sobota, 22 września 2012

Chardonnay

Ach, deszcz, deszcz, szaro i deszcz. Deszcz poniekąd zmyślony. Ci ludzie za oknem w kurtkach, kryją się pod parasolami, widząc mokry chodnik, ale oto z góry nic nie pada, muszą być naiwni albo nadto ostrożni. 
Deszcz, deszcz, a poziom pobliskiej rzeki niski, najniższy. Z dna wystają pale starych mostów, pojawiają się nowe drogi, ach, nowe możliwości! Z grobów wychodzą umarli. Przemieszczają się nawet między miastami. Nigdy nie wiadomo, czy kiedy stoisz na przejściu dla pieszych, nie mija cię furgon transportujący jakie truchło. Albo, albo czy ponad głową nie przelatuje jaki umarły urzędnik. Wytęż swój wzrok, spójrz w okno helikoptera, właśnie ci pomachał.

Koszty Państwa podróży pokryje Polski Instytut gdzieś tam - prosimy nie lecieć samolotem - za to zapłacić nie zdołamy.

W samym środku Autobiografii Bernharda z jednego z austriackich szpitali z pokoju śmierci wyjeżdżają w cynkowych trumnach umarli. Tak przez trzydzieści, czterdzieści stron. Może ty też miewasz takie czytania z dnia?

W takim razie popłynę promem, ale mogę nie zdążyć na czas.

Chardonnay, jeszcze trochę białego Chardonnay podaj dziewczyno o czerwonych włosach! A teraz usiądź, skoro znam już twój język, pomówimy o śmierci, bo jak rzekł pewien filozof, dla własnego szczęścia przestaliśmy o niej myśleć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz