wtorek, 1 maja 2012

Le jour

znaczy dzień i niewiele poza tym. Pisze, bo muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie między przyjmowaniem zaproszeń na wspólne spacery po lesie, a ich realizowaniem. Zastanawiam się, czy nie dobierać sobie znajomych, mając przede wszystkim na względzie ich zdolność do zapuszczania się w głębokie chaszcze oraz wracania o późnej porze. Wolne chwile skwarne zapełniam gazetami, w jednej z nich czytam o dziennikach Białoszewskiego, co oczywiście wywiera na mnie silny wpływ, więc przeczytasz dziś Czytelniku o tym co robię od rana do teraz przed chwilą zaraz.

4:25 Pobudka. Budzi mnie tiwi czyli Maja w ogrodzie. Trochę nietypowo, słyszę wszak głos profesora Bralczyka, więc dziś budzi mnie Jerzy Bralczyk. W ogrodzie. Mai?

4:54 Kanapka z dżemem. Jem oglądając krakowskie zdjęcia warszawskich koleżanek, czyli poranek z fb, szybka kawa, wolne żarty.

5:18 przykładam warszawską kartę miejską do kasownika na stacji metra, wchodzę!

5:30 wychodzę, właściwie wybiegam (poranna gimnastyka), bo schody ruchome to jednak podwójne wyzwanie, jeśli nie potrójne.

5:42 wsiadam do pociągu. Spostrzegam, że mam pół wagonu dla siebie. W wagonie utrzymuje się temperatura z nocy. Jeszcze.

5:53 kontrola biletowa. Przychodzą dwie miłe panie. Dwie! Do mnie jednego!

5:54 chowam to co przed chwilą pokazałem.

9:50 wsiadam (wbiegam!) do pociągu w odwrotną stronę do poprzedniej. Oddycham szybko, ale przeżywam. Siadam koło okna. Po chwili siadam koło przejścia. Między mną a oknem siada słońce. Siedzi. Jedziemy. Wyciągam książkę, na okładce której widnieje gwiazda Dawida, co przyciąga wzrok mężczyzny z długimi kręconymi włosami, dokładnie z takimi kręconymi włosami jak się ma kręcone włosy tam gdzie nie ma głowy a włosy są. Po oczach widać, że źle myśli albo o książce pana, który jest politykiem, albo o tym, który ją czyta. Wkrótce odwróci wzrok i dobrze, bo czas na dłubanie w nosie.

10:32 jem ser, kabanosa i jogurt wiśniowy po czym zapadam w sen.

11:54 zostaję wyrwany ze snu. Biegnę na podwórze i bawię się z robakami zamieszkującymi pobliski kompost.

12:15 wracam, kanapka z szynką, w tiwi Janusz Palikot. Bynajmniej nie w ogrodzie.

13:00 znajduję stary numer "Literatury na świecie", gdzie jest o Słowacji, a pierwszy tekst w numerze jest m.in. o pogrzebie i o trupkach. Zaczynam tęsknić za Słowacją. Słowacja to temat na oddzielną notkę. Ale chociaż zadzwonić do kumpla od języków tamtejszych i się pożalić, ale nie - każda nasza rozmowa o Słowacji kończy się na Słowaczkach, a Słowaczki jak wiadomo są niewypowiedzianie piękne, a więc każdy akt mówienia o słowackiej urodzie jest nie tyle nadużyciem co niedoużyciem.

14:30 Zmiana pościeli i pomysł zrodzenia w niej nowej notki. Dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz