poniedziałek, 17 października 2011

Rozmowa Mistrza Monokarpia z Jesienną Deprechą


Osoby:
MM – Mistrz Monokarp
JD – Jesienna Deprecha

Wieczór, właściwie noc, bo już trochę po północy, coś gdzieś między pierwszą a drugą. Mężczyzna dosyć młody wsiada do autobusu, oczywiście nocnego, słychać trzaśnięcie starych drzwi. Wspina się po schodku, skręca na lewo od środkowego wejścia, zajmuje miejsce w drugim rzędzie po lewej, zaraz przy oknie. Po dwóch minutach gapienia się przez okno, odwraca głowę i spogląda w prawo, lekko wybałusza gały, w drugiej sekundzie wbałusza skąd wybałuszył, wraca do siebie:

MM: ...znowu się spotykamy
JD: jak widać
MM: jak gdyby to było wczoraj, myślałem, że może już nigdy...
JD: niestety, jestem jak okres, pojawiam się w miarę regularnie, z lekkimi przesunięciami i z różną intensywnością
MM: a jednak człowiek jak gdyby się za tobą stęsknił
JD: miło to słyszeć, jednak w przeciwieństwie do człowieka nie zawodzę zbyt często
MM: zawsze uważałaś się za kogoś odeń lepszego. Znowu spotykamy się w nocnym...
JD: nie zwykłam jeździć dziennymi, co nie znaczy, że nie dopadam ludzi w tłumie. Wolę jednak dobierać się do samotnie podróżujących nocą mężczyzn. Są jacyś tacy...
MM: łatwiejsi!
JD: to nawet nie to, nie wiem jak to wyrazić. Nocą działam skuteczniej, taki uwiedziony przeze mnie mężczyzna wpada ze mną do domu i zagląda do butelki, a taki złapany facet za dnia, szwenda się i szwenda, i musi zapaść zmrok, żeby sięgnął po szkło, a czasem i tak się zdarza, że nim doczeka zmroku, odzyska dobry nastrój. Sam wiesz jak to jest, bo i tobie się to niekiedy zdarza!
MM: ano...
JD: niewdzięczny
MM: to co w takim razie robisz za dnia
JD: ukrywam się
MM: śpisz?
JD: nie, nie śpię, na sen mam czas od kwietnia do września.
MM: czyli od października do marca ciężko pracujesz
JD: dokładnie
MM: może powinnaś otworzyć własne biuro, tak by z niego nękać ludzkie dusze, umysły...
JD: tak byłoby najlepiej, ale zaraz przyszliby z widłami i roznieśli
MM: wówczas na świecie zapanowałaby radość!
JD: marna to nadzieja, człowiek się nie obejrzy jak zatęskni za melancholią i za jej cięższymi odmianami
MM: może masz rację...
JD: może?
MM: to co robisz za dnia?
JD: siedzę na drzewie
MM: i stamtąd atakujesz?
JD: nie nazywam tego atakowaniem. Raczej upatruję sobie ludzi, młode pary przechadzające się po parkach, czasem snujących się samotnie mężczyzn – lubię tych z artystycznym tchnieniem – czują moje walnięcie po głowie jakoś tak silniej, oni naprawdę potrafią cierpieć!
MM: nie wątpię
JD: ale dość już tego. Gdzie dziś wysiadasz?
MM: a czemu pytasz?
JD: wysiadam z tobą, przecież idziemy do ciebie!
MM: nie ma mowy. Z resztą po drodze mam jeszcze przesiadkę, a ty pewnie masz bilet dwudziestominutowy, nie zdążysz...
JD: nie zauważyłeś nawet jak się postarzałam
MM: choćby dlatego nie powinnaś iść do mnie...
JD: mam bilet seniora!
MM: nie...
JD: tak
MM: to znaczy, że zasuwasz po mieście ile chcesz
JD: tak
MM: i wysiadasz gdzie chcesz
JD: otóż to
MM: to poczekaj tu chwilę, pójdę podpytać o coś kierowcę

wybiega z autobusu

JD: stój! I tak mi nie umkniesz!

biegną, po osiedlu echo niesie coraz ciszej słowa: nie umkniesz, nie umkniesz. Monokarp biegnie coraz wolniej, podczas gdy Jesienna Deprecha zbliża się ku niemu, wyciąga rękę, próbując pochwycić jego płaszcz. Łapie, ale nie udaje jej się chwycić. Nagle Monokarp skręca za rogiem. Ona za nim. Zniknęli.

Koniec

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz