środa, 25 lipca 2012

Tory

Tutejsza przyroda zaprasza człowieka do siebie, aby móc go jak najdłużej pieścić swymi dłońmi i zmuszać do jak najintymniejszych zwierzeń, toteż pół godziny w kowieńskim parku lepsze jest niźli gdzieś indziej godzin tysiące. I tak oto można się zapuścić w dębinę, minąwszy uprzednio Park Witoldowy, gdzie ktoś, zdaje się, porzucił niedawno wesołe miasteczko. Zaraz też wita nas pomnik lotników, a zwyczaj stawiania pomników we wszystkim co zielone, Litwini przejąć musieli od Polaków, choć jeśli chodzi o pomniki z samolotem w tle (tudzież w roli głównej), to Litwini są za Polakami daleko w tyle i tak już chyba zostanie do końca świata (i ja też tak tu chyba zostanę).
W każdym razie dębina jest dębiną pozorną, ale nim się o tym człowiek przekona, jest już dawno zauroczony wszechobecną przyrodą, wiodącą go między swymi listkami po pofalowanym gruncie. W pewnym momencie można dostrzec, iż na dębinę ową składają się kasztanowce, klony, akacje, a wszechobecność dębów to zwyczajna lipa. Mimo to po kilkudziesięciu minutach zaczynasz krążyć po tym śródmiejskim lesie i gubi się gdzieś orientacja w terenie i nic w tym dziwnego, jeśli po godzinie - dwóch permanentnego kluczenia, wylądujesz za plecami lotników. 
Sam jednak wylądowałem u zadu starej czarnej lokomotywy, która stoi tuż przy wylocie z tunelu kolejowego, który to tunel ma mniej więcej długość alei Wolności i na jego cześć, wzdłuż niego samego ciągnie się ulica Tunelowa, która jest całkiem szeroką ulicą i można się nad nią przeprawić małymi pieszymi wiaduktami rozciągniętymi pomiędzy pagórkami porośniętymi lasami. Dalej jest już całkiem przyjemny dworzec główny i jeśli do piątku nie podpiszę jakiejś dziwnej umowy z władzami akademika, to będę tam mieszkał już od soboty rano.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz