objawił się
po upływie dwudziestu czterech godzin od mojego przybycia. Właśnie skończyłem
czytać tablicę (skądinąd w języku polskim) umieszczoną pod katedrą Piotra i
Pawła i ruszyłem dalej przez Plac Ratuszowy i dalej ulicą Muitinės
i tam stał on, mężczyzna w średnim wieku w otwartych drzwiach siwego Mercedesa.
Ubrany w białą koszulkę na krótki rękaw włożoną w beżowe spodnie i przepasany
paskiem w kolorze swojego samochodu. Gadał przez telefon i umawiał się
prawdopodobnie z innymi Polakami w
białych koszulkach i beżowych spodniach do jakiejś knajpy niedaleko Ratusza. Nigdy
nie potrzebowałem upewniać się o polskości napotykanych Polaków, ale dla
świętego spokoju, czy też dla pogłębienia niepokoju, przyjrzałem się tablicy
rejestracyjnej i tak, to była polska tablica z polską flagą, z literkami pe i
el, z polskim właścicielem gadającym przez polski telefon z polskimi
przyjaciółmi, którzy chcieli razem zjeść tradycyjną litewską potrawę, która z
pewnością niegdyś była ich.
Szybko więc
skręciłem w wąską boczną uliczkę, by nie zostać wykrytym przez rodaków, którzy
chętnie zjedliby ze mną obiad, żeby tylko upewnić się jak bardzo wszystko było
kiedyś ich, jaka nas tu w sumie kupa i wysnuć prognozy, kiedy znów wszystko wróci
„do normy”. Znikam więc czem prędzej w obszczanym po brzegi podziemnym
przejściu, bo jak się rozejrzeć, i w tym mieście można zostać kretem, wychodzę
i jestem… nad Niemnem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz