wtorek, 17 lipca 2012

Powrót


Powrót miał oblicze starej kobiety z wózkiem i woń bezdomnego, który wydobywał się z jej ust za każdym się ich rozwieraniem. Oto kobieta wchodzi na trzech krzyżach do sto dziewięćdziesiąt pięć, z trudem wlecze za sobą wózek z rozklekotanymi sprzętami w żołądku, a przed sobą niesie dopiero co wydobyty ze śmietnika kubek termiczny, w którym nie chce się wiedzieć, co pływa. Co chwila słychać jakieś popluskiwanie jakiegoś żyjątka, choć zaraz się okaże, że to tylko gówno unoszące się nieco pod tonią moczu, podskakuje lekko na zakrętach i uderza o ściany kubka. Kobieta natomiast wsiadłszy do autobusu zajęła się oddychaniem, a właściwie wydychaniem powietrza i oto mordercze capienie jęło powoli zajmować całe wnętrze autobusu. Pada deszcz, to nie wywietrzysz, bo komu zacznie kapać i wkrótce okazuje się, że naród przedkłada capienie nad kapanie. Niektórzy wychodzą, jednak smród bezdomnego, widać, jak wlecze się za nimi po dzielnicy. A odziany jest w brązowy wór, przewiązany buraczanym sznurem, z jego zaś czoła leje się żółty pot. Wózek dalej jedzie obok swej właścicielki i nigdy nie wiadomo za kim to pogna, toteż każdy wykrada się z pojazdu cichaczem, coby nie zwrócić na siebie uwagi tego żelaznego robota z kraciastym garbem na plecach.
Oprócz kubka i wózka ma pani jeszcze brudny dres, wielkie cyngle i czarne wąsy i gdyby zamiast dżinsów ubrudzonych błotem miała rybi ogon, mogłaby robić za herb tego miasta, przy czym należałoby nieco przemalować tło, najlepiej na brązowo, tak żeby wszechobecna ohydna woń, zyskała wreszcie swoje odbicie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz