W niedzielne
popołudnie nawet nie spostrzegłem jak zrobiła się osiemnasta. Jeszcze chwilę
temu siedziałem sobie za stołem, wpatrywałem się w figurę rzeźbionej damy na
szczycie jakiegoś budynku z czerwonej cegły, która to dama coś dzierży w dłoni,
ale żeby dojrzeć co, należy przespacerować się po dachach i zobaczyć; wreszcie
wcinałem ciemny jasnoziarnisty chleb, żeby uzupełnić magnez i popijałem kawą,
przyglądając się z jaką łatwością przyjęty magnez wypłukuje się z organizmu i ciągnie
za sobą inne witaminki ku nieznanemu.
Mój
argentyński przyjaciel wyruszył poznawać miasto. Zadziwia mnie jego chęć
poznawcza tak nietypowa dla świata hiszpańskojęzycznego. Jest on być może
iskierką, światełkiem w ciemności, która wytworzy nowy typ argentyńskiego
flaneur’a i za kilkadziesiąt lat opiszę w swojej wspomnieniowej książce „Wspomnienia
z permanentnego rauszu 2010-2014 – od Smoleńska do drugiej linii metra” jak to
było mieszkać z tak niezwykłym człowiekiem i jak wyraziłem mu swoją wdzięczność
za przemelinowanie Gombrowicza w trudnych dlań czasach.
W tutejszej
księgarni przeurocza sprzedawczyni nie życzy mi wszystkiego dobrego jak czynią
to księgarki wileńskie, lecz życzy pięknego dnia. Pięknej kobiety – mogłaby życzyć,
ale zdałem sobie sprawę z konieczności dodania przymiotnika „mądrej”, a i to
nie wszystko, toteż jednak życzenia na koniec zakupów nie powinny być za
długie, bym nie odszedł przed ich końcem, a więc zostańmy przy „pięknego dnia”.
Dzień nie musi być na szczęście mądry. Z resztą, komuś komu codzienne,
regularne nastawanie nie stawia żadnego oporu, kto dba o to, żeby jedynie być
pięknym, choć i to nie zawsze, nie musi kombinować jak przeskoczyć barierę
bycia dniem samym w sobie, nie musi zastanawiać się, co nowego ma przynieść, bo
przecież wszystko przynosi się samo przez się, a dzień jedynie towarzyszy, a
nawet przyświeca zdarzeniom oraz wypadkom losowym. Więc może lepiej, żeby dni
były brzydkie, bo przecież od brzydoty, od pooranej zmarszczkami twarzy, od
zwisających spod oczu worów i od zalanej siwizną pały, zwykło się oczekiwać
jakiejś względnej mądrości. Bądźcie mi zatem dni brzydkie i mroczne.
I ciemnoszare!
W kolorach ciężkich chmur! Tak jak oczy pewnej Litwinki wypatrzone pod organami
chwilę po sumie w tutejszej Archikatedrze. Typ to bojaźliwy i niedowierzający
dziełom Stwórcy. A więc nie pójdziemy nigdy na spacer brzegiem Niemna, a zatem,
Piękne Oczy, Adieu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz