niedziela, 5 sierpnia 2012

Wróciłem!

Wróciłem, bo dostałem stypendium, przeto raduje się serce, rajcuje się dusza. Wyciągnąłem swoje bagaże zaklinowane w dworcowym kiblu, które owym kiblem nieco i przeszły, i dumnie powracam do dormitorium trzy przystanki dalej, gdzie dawni przyjaciele czekają mnie z radością. 
Oto rozpościera się czerwony dywan, zaczyna się pod wiatą przystanku, na którym wysiadam, idzie do pasów, przechodzi przez jezdnię na zielonym, skręca, jeszcze raz skręca, wchodzi do akademika, wita się z portierką, bierze za mnie klucz, wiedzie po schodach na siódme piętro i tak wchodzimy razem do pokoju, w którym czeka na mnie mój argentyński towarzysz, który zdążył złapać już podstawy języka polskiego.
Wjeżdżają bagaże, w tle leci marsz z Aidy Verdiego, ludzie w pierwszych rzędach szaleją z radości, a widzowie pochowani po balkonach nie wypuszczają lornetek z rąk.
Za łóżkiem, patrzę, stoją butelki. Puste. Ale nic to. Jeden z przyjaciół, poznanych na dworcu, który jest magiem tutejszych dróg żelaznych, który potrafi zbić spóźnienie pociągu do zera, podarował mi specjalną różdżkę, która jednym ruchem napełnia butelki. Trzeba tylko pomyśleć kolor i markę piwa i butelka napełnia się wymarzonym browarem. I tak napełniam już drugi dzień, bo to jest żmudna robota tyle butelek pustych przemienić w pełne, ale już niedługo, niedługo będzie tu mnóstwo mocnych ciemnych, bo różdżka moja przedziwne czyni cuda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz