piątek, 27 lipca 2012

Poranek

Kto by pomyślał, że w tym roku zostanie mi podarowany opis mojego wolnego czasu, bo czasami człowiek w wolnym czasie robi takie rzeczy, o których albo nie napisze, albo jeśli napisze, to nie powinien czytać na forum, szczególnie jeśli na sali zasiadają osoby, których osobowości wciąż się kształtują, a mózgi ich falują, oj falują.
Jest za to opis poranka. Poranek jest o niebo bardziej bezpieczny. Od przebudzenia do pierwszego zgrzeszenia dzielą nas przeważnie dziesiątki minut. Inna sprawa, jeśli zdecydujemy się opisywać siebie pod prysznicem, a opis siebie pod prysznicem zająć może nawet i dwie strony acztery, powstaje ryzyko, iż ktoś zacznie sobie nas wyobrażać, schodząc tym samym na bardzo złą drogę. Normalnemu człowiekowi jednakże prysznic mieści się w jednym zdaniu, kupa w drugim, choć zazwyczaj dżentelmen rezygnuje z tego drugiego, na rzecz bardziej rozbudowanego opisu śniadania. 
W każdym razie ranek jest niewinny, pełen różnych codziennych i potrzebnych czynności. Wolny czas natomiast wypełnia nuda i wyuzdanie. Tego znowu nie idzie zastąpić oglądaniem telewizji, bo to też niezbyt dobrze świadczy. No to może sport. Ale jeśli nie spytają o to czy w realu, czy na kompie, to spytają o osiągnięcia, bo przecież bez nich nic człowiek nie znaczy. No to grasz na gitarze. Jak grasz na gitarze, to przy pierwszej możliwej okazji jesteś zaproszony na imprezę i musisz grać "Whisky" i "Wehikuł czasu". Nikt się nie pyta czy lubisz, tylko czy znasz, a znasz na pewno. A więc w wolnym czasie lubisz być w lesie, ale i to niebezpieczny temat, bo gdy spytają, co właściwie robisz w tym lesie, trzeba wrócić do tematu kupy i przestać być dżentelmenem. Z resztą, co robi dżentelmen w lesie, hmmm?
Opis wolnego czasu od opisu poranka różni się również czasem. Wolny czas jest w czasie teraźniejszym. Poranek natomiast służy do przećwiczenia czasu przeszłego, w którym skutecznie można się popisać znajomością przeróżnych form, których w zaszłości jest znacznie więcej niż w teraźniejszości. Moim najlepszym przyjacielem jest przeszłość w teraźniejszości, więc budzę się siódma czterdzieści trzy, leżę jeszcze pięć minut, rozmyślam o życiu i analizuję sen. Następnie wyłączam mózg i myję zęby. Uważnie sprawdzam czy pod paznokciami u nóg nie ma kawałków czarnych skarpet z wczoraj. W międzyczasie prysznic, żeby nie było, że nie. Potem wieszam ręcznik, otwieram okno i mówię: dzień dobry dzionku! Odśpiewują mi ptaki Peer Gyntem Griega. Wcinam czarny chleb, bo uzupełniam magnez. Piję czarną kawę, bo wypłukuję magnez. Patrzę na Wyborczej.pl co w Polsce, ale tam nic. Wącham skarpety czy jeszcze dobre. Dobre, więc wychodzę, mówiąc współlokatorowi, że idę do uniwersytetu. W dni parzyste używam czasu simple, w dni nieparzyste - continuous, gdyż niby kiedy to mówię, jestem w trakcie wychodzenia, ale zazwyczaj kiedy kończę mówić university, drzwi są dawno zatrzaśnięte, jestem za nimi i nie tyle idę sobie co sobie poszedłem. W takich trudnych sytuacjach najlepiej pokazać na siebie palcem, mówiąc "ja", a następnie wskazać drzwi mówiąc "uniwersytet". Myślę, że właśnie uprościłem światu życie.
Potem wjeżdżam na piąte piętro. Wyglądam przez okno. Ptaki pier**lą, nie śpiewają, bo trzydzieści w cieniu i ja również milknę, by otworzyć się dopiero wraz z robiącym "tsss" późnym wieczorem piwem bezalkoholowym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz