niedziela, 22 lipca 2012

Kowno dzień II


W niedzielne popołudnie nawet nie spostrzegłem jak zrobiła się osiemnasta. Jeszcze chwilę temu siedziałem sobie za stołem, wpatrywałem się w figurę rzeźbionej damy na szczycie jakiegoś budynku z czerwonej cegły, która to dama coś dzierży w dłoni, ale żeby dojrzeć co, należy przespacerować się po dachach i zobaczyć; wreszcie wcinałem ciemny jasnoziarnisty chleb, żeby uzupełnić magnez i popijałem kawą, przyglądając się z jaką łatwością przyjęty magnez wypłukuje się z organizmu i ciągnie za sobą inne witaminki ku nieznanemu.
Mój argentyński przyjaciel wyruszył poznawać miasto. Zadziwia mnie jego chęć poznawcza tak nietypowa dla świata hiszpańskojęzycznego. Jest on być może iskierką, światełkiem w ciemności, która wytworzy nowy typ argentyńskiego flaneur’a i za kilkadziesiąt lat opiszę w swojej wspomnieniowej książce „Wspomnienia z permanentnego rauszu 2010-2014 – od Smoleńska do drugiej linii metra” jak to było mieszkać z tak niezwykłym człowiekiem i jak wyraziłem mu swoją wdzięczność za przemelinowanie Gombrowicza w trudnych dlań czasach.
W tutejszej księgarni przeurocza sprzedawczyni nie życzy mi wszystkiego dobrego jak czynią to księgarki wileńskie, lecz życzy pięknego dnia. Pięknej kobiety – mogłaby życzyć, ale zdałem sobie sprawę z konieczności dodania przymiotnika „mądrej”, a i to nie wszystko, toteż jednak życzenia na koniec zakupów nie powinny być za długie, bym nie odszedł przed ich końcem, a więc zostańmy przy „pięknego dnia”. Dzień nie musi być na szczęście mądry. Z resztą, komuś komu codzienne, regularne nastawanie nie stawia żadnego oporu, kto dba o to, żeby jedynie być pięknym, choć i to nie zawsze, nie musi kombinować jak przeskoczyć barierę bycia dniem samym w sobie, nie musi zastanawiać się, co nowego ma przynieść, bo przecież wszystko przynosi się samo przez się, a dzień jedynie towarzyszy, a nawet przyświeca zdarzeniom oraz wypadkom losowym. Więc może lepiej, żeby dni były brzydkie, bo przecież od brzydoty, od pooranej zmarszczkami twarzy, od zwisających spod oczu worów i od zalanej siwizną pały, zwykło się oczekiwać jakiejś względnej mądrości. Bądźcie mi zatem dni brzydkie i mroczne.
I ciemnoszare! W kolorach ciężkich chmur! Tak jak oczy pewnej Litwinki wypatrzone pod organami chwilę po sumie w tutejszej Archikatedrze. Typ to bojaźliwy i niedowierzający dziełom Stwórcy. A więc nie pójdziemy nigdy na spacer brzegiem Niemna, a zatem, Piękne Oczy, Adieu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz