niedziela, 29 lipca 2012

O jakże pięknie jest żyć na dworcu kolejowym!


Jednak nie podpisałem umowy z akademikiem, ponieważ wciąż zmieniam swoje życie, a w ramach tego także i swój podpis, którego jeszcze nie zdążyłem zaprojektować, a stary podpis już rzecz jasna anulowałem. Dlatego też od soboty rano mieszkam na kowieńskim dworcu kolejowym gdzie jest czysto i schludnie, a koledzy i koleżanki z kursu zazdroszczą mi niższych temperatur, gdyż u nich na szóstym i siódmym piętrze naparza niemiłosiernie. Swoje rzeczy trzymam w kiblu, który zamykam od środka na haczyk. Następnie stawiam lewą nogę na klamce, podciągam się, przekładam prawą przez klozetowe ogrodzenie, następnie lewą i powoli spuszczam się ku podłodze i ruszam na podbój miasta. Często też, gdy nikt nie widzi, wchodzę do tunelu z nadzieją spotkania przeznaczenia, najlepiej ekspresowego i z dwoma piętrami. W tunelu jest kompletnie ciemno, ale wiedzie mnie swoista światłość, która nie jest z tego świata.
Jako naczelny bomż miasta Kowna, udzielam wywiadu do gazety, w którym porównuję swoje poprzednie rodzime miasto ze swoim nowym rodzimym. Zajmuję się pięknem kobiet i pagórkami. W dodatku przywołuję fragment z czterdziestego rozdziału Izajasza o tym, że wszystkie doliny winny być wywyższone, ale pani redaktor niespecjalnie jest zainteresowana Izajaszem. Myśli, że te pagórki to mnie jakimś bardziej szczęśliwym czynią. W każdym razie gdyby nie owe wzniesienia, połowa trolejbusów miejskich przemierzałaby swą trasę w dziesięć do piętnastu minut, a tak najpierw zjeżdża radzieckie cacko z góry przez bite dwadzieścia minut, następnie jak gdyby zawraca i jedzie niemal równolegle do przebytej drogi, tyle że już obok górki i jest to kolejne dwadzieścia minut szczęścia w pojeździe klimatyzowanym w stylu stricte warszawskim. O tym redakcja gazety także milczy i milczeć już będzie do końca świata.
Wyłażę. Jest trzydzieści pięć stopni. Zstępuję do przydworcowych podziemi, gdzie znajduję ukojenie. Bomż bowiem ma w życiu chłodniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz