Jednak nie
podpisałem umowy z akademikiem, ponieważ wciąż zmieniam swoje życie, a w ramach
tego także i swój podpis, którego jeszcze nie zdążyłem zaprojektować, a stary
podpis już rzecz jasna anulowałem. Dlatego też od soboty rano mieszkam na
kowieńskim dworcu kolejowym gdzie jest czysto i schludnie, a koledzy i
koleżanki z kursu zazdroszczą mi niższych temperatur, gdyż u nich na szóstym i
siódmym piętrze naparza niemiłosiernie. Swoje rzeczy trzymam w kiblu, który
zamykam od środka na haczyk. Następnie stawiam lewą nogę na klamce, podciągam
się, przekładam prawą przez klozetowe ogrodzenie, następnie lewą i powoli
spuszczam się ku podłodze i ruszam na podbój miasta. Często też, gdy nikt nie widzi,
wchodzę do tunelu z nadzieją spotkania przeznaczenia, najlepiej ekspresowego i
z dwoma piętrami. W tunelu jest kompletnie ciemno, ale wiedzie mnie swoista
światłość, która nie jest z tego świata.
Jako
naczelny bomż miasta Kowna, udzielam wywiadu do gazety, w którym porównuję
swoje poprzednie rodzime miasto ze swoim nowym rodzimym. Zajmuję się pięknem
kobiet i pagórkami. W dodatku przywołuję fragment z czterdziestego rozdziału
Izajasza o tym, że wszystkie doliny winny być wywyższone, ale pani redaktor
niespecjalnie jest zainteresowana Izajaszem. Myśli, że te pagórki to mnie
jakimś bardziej szczęśliwym czynią. W każdym razie gdyby nie owe wzniesienia,
połowa trolejbusów miejskich przemierzałaby swą trasę w dziesięć do piętnastu
minut, a tak najpierw zjeżdża radzieckie cacko z góry przez bite dwadzieścia minut,
następnie jak gdyby zawraca i jedzie niemal równolegle do przebytej drogi, tyle
że już obok górki i jest to kolejne dwadzieścia minut szczęścia w pojeździe
klimatyzowanym w stylu stricte warszawskim. O tym redakcja gazety także milczy
i milczeć już będzie do końca świata.
Wyłażę. Jest
trzydzieści pięć stopni. Zstępuję do przydworcowych podziemi, gdzie znajduję
ukojenie. Bomż bowiem ma w życiu chłodniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz