeżdża butelka. Pierwszy spacer po tunelu średnicowym.

Październik. Urodziny Radosława. Party na Anielewicza. Po drugiej lufie wypływa temat Żydów Polskich oraz chamstwa w Kolejach Mazowieckich. Wypływamy z imprezy. O relację z ciągu dalszego zwracam się co i rusz do Kronikarza lub Anioła Stróża. O to, kto kupił ostatnią wódkę, spierają się historycy. Drugi spacer tunelem średnicowym.

Listopad. Niedzielne picie w akademiku dawidowem. Po dwóch piwach i wódce, do drzwi puka tajemniczy pan. Ujmuje nas znajomością najwulgarniejszej polszczyzny pod słońcem. Jest on nie stąd. Znaczy stąd, bo z akademika, ale nie stąd bo nie z Polski. Jest z jakiegoś –stanu. Każdy podejrzewa chłopca o inny –stan. Mój typ – Kirgistan.

Listopad. Wolna chata u Piotrka. Piotrek pokazuje mi przewyborną kolekcję starych winyli. Wśród nich są bliskie memu sercu płyty Lady Pank jak i wiele innych. Zaglądamy do Biblii w języku rumuńskim. W tle Doorsi albo Floydzi. Zebrana czwórka tańczy, śpiewa, a sąsiadka obok ostrzy już swe kły.

Grudzień. Urodziny Marka. Wspaniały sznycel i litrowe piwo. Nie pamiętam żadnej rozmowy po raz pierwszy nie z przepicia, ale z hałasu, który utrudniał wysłyszenie czegokolwiek. Doskonała restauracja. Kelnerka niesie pięć talerzy na dwóch rękach, a kelner stojący obok pokazuje palcem gdzie co ma stać. Jako rzekł, tako postawiła. Na koniec otrzymujemy butelkę wiśniówki, z którą przenosimy się do pewnej galeryjki, by pić pośród dzieł sztuki oraz starych książek. Nagle wychodzi do mnie z półki niejaki Kant.
- to Ty jesteś Kantem?
- tak, ale mówmy sobie po imieniu!
- a więc Michał.
- Herman.


2 komentarze: